Kiedy w grudniu Zespół ds. Licencji dla Klubów ogłosił, że Stal Rzeszów otrzymuje licencję nadzorowaną, właściciel klubu Ireneusz Nawrocki był wściekły. - Zaraz się okaże, że nie mamy normalnej licencji, bo wiceprezes nie skasował biletu w autobusie - irytował się Nawrocki, tłumacząc równocześnie, że przeszkodą w przyznaniu zwykłej licencji miał być brak wpisu w KRS-ie. Mówił też o problemach proceduralnych. Po sezonie 2015 Stal dostała licencję nadzorowaną na 3 lata, a ten czas jeszcze nie minął.
Teraz dodatkowo okazuje się, że problemem w przyznaniu zwykłej licencji było… zadłużenie. Audyt w Stali był robiony 29 października 2017 roku, a więc jeszcze przed przejęciem spółki przez Nawrockiego. Konto klubu było wówczas obciążone na milion złotych.
- Wciąż nie wiemy, jak to będzie z licencją dla Stali, bo nasze odwołanie nadal czeka na rozpatrzenie - mówi nam teraz Nawrocki. - Potwierdzam, że formalny kłopot z nadzorowaną na trzy lata istnieje. Może jednak da się go jakoś rozwiązać. Ludzie w GKSŻ są nam na szczęście życzliwi. Widzą, że chcemy w Rzeszowie zrobić coś dobrego i nie zamierzają nam rzucać kłód pod nogi. Co do zaległości, to wiadomo, że już ich nie ma. W trakcie audytu faktycznie je mieliśmy, ale potem wszystko zostało uregulowane co do złotówki - komentuje właściciel Stali, a my możemy dodać, iż zespół licencyjny potwierdził w grudniu, że drugoligowiec nie ma żadnych długów.
Oczywiście nic się nie stanie, jeśli Stal pojedzie w tym roku na licencji nadzorowanej. Będzie to jednak bardzo dziwna sytuacja, bo nadzór mają zwykle kluby będące w poważnych tarapatach. W Rzeszowie z nich wyszli, a jazda z brzydką etykietą raczej nie będzie sprzyjać pozyskiwaniu sponsorów. Każdy z nich będzie zaczynał rozmowę od pytania, a dlaczego nie macie licencji zwykłej?
ZOBACZ WIDEO: Tomasz Gollob: Wszystko, co przeżyłem w sporcie, przy tym urazie jest małą rzeczą