- To są wyjątkowe turnieje, które także nam zawodnikom dają się mocne we znaki. Nigdzie nie ma podobnej atmosfery i takich tłumów kibiców. Nigdy w życiu nie ścigałem się przy takiej liczbie kibiców jak rok temu w Warszawie. Widać, że w tym sporcie zawsze coś zaskakuje. Nawet takiego weterana jak ja - dodaje.
Pod względem liczby turniejów Warszawa zdecydowanie przegrywa z Cardiff. Na PGE Narodowym odbyły się jak dotąd tylko dwa, a na Millenium Stadium aż szesnaście. - Pozostaje mieć nadzieję, że Warszawa będzie "gonić" Cardiff - mówi Hancock. - Ten turniej jest ukoronowaniem całej pozycji żużla w Polsce. Nie wyobrażam sobie, aby wasz kraj nie miał Grand Prix na największym i najpiękniejszym obiekcie w kraju - dodaje.
Przed rokiem Greg Hancock w Warszawie był drugi. W finale przegrał tylko z Taiem Woffindenem. - Pewnie, że teraz chciałbym wygrać, ale Polacy tym razem chyba już nie popuszczą - mówi mistrz świata. - Będzie ich wspierało tyle tysięcy ludzi, a to robi swoje. Nie ukrywam, że chciałbym usłyszeć mój hymn narodowy na koniec. Gdzieś w sercu wciąż marzę, aby kiedyś pojechać przy tylu własnych kibicach w swojej ojczyźnie. W USA jest sporo takich obiektów - kończy.
Turniej w Warszawie będzie dla Hancocka startem numer 204 w Grand Prix. Przypomnijmy, że w historii odbyło się 205 rund Grand Prix. Amerykanin opuścił tylko jedne zawody.
ZOBACZ WIDEO: Wkrótce rusza zimowa wyprawa Polaków na K2. Tego nie dokonał jeszcze nikt na świecie
a co na to babka klozetowa?.