Jarosław Galewski: Przede wszystkim gratuluję zwycięstwa. Czy można powiedzieć, że było lekko, łatwo i przyjemnie?
Mirosław Kowalik: Po spotkaniu rzeczywiście mogłoby to tak wyglądać. Powiem jednak szczerze, że jeszcze przed zawodami w naszych szeregach była odczuwalna duża presja i nerwowość. Wydaje mi się, że ta sytuacja była dobrym bodźcem dla naszego zespołu, który sprawił, że drużyna złapała wiatr w żagle. Zatrzymaliśmy dobrego ducha, którego chyba straciliśmy po bardzo pechowo przegranym pierwszym meczu. Mam nadzieję, że teraz będzie już wszystko w porządku. W najbliższej kolejce jedziemy wprawdzie do bardzo silnego przeciwnika, ale w żużlu wszystko jest sprawą otwartą. Na pewno będziemy walczyć o dobry wynik.
Ewentualna porażka z Ostrowem bardzo skomplikowałaby sytuację Startu. Czy spadł panu kamień z serca?
- Jak już wcześniej powiedziałem, pierwsze zawody zostały przegrane przez nasz zespół bardzo pechowo. Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że kamień spadł mi z serca. Teraz jednak trzeba już patrzeć tylko w przyszłość i nie oglądać się za siebie. Przed nami kolejne pojedynki.
Świetny debiut na gnieźnieńskim torze Petera Ljunga. Czy sądzi pan, że jego sprowadzenie będzie strzałem w dziesiątkę?
- Po niedzielnym spotkaniu można to rozpatrywać w takich kategoriach. Można również wytłumaczyć jego słabszy występ w Grudziądzu, gdzie jechaliśmy bardzo zmotywowani z myślą odbicia dwóch punktów, które straciliśmy na inaugurację rozgrywek. Peter nie miał żadnego kontaktu z przeciwnikami. To były jego pierwsze zawody. Poprosiłem Szweda, żeby przyjechał na piątkowe i sobotnie treningi do Gniezna. Było dużo czasu i dzięki temu mogliśmy potrenować i dopasować sprzęt. Myślę, że to był bardzo dobry ruch. Nie ulega jednak wątpliwości, że Ljung potwierdził, iż jest bardzo dobrym zawodnikiem.
W niedzielę goście z Ostrowa, a w szczególności trener Grabowski, skarżyli się, że celowo unikaliście roszenia toru. Jak pan odniesie się do tych pretensji?
- Trener ma prawo do swojego stanowiska w tej sprawie. Podejrzewam, że sam na jego miejscu miałbym podobne pretensje. Z drugiej jednak strony należy pamiętać, że każdy na swoim gruncie dyktuje warunki. Nasze warunki były natomiast takie a nie inne. Przygotowaliśmy twardy tor, który sprawia, że częściej się kurzy i z tego powodu należy go polewać. Jeżeli jednak na taką nawierzchnię wyleje się zbyt wiele wody, to zrobi się ślizgawka. Musieliśmy to bardzo mocno kontrolować. W regulaminie nie ma zresztą żadnego punktu, który mówi, ile wody należy wylać na tor. O tym decyduje sędzia zawodów.
Z jakimi nadziejami spoglądacie teraz w przyszłość?
- W naszym przypadku nic się nie zmienia. Oczekiwania są nadal takie same – chcemy się spokojnie utrzymać w pierwszej lidze. Będziemy walczyć do końca. W żadnym pojedynku nie zamierzamy jechać po przegraną.
A kluczem do utrzymania będą mecze u siebie?
- Dokładnie tak. Priorytetem do utrzymania się w pierwszej lidze będą pojedynki na naszym, gnieźnieńskim torze. Nie możemy przegrać tutaj żadnego spotkania, nawet z Unią Tarnów. Musimy zrobić wszystko - a jestem święcie przekonany, że nas na to stać – i wygrywać każdy pojedynek przed własną publicznością.
Za nami trzy kolejki. Czy coś pana jak na razie zaskoczyło?
- Na pewno dość zaskakująca jest postawa klubu z Rybnika. Ten zespół wygrał u nas bardzo szczęśliwie, ponieważ dwa defekty odebrały nam zwycięstwo. Myślę jednak, że w przypadku naszego zespołu wszystko powinno wrócić do normy. Jedziemy i walczymy.
Mówi się, że zwycięskiego składu się nie zmienia. Czy do Tarnowa pojedziecie w takim samym zestawieniu?
- Na mecz w Tarnowie będzie trochę inna koncepcja. Unia jest bardzo wymagającą drużyną. Na pewno pojedziemy swoimi młodzieżowcami. Mam zamiar dać odpocząć Filipowi Siterze. Jest jednak jeszcze zbyt wcześnie, żeby mówić o ostatecznym zestawieniu. Tarnowianie udowadniają jak na razie, że są bardzo silną drużyną. Nie możemy jednak tam jechać po przegraną. Musimy walczyć o jak najlepszy wynik. To jest żużel i końcowy rezultat może być sprawą otwartą.