Pan z telewizora. Piotr Olkowicz: Różowe GM-y, radiowozy i zagłada. W jego towarzystwie nadal bywa niekonwencjonalnie

6 lutego jest datą tak wyjątkową, że nawet WP SportoweFakty rozpoczęły funkcjonowanie o niecodziennej porze. Punktualnie o szóstej, ranne ptaszki mogły zmierzyć się z quizem o życiu i twórczości artystycznej dzisiejszego jubilata.

Piotr Olkowicz
Piotr Olkowicz
Maksym i Sławomir Drabikowie WP SportoweFakty / Karol Słomka / Maksym i Sławomir Drabikowie

Pan z telewizora to cykl felietonów Piotra Olkowicza, który przez wiele lat komentował żużel w Canal+. To jego głos słyszeliśmy oglądając rundy Grand Prix.

***

Myślę, że nie było dzisiejszego poranka czytelnika, u którego quizowe zagadki nie wywołały uśmiechu na twarzy. Taki był i jest Sławiczek Drabiczek. Kawał zawodnika bez dwóch zdań, kilka razy podczas swojej barwnej kariery wchodził na szczyt. Najlepsze momenty, jakby nie patrzeć, miał będąc w jednym teamie z Markiem Cieślakiem. Młody "Slammer" trafił pod skrzydła "Narodowego", kiedy tylko objawił się w szkółce Włókniarza jako kandydat do wskoczenia do ligowego składu. Z Markiem przejeździli później w parze wiele spotkań w roku 1985, choć Częstochowa bliżej była wtedy południowego bieguna drugiej ligi. Czas na zaszczyty miał dopiero nadejść. Choć Drabik zaraz po zakończeniu wieku juniora stał się królem nie tylko częstochowskiego, ale i drugoligowego podwórka, na pierwszy poważny wyskok musiał zaczekać do roku 1991. Jego różowe GM-y i on sam byli podczas finału IMP w Toruniu w takiej dyspozycji, że wszyscy musieli oglądać i to nieraz z bardzo daleka czwórkę, jaką nosił wtedy na plecach. Ten komplet zrobił wrażenie. Nie mniejsze było to, kiedy rok później pojawił się we Wrocławiu, by z orzełkiem bronić naszego honoru w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata. Presja była spora, a i ambicje również. Nerwów nie dało się w debiucie okiełznać, defekt, wykluczenie, a po drodze Sławek jako jedyny przywiózł za placami czempiona z koralikami we włosach - Gary'ego Havelocka. W sporcie, tak jak w życiu, nie zawsze wszystko układa się idealnie i po myśli.

Nie zawsze też Drabik jeździł tymi alejami co potrzeba. A że pod Jasną Górą był gwiazdą i bożyszczem, na jego pozastadionowe wyczyny zwracano szczególną uwagę. Zabarykadowanie się w aucie nie mogło przejść bez echa w życiu lokalnej społeczności. Jej lokalny matador potrzebował ekspiacji. W 1996 wrócił silny jak nigdy. Zanim z jego kompanem "Lokim" zgarnęli Drużynowe Mistrzostwo Polski, Drabik awansował jeszcze parą razem z Tomaszem Gollobem do Grand Prix, a zaraz potem w świetnym stylu i znowu z kompletem, ogolił krajową stawkę na torze w Warszawie. W stolicy pełne trybuny, gorąca atmosfera po wykluczeniu Tomka Golloba i Drabik zapewniający sobie drugie mistrzostwo długo przed końcem turnieju. Wywiad na żywo, jaki wtedy przeprowadzałem, wywarł na mnie nie mniejsze wrażenie niż na telewidzach. Sławek zaczął dziękować i dedykować swój sukces wszystkim, którzy skazali go na radiowozy i zagładę, całość okraszając symbolicznym odgłosem pewnej czynności fizjologicznej. Bałem się zadawać mu kolejne pytania, bowiem nie znałem faceta tak dobrze, jak dzisiaj i wolałem zapobiec temu, by sytuacja nie wymknęła się na antenie spod kontroli.

Z czasem sytuacja w Częstochowie wymknęła się spod kontroli do tego stopnia, że najwięksi gwiazdorzy, czyli najpierw Cieślak, a potem również Drabik, musieli opuścić rodzinne gniazdo za chlebem. Sławek po epizodzie w Pile, znów zdecydował się na niecodzienny krok, czyli walkę o punkty dla opolskich kolejarzy. Jego potencjał wciąż był ponad te realia i szybko ręce do Drabika wyciągnął Andrzej Rusko. Po sezonie zapoznawczym, Sławek rozpoczął rok 2004 w genialnej formie. Miał już dziką kartę na wrocławskie GP. Ostatecznie tydzień wcześniej eliminacje do GP w Czechach skończył w szpitalu z potrzaskanym kręgosłupem. Przez telefon tryskał jednak humorem, jak to zwykle. Zapowiadał nawet kolejny wielki powrót. Wrócił do swoich, i choć potrafił ciągle wygrać ważny wyścig, jego średnia oscylowała przeważnie poniżej 1,5 punktu na bieg. Pamiętam, że jeszcze zanim zdecydował się na pożegnalny sezon z rekinem na piersiach, zawsze wielkie zatroskanie o losy Sławka wyrażał jego sąsiad Olek Klepacz. Od tamtej pory razem trzymaliśmy kciuki za pomyślne wejście jego syna Maksyma do żużlowego światka.

Teraz z latoroślą robią dalej wielki żużel. Dla Drabika prowadzenie teamu syna, to najlepsza z możliwych kontynuacja miłości do szlaki, choć nieraz już widziałem ile papę wyjazdy syna na tor kosztują. Jest temu oddany bez reszty, często zachowuje się zdecydowanie poważniej niż przed telewizyjną kamerą drzewiej bywało, choć w towarzystwie Sławka w dalszym ciągu nie sposób się nudzić, bo nadal bywa niekonwencjonalnie. Tak niekonwencjonalnie, jak z testem o jego tekstach o szóstej rano.

Piotr Olkowicz

PS. A przede wszystkim Sławeczku duży rośnij! :-)

ZOBACZ WIDEO Skład MRGARDEN GKM Grudziądz na sezon 2017!


KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Czy jesteś fanem poczucia humoru Sławomira Drabika?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×