Ostatecznie kapitan Iveston PSŻ-u Poznań nie zachwycił. Marcel Kajzer miał w tym pojedynku wzloty i upadki. Odpalił dopiero w swoim ostatnim wyścigu, kiedy bez większego kłopotu dowiózł do mety trzy punkty. Finalnie przy jego nazwisku zapisanych zostało siedem "oczek" i bonus. Do realizacji przedmeczowego celu trochę zatem zabrakło.
- Po piątkowym sparingu powiedziałbym, że w tym meczu nie zrobię mniej niż dziesięć punktów. Okazało się, że było bardzo trudno. Od początku musiałem dużo pracować i wykonywać wiele zmian w przełożeniach. Jeszcze nigdy aż tak nie mieszałem w ustawieniach. Były lepsze, gorsze, a nawet fatalne wyścigi. Szkoda, że wcześniej nie postawiłem na drugą jednostkę. Skorzystałem z niej w ostatnim wyścigu i wygrałem ze sporą przewagą. Myślę, że gdybym na niej jechał od początku, to dwa punkty zostałyby w Poznaniu - mówił nam Kajzer.
Pojawia się zatem pytanie, dlaczego zawodnik ekipy ze stolicy Wielkopolski był tak ślepo zapatrzony w motocykl, który tym razem zawodził i odstawił go dopiero przed swoim piątym startem. - Niestety, niekiedy tak jest, że motocykl numer jeden zawodzi lub nie pasuje danego dnia. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Robiłem co mogłem. Motocykl numer jeden nie słuchał mnie i nie robił tego, co ja chciałem - skomentował.
Co ważne, zarówno podczas przedmeczowego treningu, jak i podczas spotkania, tor był przygotowany w ten sam sposób. Co zatem zaskoczyło Kajzera i jego sprzęt? - Jak mówiłem, w ciemno podszedłem do tego meczu z myślą, że nie zrobię mniej punktów niż dziesięć i się pomyliłem. Tor był taki sam, ale pogoda była inna. To mogło być przyczyną, że motocykle inaczej pracowały. Pogoda ma bowiem naprawdę duże znaczenie - podsumował.
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po częstochowsku
Zaktualizujcie zdjęcia na SF .