Kilka słów o Grand Prix
O zwycięstwie Emila Sayfutdinova napisano już chyba wszystko i jeszcze więcej. Jedni przestrzegają przed tym, aby nie robić z niego Boga (przez duże B), inni w związku z tym nazywają go carem, jeszcze inni zaciskają zęby i liczą na klęskę w następnych turniejach. Ja jestem spokojny. Chłopak ma papiery na jazdę i wiadomo o tym już od kilku lat. Daleko mu także do polskich gwiazdeczek zadowolonych z miernych wyników. Niespełna dwudziestoletni zawodnik wie co chce osiągnąć, dąży do tego swoją ciężką pracą. W tym roku zdobywa pierwsze szlify w Grand Prix, zapłaci zapewne frycowe w niejednym z wyścigów, ale z przyjemnością patrzy się na jego wolę walki (i z sercem w gardle, ale o tym nieco niżej). Przypomina mi się Tomek Gollob w latach swojej młodości. Z tym że Gollob był bardziej niesforny, w jego żyłach płynęła gotująca się krew. Chyba za długo trwało jej studzenie...
Syndrom Polaka
Zastanawialiście się kiedyś nad powodem słabych występów Polaków w rozgrywkach międzynarodowych? Ja tak. I opracowałem psychologiczny projekt naukowy, który nazwałem SP - skrót od: Syndrom Polaka.
Do roboczo nazwanego terminem Syndrom Polaka (w skrócie SP) stanu zaliczyć należy:
- skrajny minimalizm
- brak ambicji
- złośliwość rzeczy martwych
- permanentny pech
- nadzwyczajne komplikacje atmosferyczne
- teorie spiskowe
- nieuczciwość rywali
- zbyt twardy bądź zbyt przyczepny bądź w ogóle jakikolwiek tor
- deszcz, słońce, oświetlenie
- ciągłą naukę
Chciałbym, aby pewnego dnia po słabszym występie, któryś z zawodników powiedział: tak, to moja wina, pojechałem słabo. Po takiej wypowiedzi do końca kariery może jeździć na 0,0,0,0,0 (tak zwana olimpiada), u mnie ma szacunek. A propos olimpiady - panowie redaktorzy telewizyjni i podchwytujący ten temat dziennikarze prasowi, dajmy spokój temu oklepanemu tematowi. Jeżeli nie ma o czym pisać (mówić) nie piszmy (nie mówmy) nic.
Nadzieje
Do odpowiednika SP, Syndromu Polskiego Kibica można byłoby wpisać jedną, najważniejszą cechę - wiarę. I drugą - nadzieję, które się uzupełniają. Wciąż wypatrujemy zawodnika, który wypełni lukę w naszym speedwayu, który sprawi, że znów całe pielgrzymki będą wędrować od stadionu do stadionu na którym rozgrywa się Grand Prix. Może dlatego z taką niecierpliwością wyczekiwałem rozpoczęcia eliminacji IMŚJ. Dość silnie obsadzony turniej w Neustadt Donau był testem dla Grzegorza Zengoty i Macieja Janowskiego. Testem zaliczonym pozytywnie, co bardzo cieszy i... jeszcze bardziej podsyca nadzieje.
Nie wiem dlaczego, ale jestem spokojny o przyszłość zielonogórzanina. Może dlatego, że jego kariera toczy się swoim torem, bez fajerwerków na jej początku, bez przedwczesnego szumu, bez okrzyknięcia go zbyt wcześnie drugim Gollobem. Gollob jest tylko jeden. No, chyba że jeszcze Jacek.
Maciej Janowski za to szybko błysnął, został okrzyknięty wielkim talentem. Presja wywierana na tym zawodniku jest coraz większa. Może to i dobrze, że wymagamy od młodego jeźdźca lepszych wyników. Bez ambicji przecież daleko nie zajdzie, ale gdy młody człowiek zdobywa 6 punktów w trudnym meczu ligowym, a komentarzem redaktora jest: słabo pojechał Janowski, zaś występ zagranicznego zawodnika na 4 punkty określany jest mianem dobrego to coś tu jest nie w porządku. Dopóki przy Janowskim czuwa Marek Cieślak, dopóty o niego (podobnie jak o Grześka Zengotę) również jestem spokojny. Ale sam trener zwracał uwagę na to, że przy Janowskim, któremu pomaga w pewien sposób Greg Hancock, kręci się zbyt wiele osób. Młody zawodnik przyznał, że trzeba rozpatrzyć tę sprawę, ale wszyscy muszą mu pomóc. Nie tak dawno straciliśmy Roberta Dadosa, Rafała Kurmańskiego, czy Łukasza Romanka...
Turniej(e) pamięci
Właśnie pamięci Łukasza Romanka poświęcono sobotni turniej w Rybniku. Silnie obsadzone zawody wygrał będący w świetnej dyspozycji Piotr Protasiewicz. Jest to jeden z tych zawodników, który słabych występów nie tłumaczy sprzętem, deszczem, słońcem, kibicami lub ich brakiem. Drugi był bydgoski Sayfutdinov, a trzeci Rafał Dobrucki. Nie jednak wyniki są najważniejsze.
Cieszy pasja z jaką organizują turniej działacze klubu Rybki Rybnik. Ale pytam się: gdzie memoriały poświęcone pamięci choćby Rafała Kurmańskiego czy Roberta Dadosa? Czy prezes Dowhan nie mógłby raz zapomnieć o biznesie i zorganizować zawody dla Rafała? Wszak, gdyby żył mógłby stanowić o sile zielonogórskiej drużyny, a biznes-prezes z Zielonej Góry zapewne chętnie ściskałby mu dłoń.
Tradycja memoriałów upada. Dzisiaj prezesom klubów nie opłaca się organizować nic poza Grand Prix i meczami ligowymi (ale nie wszystkimi). Niegdyś sentymentów było więcej. Dzisiaj liczą się przychody. Nawet memoriały z długoletnią tradycją łączone są z różnego rodzaju Cupami (choćby Złomrex Cup połączony z memoriałem im. B. Idzikowskiego i M. Czernego z którego nic nie wyszło i w statystykach corocznych zawodów mamy lukę).
Na torach żużlowych w Polsce zginęło wielu jeźdźców. O ilu z nich pamięć jest zachowywana?
Panowie prezesi! Wiem, że na memoriały nie przyjdą ultrasi, nie przyjdą kibice sukcesu, nie przyjdą ludzie którzy na mecze chodzą dla szpanu. Ale przyjdą ci, którzy kochają ten sport, którzy doceniają jazdę zawodników, którzy podziwiają spektakularne akcje i snują legendy o żużlowcach.
Ekstra ekstraliga
To właśnie była ta nutka sentymentu z tytułu, ale czas leci szybko jak tatarska strzała i nie ma czasu na długie dumanie. Dwa tygodnie przerwy w rywalizacji drużynowej naostrzyły apetyty kibiców. Podsyciło je jeszcze oczekiwanie na wielkie otwarcie stadionu imienia Mariana Rosego w Toruniu. Nowoczesny obiekt doprawdy wygląda okazale, ale... no właśnie - 15 000 miejsc to mało. Na jedno miejsce przed niedzielnym spotkaniem chętnych było jakieś 7 i pół. Szczęśliwcy wykupili wszystkie bilety już w poniedziałek, ale swoje w kolejkach wystali.
Ciekawa potyczka dwóch wielkich rywali zakończyła się triumfem gospodarzy (?) dla których ten tor również był zagadką. Wszak trening to nie zawody. Podobno największą tremę miała taśma startowa.
Dyskusje wywołało wykluczenie Damiana Balińskiego w jednym z wyścigów. Przyznaję, była to odważna decyzja sędziego, ale czy aby nie za odważna? Wiem jedno - zasada o pierwszym łuku jest niejednokrotnie naciągana. Sędzia podjął taką decyzję, a nie inną i jeżeli sędzia tak orzekł to tak jest. On jest jedyną wyrocznią w trakcie zawodów i całe szczęście że jedyną, bo gdyby o decyzjach wyrokowało kilka osób to zapewne startować musiałaby połowa Balińskiego, bo druga połowa zostałaby wykluczona.
Obserwując jazdę Jarosława Hampela miałem momentami wrażenie, że na tylnym kole siedzi mu ciężar zjadliwych felietonów pana Czekańskiego. Na szczęście nie we wszystkich wyścigach, bo w kilku pokazał świetny żużel.
Przed meczem w Częstochowie Włókniarze chcieli rozegrać mecz towarzyski, ale nie mogli znaleźć sparingpartnera. Mnogość treningów uspokoiła zapewne trenera Dzikowskiego, który nie lekceważy żadnego z rywali. Pod nieobecność Nickiego Pedersena zawody zapowiadały się ciekawie i tak właśnie było. Wiele pięknych mijanek, walki na torze, niesamowitych wyścigów. Kibice opuszczający do niedawna najpiękniejszy stadion żużlowy na świecie mogli opuszczać trybuny zadowoleni.
Wielu z nich przybyło, aby oklaskiwać Sławomira Drabika - idola tysięcy fanów w Częstochowie od lat. Żaden z innych zawodników nie powoduje takiej eksplozji radości wśród zgromadzonych na widowni kibiców jak właśnie Drabik. Prawie wszyscy przyszli również zobaczyć rosyjskiego zwycięzcę z Pragi. Młody Rosjanin w pierwszym biegu naraził się kibicom ostro atakując Borysa Miturskiego, uderzając w niego podczas walki przy wyjściu z drugiego łuku. Emil jeździ ostro. Boję się, że jego kariera tak szybko się zakończy jak się rozpoczęła. Obym nie był złym prorokiem, ale młody Rosjanin musi pamiętać, że każdy bieg jest tylko jednym z tysięcy jakie ma jeszcze do przejechania.
Pod Jasną Górą zaprezentowali się zakorzenieni niegdyś w tym mieście Andreas Jonsson i Antonio Lindbaeck. Lindbaeck - przyznajmy, zakorzeniony tam nieco mniej od starszego kolegi. Obaj zaprezentowali się wybornie pokazując lwi pazur i powodując, że ręce kibiców same składały się do oklasków. Andreas Jonsson czaruje obserwatorów zawodów żużlowych cudowną sylwetką na motocyklu. Jeżeli nie jest to poezja to proza poetycka na pewno.
O spotkaniu w Zielonej Górze można napisać tylko tyle, że się odbyło, a na resztę spuścić zasłonę milczenia. Komplikuje się sytuacja drużyny znad morza. Żenująca postawa Hansa Andersena dopełnia czarę goryczy. Szkoda sympatycznej drużyny, w której szeregach równorzędną walkę z zielonogórskim Falubazem nawiązał jedynie Kenneth Bjerre.
Na ciekawszy mecz liczyli fani w Gorzowie, lecz drużyna powinna składać się z 7 zawodników, a nie jednego Crumpa. Marek Cieślak, zniesmaczony postawą dotkniętego dziwnym wirusem (zwanym brak formy) Scotta Nichollsa, zaproponował mu przed telewizyjnymi kamerami powrót do szkółki. Jak myślicie? Skorzysta, czy nie?
Wreszcie swoją szansę w barwach żółto-niebieskich otrzymał David Ruud i wykorzystał ją chyba dobrze, chociaż po prawdzie to rywale - jak już wiadomo, nie stawili większego oporu. Wreszcie okazję do startu otrzymał także 19-letni Paweł Zmarzlik, którego obecności w składzie meczowym od jakiegoś czasu domagali się gorzowscy kibice. Doczekali się wreszcie, a kiedy będziecie czytać te słowa, w głowie Pawła będzie matura, a nie dobry występ ligowy.
Zastanawiam się czy zestawienie z juniorem w parze Rune Holty, jest dobrym rozwiązaniem. Norweg nie prezentuje w tym roku wyjątkowej formy, a wysoka zdobycz punktowa w niedzielnym meczu IV kolejki DMP spowodowana jest bardziej słabą dyspozycją WTS-u niż powrotem do formy tego zawodnika.
W niższych ligach
Fascynujące spotkanie obejrzeli kibice w Ostrowie, gdzie tamtejszy Intar osłabiony brakiem Karola Ząbika uległ gościom z Rybnika przesadzając z tradycyjną polską gościnnością. Równa postawa gości stanowiła ich siłę, która wystarczyła do zwycięstwa nad gospodarzami, w których barwach po odnowieniu licencji zadebiutował (niezbyt udanie) Mariusz Staszewski.
W pozostałych dwóch spotkaniach bez niespodzianek. Porażka Skorpionów na terenie GKM-u oraz pewne zwycięstwo lecących do Ekstraligi Jaskółek z Tarnowa. Słabiej pojechał Sebastian Ułamek więc zwycięstwo było niezbyt wysokie, jak na tegoroczne dokonania Tarnowian.
W najniższej lidze bez niespodzianek. Zwycięstwa gospodarzy we wszystkich trzech meczach. O zwycięstwo w Rawiczu mogli pokusić się zawodnicy z Lublina, ale w szeregach tej ekipy znajduje się kilka dziur, które trzeba załatać.
Teraz znów przed nami kilka dni odliczania do kolejnej rundy Grand Prix i następnej kolejki rozgrywek ligowych. Pomiędzy zawodami pamiętajmy jednak, że żużel to nie wszystko, a żużlowcy też ludzie - czego Wam i sobie życzę
Bartłomiej Jejda