Elektroniczny system może zastąpić tradycyjne karty zdrowia. Już nikt nikogo nie oszuka

WP SportoweFakty / Marcin Inglot / Na zdjęciu: Greg Hancock i Luke Becker
WP SportoweFakty / Marcin Inglot / Na zdjęciu: Greg Hancock i Luke Becker

Kiedyś zawodnicy mieli po kilka książeczek i zdarzało się, że oszukiwali. Obecnie jest jedna książeczka z hologramem i nawet wydanie duplikatu uniemożliwia kombinowanie. PZM pracuje jednak nad elektronicznym systemem kart zdrowia.

Temat książeczek zdrowia w żużlu jest wałkowany od kilku lat. Zdarzało się, że kiedyś żużlowcy mieli po kilka takich kart. Nie miały one znaku szczególnego, więc można je było łatwo podrobić. Po co? Jeśli w jednej lekarz odnotowywał niezdolność do końca zawodów, to żużlowiec musiał przeprowadzić ponowne badanie. Nie zawsze starczało chęci i czasu, więc zawodnik wyjmował z szuflady jedną z zapasowych kart i brał ją na kolejną imprezę. PZM nie miał informacji, ile kart posiada dany zawodnik, więc takie drobne kombinacje przechodziły. Trudno jednak było je akceptować, bo lekarze wpisywali niezdolność po naprawdę poważnych upadkach. Żużlowiec, który chwilę później wsiadał na motocykl, nie sprawdzając swojego stanu zdrowia, narażał siebie i rywali z toru.

Wprowadzenie kart z hologramem, które obecnie obowiązują, wyeliminowało problemy. Każdy zawodnik ma bowiem jedną taką kartą. Jeśli by ją zgubił, to wystawiany jest duplikat. Jego wydanie jest jednak odnotowywane przez związek. Gdyby zawodnik, który poprosił o duplikat, nagle przyjechał na zawody z oryginałem, to miałby poważne problemy. To by bowiem oznaczało, że dysponuje dwoma kartami i być może próbuje oszukiwać.

Zespół Medyczny PZM, choć karty z hologramem się sprawdzają, pracuje jednak nad rozwiązaniem na miarę XXI wieku, czyli nad elektronicznym systemem. Pojawia się jednak problem, kto miałby mieć dostęp do takiego systemu. Na pewno nie mogą go mieć kluby, bo wówczas mogłoby się okazać, że zawodnicy w ogóle nie przechodzą badań (obecnie jest obowiązek zrobienia badań raz na 6 miesięcy). Kluby mogłoby wpisywać to, co byłoby im na rękę.

Ograniczenie dostępności do Biura Sportu PZM byłoby jednak niewystarczające. Co miałby bowiem zrobić zawodnik, który w piątek lub w sobotę zaliczy upadek i lekarz wpisze mu niezdolność, a w niedzielę ma kolejny start. To wymaga ponownych badań, które trzeba zrobić, a potem jeszcze dostarczyć do PZM. Skany badań nie są akceptowane, nawet najszybszy kurier potrzebuje minimum jednego dnia na dostarczenie dokumentów. Dlatego jest pomysł, by stworzyć dodatkowo sieć ośrodków z certyfikowanymi lekarzami medycyny sportowej, którzy mieliby dostęp do systemu.

Wiadomo, że ośrodków nie byłoby zbyt wiele (trudno byłoby stworzyć ośrodek w każdym żużlowym mieście), ale zawodnik, który musiałby pokonać 50, 100, czy nawet 200 kilometrów, by spotkać się z lekarzem i poddać badaniom, miałby gwarancję, że informacja o ich pozytywnym wyniku natychmiast znalazłaby się w systemie.

Kibice Stali Rzeszów spytają teraz pewnie, czy elektroniczny system uratowałby Grega Hancocka w Poznaniu. Amerykanin nie pojechał w meczu Stali z Iveston PSŻ, bo miał w książeczce dwa wpisy z rokiem 2017. Gdyby obowiązywał elektroniczny system, to pewnie wykluczałby on możliwości popełnienia błędu przez lekarza (zakładając, że w książeczce Grega omyłkowo wpisał on dwukrotnie rok 2017, a tak tłumaczyła to strona rzeszowska). W ostateczności sędzia, sprawdzając system, w razie wątpliwości, mógłby się skontaktować z lekarzem z certyfikowanego ośrodka, by potwierdzić ważność badań.

ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po wrocławsku

Źródło artykułu: