Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Jak u pana z emocjami przed inauguracją Grand Prix? Jeszcze to pana rusza? Niektórzy mówią, że cykl jest rozciągnięty, a ubytek gwiazd i wielkich osobowości jest tak duży, że nie ma na czym oka zawiesić.
Jerzy Szczakiel (mistrz świata na żużlu): Nie będę narzekał, chociaż bardziej niż inauguracja interesuje mnie druga runda w Warszawie. Bilety już mam. To będzie super turniej przypominający stare finały na Wembley w Londynie, czy na Stadionie Śląskim w Chorzowie. A do Słowenii kolega pojechał. Ma kasę, to mógł się wybrać. Ja zobaczę w telewizji.
I będzie pan trzymał kciuki za brązowego medalistę Bartosza Zmarzlika?
Za całą czwórkę naszych. A najbardziej za Patryka Dudka. To wojownik i ma szybki motocykl. Liczę, że on dobrze pojedzie. Jak jego tata Sławomir jeździł w Opolu, to Dudkowie byli u mnie w domu. W sumie bodaj trzy razy. Cała rodzina. Tak sobie ostatnio z kumplem rozmawiałem i on mnie spytał, czy pamiętam, że Dudek z Falubazu siedział u mnie na kanapie. Pewnie, że to pamiętam. On miał wtedy dziesięć lat. Teraz jest dorosły, dojrzały i gotowy na sukces.
Faworyci Grand Prix?
Nie mam. Ciężko wytypować, bo dziś nie ma takich gwiazd, jak kiedyś. Za moich czasów byli Ivan Mauger i Ole Olsen. Jak się z nimi wygrało to było coś. Byli też inni. Na polskim podwórku było wielu świetnych zawodników. Teraz ich brakuje.
Tai Woffinden?
Ma dwa tytuły, ale trochę mu brakuje do tego, żeby nazwać go gwiazdą. Mam zresztą do niego uraz, bo cztery lata temu strasznie przejechał Tomka Golloba w Grand Prix w Sztokholmie. To nie powinno się było zdarzyć.
ZOBACZ WIDEO "Tomek jest dobrem narodowym. Jest współczesnym gladiatorem"
Pan chyba z tych, dla których żużel mocno zubożał, kiedy z Grand Prix odeszli Gollob, Jason Crump czy Tony Rickardsson?
Mam w pamięci postacie, przy których dzisiejsze gwiazdy bledną. Ove Fundin, Bruce Penhall, Barry Briggs, Ronnie Moore, a z naszych Zenon Plech czy Edward Jancarz. Wielcy zawodnicy, akrobaci. Poza tym o każdym z nich można było opowiedzieć coś ciekawego. Musi być człowiek i jakaś historia, bo bez tej dodatkowej otoczki sport traci wiele na wartości. Generalnie jak są osobowości to i cała dyscyplina ma się lepiej. Pamiętam, jak kiedyś Fundin przejechał wiele tysięcy kilometrów swoim motocyklem i pojawił się na spotkaniu z kibicami. Słuchali go w takim skupieniu, że przelatującą muchę można było usłyszeć. Dziś takich zawodników nie ma.
Tak pan sądzi?
Powiem więcej, nie ma takich artystów, jak kiedyś. Przy równym sprzęcie zatarła się granica między tymi lepszymi i tymi, którzy ich gonią. Wieki temu przyjechał do Polski, do Rzeszowa, Peter Craven. Zapomniał motocykla i dostał jakiś ze szkółki. Wygrał na nim jedną ręką, jeszcze rekord toru poprawił. Inni wsiadali na ten sam motor i nie potrafili zrobić tego co Craven. Dziś sprzęt zrobi gwiazdę nawet z przeciętnego zawodnika. Dawniej tego nie było.
Wróćmy jednak do teraźniejszości. Mamy jakąś szansę na medal w tegorocznym cyklu? Może podium na inaugurację?
Z medalem nie powinno być kłopotu, bo cała czwórka mocna i uzbrojona po zęby. O inaugurację trochę się jednak boję. Tomasz Gollob się rozbił i to im będzie siedziało w głowie. Zawsze takie wydarzenia dają w kość. Pamiętam, że jak sam miałem taki ciężar to tylko stając pod taśmą na chwilę zapominałem. Zresztą zawsze dziwiłem się ludziom, którzy po tragedii potrafią szczerzyć zęby, śmiać się. Pamiętam, jak niedawno prezydent Opola przyjmował Otylię Jędrzejczak. Ona rozbawiona, śmiała się w najlepsze, a mnie chodziło po głowie wyłącznie to, że przez jej głupotę brat zginął.
A mówi się, że żużlowcy są inni, że potrafią się wyłączyć, zapomnieć szybko o tragedii.
Myślę jednak, że naszym, zwłaszcza tym, którzy znali dobrze Tomka, nie będzie łatwo. Mnie też ten Gollob w głowie siedzi. Strasznie mi go szkoda. Rok temu byliśmy w jednej loży na PGE Narodowym. Zbigniew Boniek też tam był. Tomasz opowiadał o tym, że kilka lat temu kupił rancho w Hiszpanii. Mówił, że obok ma tory motocrossowe. Strasznie się z tego cieszył. Muszę jeszcze dodać, że w latach 70-tych to jemu by się taka tragedia nie przytrafiła, nie w takiej sytuacji. Jak ja miałem jechać w finale mistrzostw świata par to dostałem zakaz startu w finale Złotego Kasku trzy dni wcześniej. Jeszcze potem koledzy się ze mnie nabijali, bo Antek Woryna wygrał Złoty Kask z kompletem i mówili mi, że teraz mnie zastąpi. Zmierzam jednak do tego, że dawniej Gollob nie miałby szans na to, żeby w jednym dniu jechać na crossie i potem jeszcze w lidze.
Trzeba wierzyć, że Tomasz z tego wyjdzie.
O niczym innym nie marzę. Różnie ludzie gadają, ale ja wierzę, że będzie chodził. Chociaż z kręgosłupem nie ma żartów. Mnie też kiedyś pękł na odcinku lędźwiowym i doktor Herbert Głuch powiedział mi, żebym dał sobie z żużlem spokój. Posłuchałem i dziś dziękuję Bogu, że nie kusiłem losu.
To na koniec raz jeszcze spróbuję pana zapytać o faworyta tegorocznej Grand Prix.
Nie ma faworyta. Rok temu Jason Doyle był pewniakiem, ale przez głupotę stracił ten tytuł. W Toruniu się przeliczył, pojechał za ostro i wylądował w szpitalu zamiast pić szampana na podium. Swoją drogą z tymi faworytami jest tak, że się czają. Pamiętam, jak przed finałem w 1970 roku we Wrocławiu Mauger opowiadał, że nie wie co to będzie. Po treningu został na stadionie i coś tam grzebał przy motocyklu, a drugim okiem patrzył jak robią tor. Na drugi dzień był najlepszy. Zrobił klasyczną zasłonę dymną
Wie pan co słychać u Maugera?
Wiele lat temu organizowano spotkania mistrzów świata i tam się z nim spotykałem. Od pewnego czasu docierają do mnie wyłącznie strzępy informacji na jego temat. Kilka lat temu jeden z żużlowych braci Verner mówił, że był u niego i nawet dowcipkował na ten temat. Kiedy spytałem, jak tam żona Ivana, to on powiedział, że Mauger nie ma żony, ale na ogródku widział jakąś babcię. Swoją drogą to pamiętam, jak po jednych zawodach dwie pięknie Czeszki kleiły się do Ivana, a on nic. Nigdy żony nie zdradził. To nie był Fundin, który zmieniał żony jak rękawiczki. Na jednym ze zlotów mistrzów Szwed wszedł z taką pięknością, że aż wszyscy osłupieliśmy.