Dawid i Goliat
- Jest fantastyczny, a przecież taki młody. Czasem zbyt szalony, ale fantastyczny - powtarzał Robert Barth, wielokrotny mistrz świata na długim torze. Niemiec z podziwem i szerokim uśmiechem z niedowierzania obserwował wyczyny młodziutkiego Emila. Nie tylko on. Pod wrażeniem byli wszyscy. A przede wszystkim jego rywale. - W niedalekiej przyszłości może sięgnąć po mistrzostwo - powiedział Hans Andersen.
Tuż po biegu finałowym na murawie tuż przy podium zawodnik i mechanik Tomasz Suskiewicz padli sobie w ramiona. Praski sukces to efekt świetnej współpracy tej dwójki. - Susi jest najważniejszy - podkreślał triumfator. - Dziękuję również moim sponsorom, rodzinie, dziewczynie oraz rosyjskim kibicom, którzy przybyli mnie dopingować - mówił na spokojnie Emil, którego gorąco dopingowali nie tylko krajanie. Waleczny do granic możliwości szybko stał się ulubieńcem całego stadionu. Gdy przechytrzył na dystansie po raz pierwszy Nickiego Pedersena cały stadion wiwatował na stojąco. Mistrz świata miał ciężką przeprawę. Choć po dwóch biegach, które wygrał zapowiadało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Do momentu pojedynku z młodym Rosjaninem.
Ponowne starcie nastąpiło w półfinale. Stanęli obok siebie. Duńczyk na pierwszym polu. Przy wjeździe w łuk doszło do walki na łokcie. Emil zaliczył upadek. - Powinien być wykluczony. Wyraźnie widział, że jest z tyłu i zupełnie bez wyobraźni próbował zakładać się na rywala - padały komentarze. - To nie była moja wina. Wszystko wynikło z problemów z motorem. Zaciął się gaźnik, szarpnęło kierownicą do przodu i szczepiłem się z Nickim. Nie mogłem nic zrobić - tłumaczył Sajfutdinow.
Początek zawodów dla Emila był średnio udany. Trzy starty i 4 punkty. Z mozołem powiększał dorobek pokonując rywali na dystansie, ale dzięki temu kibice mogli choć trochę się rozerwać, ponieważ ogólnie przebieg turnieju był bardzo nudny. Twardy tor nie pozwalał na skuteczną walkę. Zawody to typowa bitwa o krawężnik. Kto pierwszy dopadnie kredy - ten przeżyje. Dopiero Nicki Pedersen pokazał klasę i w drugim swoim starcie po szerokiej objechał stawkę. Starcia tej dwójki były ozdobą zawodów. Niczym pojedynki Dawida z Goliatem. W powtórce biegu półfinałowego Emil wykazał się sprytem. Nie próbował zakładać się na twardo jeżdżącego Pedersena tylko zanurkował pod lewy łokieć Duńczyka i wystrzelił na pierwsze miejsce, które dowiózł do końca. Z głośników popłynęła popularna rosyjska Kalinka, która chyba poniosła "Torpedę" do zwycięstwa w biegu finałowym, gdzie ponownie oszukał starych wyjadaczy.
Puste krzesełka
Frekwencja okazała się klapą. Pokutowały wysokie ceny biletów. Stadion Marketa jest ciągle ulepszany. Tegoroczną nowością były miejsca siedzące (krzesełka) na przeciwległej prostej, które jednak świeciły pustkami. Bo po prostu były za drugie. - Jeździmy przede wszystkim na żużel. Polscy kibice za plastikowe krzesełka nie zapłacą dwa razy więcej - mówił z podniesionym głosem Tomek, kibic z Zielonej Góry. Z lubuskiego miasta przyjechało najwięcej biało-czerwonych sympatyków. Byli najbardziej widoczni i dopingowali Grzegorza Walaska. Przyjechał również prezes klubu Robert Dowhan. Nie byle czym, bo Ferrari. Niestety nasi kibice nie mieli wielu powodów do radości. Całą czwórka zawiodła. Oprócz kilku przebłysków jeździli słabo. - Dwa pierwsze starty nie były złe, ale jestem zawiedziony. Zbyt późno zmieniłem motocykl - mówił Tomasz Gollob. - Trzy wyścigi były do wymiany. Tomek nie powinien przegrywać z Walaskiem - dodawał ojciec Władysław.
Innym wielkim przegranym był Hans Andersen. Duńczyk kompletnie rozbity siedział z na tyle busa z zafrasowana miną. - Nie wiem co się stało. Silniki? Były szybkie. Po prostu nie wiem - ciągnął Hans. Gollobowi będzie bardzo trudno zrealizować sportowe marzenie - zostać mistrzem świata. Jednakże do głównych rywali nie stracił wiele. Trudno też osądzić na co stać pozostałą trójkę. Najkorzystniej zaprezentował się Walasek, który ambitnie ścigał się na trasie i raz zaskoczył atomowym startem. Również jedno wyjście spod taśmy wyszło Ułamkowi, ale to za mało, aby liczyć na sukcesy w Grand Prix. Miejmy nadzieję, że w następnych odsłonach będzie lepiej.
Zmiany warty?
Rutyniarze Adams, Crump, czy Hancock jeździli jak zwykle bardzo mądrze i skutecznie. Do finału doszło dwóch Kangurów Crump i Adams. Pierwszy miał problemy na starcie. - Rozwaliło mi sprzęgło. W jednej chwili wręcz wyrwało kierownice w niebo i ratowałem się przed upadkiem - mówił na gorąco Crump. Mimo kłopotów w finale, Crump chodził po zawodach wyluzowany z piwem w ręce i z dziećmi przy boku. Powód? Może być tylko jeden. Odwieczny rywal z Danii tym razem na otwarcie jest za plecami Australijczyka. - Przed nami wiele turniejów - uśmiechnął się Crump na pytanie o przewagę nad Pedersenem.
Drugi z Australijczyków Leigh Adams już przed zawodami był stawiany w roli faworyta. Nie zawodził. Ale w finale pojechał jak kelner na zasadzie: "proszę mnie mijać, ja poczekam z tyłu". - Niektórzy chyba zapomnieli, że na torze jest o jednego zawodnika więcej - skwitował krótko postawę Adamsa Tomasz Gollob. Jednak równa forma, świetny sprzęt, błyskotliwa technika i rutyna stawiają Adamsa w roli głównego faworyta tegorocznych zmagań.
Mimo dobrej formy "dinozaurów" paradoksalnie praski turniej może być zapowiedzą zmiany warty, na co czekają chyba wszyscy. Obok młodziutkiego Sajfutdinowa na podium stanął Szwed Fredrik Lindgren, który w przekroju całych zawodów był najlepszy. Fredrik tradycyjnie emanował spokojem. W parkingu i na torze. - Ten rok zaczął się dla mnie dobrze. Sporo jeżdżę we wszystkich ligach i czuję, że jestem coraz lepszym zawodnikiem. W Pradze zgrało wszystko. Moja forma, praca mechaników, a także silniki. Nie wybiegam w przyszłość. Nie myślę o tym, co będzie w Lesznie, czy Goeteborgu. Cieszę się z osiągniętego wyniku - mówił Fredrik. - Dobrze, że powoli młodsi depczą po piętach. Niech się w końcu coś dzieje - mówił czeski dziennikarz Jan Janu. Czy to jednorazowy wyskok, czy faktycznie mamy do czynienia z ofensywą młodej generacji pokażą najbliższe rundy. Kolejna odsłona już za dwa tygodnie w Lesznie.
Z Pragi Grzegorz Drozd