Bardzo mile wspominam czasy Morawskiego - rozmowa z Tomaszem Krukiem, byłym zawodnikiem Falubazu Zielona Góra
Tomasza Kruka z pewnością pamiętają wszyscy ci kibice, którzy interesowali się żużlem w latach dziewięćdziesiątych i na początku nowego millenium. Młodszym sympatykom może jednak już to nazwisko niewiele mówić. Dlatego, korzystając z okazji, postanowiliśmy przypomnieć tego sympatycznego zawodnika, który wciąż pozostaje przy speedwayu, pełniąc funkcję mechanika.
Piotr Kmieciak
Piotr Kmieciak: W Twojej rodzinie nie było żużlowca czy też osoby blisko związanej z tym sportem. Co zatem skłoniło Cię do wybrania kariery zawodnika?
Tomasz Kruk: Odkąd pamiętam zawsze chodziłem z ojcem na mecze w Zielonej Góry i tata bardzo chciał, żebym jeździł. A że mi bardzo się ten sport podobał, w wieku 11 lat pojechałem na takie eliminacje do szkółki, było nas wtedy bowiem około 50 kandydatów. Musieliśmy wykazać się jazdą na motocyklu crossowym, niestety nie udało mi się zaliczyć tego egzaminu, a jednym z głównych powodów był mój wiek. Dlatego wkrótce tata kupił mi starą Jawę, którą przerobiliśmy tak, by można było na niej szaleć po dziurach, i zacząłem objeżdżać okoliczne nieużytki. Zrobiłem sobie nawet taki prowizoryczny tor, musiałem trochę wyrównać teren, powyrywać trawę i tak się to wszystko zaczęło. Później już bez problemu zostałem przyjęty do szkółki.
Co uważasz za swoje największe osiągnięcie w ciągu tych prawie 15 lat startów?
- Myślę, że zdobycie Srebrnego Kasku w 1993 roku, to był zdecydowanie mój największy indywidualny sukces. Na pewno ważny jest też brązowy medal w Młodzieżowych Mistrzostwach Polski Par Klubowych (w 1991; przyp. autora) ale najbardziej i najmilej wspominam tryumf we wspomnianych na początku zawodach.
A złoty medal w Drużynowych Mistrzostwach Polski w 1991?
- Z pewnością to sukces, ale mój udział w tym był minimalny, stąd wyżej cenię wspomniane wcześniej trofea. Lecz nie zmienia to faktu, że świadomość bycia mistrzem Polski w drużynie z pewnością cieszy do dziś.
Czy nie myślisz, że za późno zmieniłeś drużynę? W Zielonej Górze nie było łatwo się Tobie przebić do pierwszego składu.
- Tak, mieliśmy wtedy bardzo mocną ekipę. Ja jednak wychowałem się w tym klubie, stamtąd pochodziłem i dlatego bardzo chciałem jeździć w zielonogórskiej drużynie. Co prawda nie zawsze się udawało załapać do ligowego składu, ale długo nie myślałem o zmianie barw. Może rzeczywiście trochę za późno poszedłem do Rawicza, zwłaszcza że pierwszy sezon w Kolejarzu miałem bardzo udany (średnia 2,105; przyp. autora). Duży wpływ na moją dobrą jazdę miało to, iż startowałem na motocyklach jeszcze z Zielonej Góry. Niestety w tym wielkopolskim miasteczku nigdy nie było za ciekawie, jeśli chodzi o sprawy finansowe, stąd następny rok był już trochę słabszy, bowiem wciąż miałem ten sam sprzęt. A kolejne sezony były już tragiczne i uważam, że o te dwa lata za długo jeździłem w Kolejarzu.
Co skłoniło Cię do zakończenia kariery?
- Na początku lipca 2003 zrezygnowałem ze startów w Rawiczu, gdyż skończyły się jakiekolwiek pieniądze; nie było za co remontować sprzętu, stąd nie było na czym jeździć w zawodach. Co prawda dostawałem od klubu jakieś motocykle, ale nadawały się one właściwie tylko do treningu. Wtedy stwierdziłem, iż taka sytuacja nie ma większego sensu, nie jestem bowiem człowiekiem, który jeździ tylko dla samego jeżdżenia. Moja ambicja nie pozwalała mi na to ,a ja wciąż chciałem wygrywać biegi i zdobywać jak najwięcej punktów. Nie było mnie stać na dalszą zabawę w speedway, wiec postanowiłem zrezygnować. Wydawało się, że to już był koniec, ale nieoczekiwanie na przełomie kwietnia i maja następnego roku zadzwoniono do mnie z zielonogórskiego klubu z zapytaniem, czy nie chciałbym jeszcze wystartować. Nie będę ukrywał, że ta propozycja bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, wkrótce podpisałem kontrakt amatorski i wystąpiłem w kilku spotkaniach. Może moje wyniki nie był rewelacyjne (średnia 0,615; przyp. autora), ale uważam, że jak na Ekstraligę to nie było tak tragicznie. Wiedziałem jednak, że to wszystko to tylko na "krótką metę" i przed nowym sezonem klub będzie szukał nowych zawodników. Ja niestety wciąż praktycznie nie miałem nic i to przesądziło by definitywnie zakończyć karierę zawodniczą; nie stać mnie było, aby wciąż tylko dokładać do tego "interesu".
Jednak już wkrótce zacząłeś znów bywać w zielonogórskim parkingu, tym razem w nieco innej roli.
- Gdzieś na przełomie maja i czerwca 2005 roku, zadzwonił do mnie Andrzej Cichoński, kierownik klubu, z propozycją czy nie chciałbym zostać takim opiekunem i mechanikiem jednego z młodych zawodników. Wkrótce spotkaliśmy się wspólnie z panem Tadeuszem Wienckiem, sponsorem Daniela Pytla, bo o nim tutaj mowa, i po bardzo krótkiej rozmowie, doszliśmy do porozumienia. Początkowo miało to być tylko do końca sezonu, ale jak widać nasza współpraca trwa do dzisiaj.
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>