Pan z telewizora: Żegnaj legendarny konferansjerze. Twoja delikatność zawsze mnie urzekała

WP SportoweFakty / Romuald Rubenis / Na zdjęciu: Tor w Daugavpils
WP SportoweFakty / Romuald Rubenis / Na zdjęciu: Tor w Daugavpils

Z wielkim smutkiem przyjąłem wiadomość o śmierci Krzysztofa Hołyńskiego - pisze w swoim felietonie Piotr Olkowicz. - Dodawał kolorytu imprezom, prowadził je z klasą, choć wielu traktowało go z przymrużeniem oka.

W tym artykule dowiesz się o:

Pan z telewizora to cykl felietonów Piotra Olkowicza, który przez wiele lat komentował żużel w Canal+. To jego głos słyszeliśmy oglądając rundy Grand Prix.

***

Zacznę od refleksji po śmierci Krzysztofa Hołyńskiego. Z wielkim smutkiem przyjąłem wiadomość o jego kolejnym wylewie i nieoczekiwanym odejściu. Jak sięgnę pamięcią wstecz, to wujek Krzysio zawsze był ważnym elementem przemian społecznych na stadionach żużlowych w realiach transformacji ustrojowej. Przez wielu był postrzegany z przymrużeniem oka. Dodawał jednak kolorytu imprezom, które przychodziło mu prowadzić, a robił to z wielką klasą, ponad podziałami. Dla mnie, jako dla młodego adepta dziennikarstwa zawsze ciekawym obiektem do podpatrywania. Bez wątpienia coś od legendarnego konferansjera zaczerpnąłem. Zarówno z warstwy stricte scenicznej, jak i tej zwyczajnie ludzkiej. Spotykaliśmy się dosyć często i w miarę regularnie jeszcze na imprezach żużlowych w stolicy, później na turniejach Grand Prix i pamiętam, że zawsze znalazł chwilę na pogawędkę, kilka zdań o sporcie i jego kulisach.

Urzekała mnie zwłaszcza jego delikatność i empatia w momentach wypadków. A trzeba pamiętać, że niegdyś żużlowcy walili przeważnie w naprężoną siatkę tudzież twarde kickboardy, a nie jak dziś nierzadko komfortowo, w bezpieczne dmuchańce. Ostatni raz spotkaliśmy się na Grand Prix w Gorzowie w roku 2015. Choć miał spore kłopoty z mówieniem, dopytywał, cieszył się, że jesteśmy z Piotrem Baronem w dobrym zdrowiu, życzył dobrej i przyjemnej pracy podczas komentowania. Widać było, że pobyt na Stadionie imienia Edwarda Jancarza dawał mu zastrzyk sił i energii. Czuć było, jak bardzo chciałby pogawędzić i zalać, jak za dawnych czasów, swoich rozmówców potokiem ciepłych, mądrych słów. Wielka strata, ale teraz będzie Mu łatwiej. Zapewne znalazł już wielu ciekawych interlokutorów. Odpoczywaj w spokoju Wujku Krzysiu.

Nie najweselsze nastroje również wśród zawodników, którzy startowali dotychczas w najwyższej klasie na Wyspach Brytyjskich. Nowe regulacje odnośnie budowania składów ekip doprowadziły do nerwowości kilku ostałych jeszcze w Anglii gwiazdorów. Ich przyszłość nie zawsze jest jasna ze względu na system średnich. Dziś każdy żużlowiec ma wyznaczoną na zielonej karcie średnią CMA, którą w przypadku angażu do SGB Premiership należy pomnożyć przez 1,4. Doprowadziło to do paradoksu, że kozacy poprzednich rozgrywek mają na papierze średnie wyższe niż można matematycznie wycisnąć. Limit na drużynę również powiększono, do 50 punktów, ale riderzy pokroju Jasona Doyle'a czy Nielsa Kristiana Iversena oficjalnie zapytują czy nie można zafiksować ich średnich na maksymalnym pułapie 12,00.

ZOBACZ WIDEO AC Milan nie spuszcza z tonu. Łukasz Skorupski puścił cztery gole - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]

Angielska CMA to nic innego, jak średnia biegowa pomnożona razy cztery. Tymczasem Jason Doyle przy ponownym wkomponowaniu do skład Swindon zabiera aż 13,41 punktu!  Iversenowi i Chrisowi Holderowi również nabiło się ponad 12,5. A przecież przed laty trzeba było nie lada wymiatacza brytyjskich torów zwanych agrafkami. Trzeba było kogoś takiego, jak Leigh Adams, Jason Crump czy wcześniej Hans Nielsen. Tylko takie gwiazdy mogły się wznieść ponad 11 oczek CMA. Wiosna w Anglii pokaże nam jak temat gwiazdorów lub ich braku wyjdzie w praniu.

Trwa również dyskusja, ze sporym udziałem tygodnika Speedway Start, nad oszczędnościami sprzętowymi. Chodzi o szersze, ba masowe zastosowanie silników Marcela Gerharda, droższych w zakupie, ale tańszych w eksploatacji, a nawet obligatoryjne wprowadzenie ograniczników obrotów we wszelkich silnikach stosowanych do ścigania. Ten pomysł planowany jest dopiero na 2018, zatem melodia przyszłości, a ta jak wiemy może zabrzmieć jeszcze inną nutą.

W Speedway Star przeczytałem niedawno ciekawe studium dotyczące wycofania drużyny The Lakeside Hammers z rywalizacji na najwyższym szczeblu. Wszystkiemu winne remonty i horrendalne korki w okolicach Dartford. Rzut beretem od stadionu w Thorrocku przebiega największa przeprawa przez płynącą do Londynu Tamizę. Dwa tunele i do tego jeden most. Imienia Królowej. Menadżer Młotów Kelvin Tatum pobił rekord w kwietniu. Ostatnie 20 mil na stadion jechał 5 godzin! Rowerem byłoby zdecydowanie szybciej. Teraz Lakeside pojedzie tylko w najniższej lidze, zaś lokalni działacze z Essex zastanowią się nad nową lokalizacją stadionu i zmianą dnia meczowego. Na pewno piątek już nie wchodzi w grę. Najtrudniej dojechać, przede wszystkim kibicom, a klub funkcjonuje w przecież w sporej mierze w oparciu o dochód z barów.

Mimo tych trudności do Londynu ciągnie Martina Vaculika. To utalentowany gość, zatem nie przysporzyło mu większych trudności wyznanie tego śpiewająco i po rosyjsku. Pachnie mi to jakimś zakładem z Krzysztofem Kasprzakiem.

Piotr Olkowicz

Źródło artykułu: