Do SGP wracają żużlowcy 30+. Gdzie są młode wilczki, które miały podbić świat?

Janusz Kołodziej, Niels Kristian Iversen i Antonio Lindbaeck. Co łączy tych żużlowców? Cała trójka ma już ponad 30 lat. Każdy z nich posmakował w przeszłości SGP, a teraz wracają do elitarnego cyklu. Jak na tym tle wygląda żużlowa młodzież?

Maciej Kmiecik
Maciej Kmiecik
Niels Kristian Iversen WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Niels Kristian Iversen.

Niels Kristian Iversen rocznik 1982, Janusz Kołodziej rocznik 1984 i Antonio Lindbaeck rocznik 1985 wracają do cyklu Grand Prix. Każdy z tych żużlowców dłużej lub krócej, w bardziej i mniej spektakularny sposób zaznaczył swoją obecność w tej rywalizacji. Najkrócej w cyklu startował Janusz Kołodziej, który wcale nie musi być statystą w gronie najlepszych żużlowców świata.

- Wracając z Landshut zaczęliśmy z Januszem Kołodziejem zastanawiać się, czy nie będzie jednym z najstarszych uczestników cyklu Grand Prix, zaraz za Gregiem Hancockiem. Sprawdziliśmy jednak, że starszy od Janka jest chociażby Niels Kristian Iversen, który też wraca do cyklu. Lekko odetchnęliśmy z ulgą, że są nadal w SGP starsi od Janusza - mówi Krzysztof Cegielski, menedżer polskiego żużlowca.

Wyniki Grand Prix Challenge w Landshut pokazały, że nie można skreślać żużlowców, którzy mają już ponad 30 lat i marzą o awansie do SGP. - To, co wydarzyło się Landshut przeczy chyba trochę temu, co się dzieje w światowym żużlu. Ci młodzi naprawdę atakują i przejmują pałeczkę od starszych zawodników. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że do SGP nie awansowali żużlowcy 40+, czy w okolicach czterdziestki, lecz zawodnicy, którzy kiedyś z tej stawki wypadli i wciąż jeżdżą na światowym poziomie. Lindbaeck czy Iversen od lat kojarzeni są z Grand Prix dużo bardziej niż Janusz - dodaje Cegielski.

Zdaniem naszego eksperta, brak żużlowej młodzieży w czołowej trójce Grand Prix Challenge, wcale nie oznacza, że nowe pokolenie zawodników nie aspiruje do jazdy w elicie. - Oni naprawdę są gotowi do jazdy w Grand Prix. W Landshut przede wszystkim Max Fricke oraz Robert Lambert pokazali, że potrafią się ścigać. Australijczyk jeździł dobrze, ale miał za dużo wpadek, by awansować. Największą furorę zrobił jednak Robert Lambert - uważa Cegielski.

Zarówno Max Fricke jak i Robert Lambert mogą być rozpatrywani w kontekście przyznawania stałych dzikich kart na sezon 2019. - Według mnie Fricke i Lambert powinni znaleźć się w Grand Prix i to jak najszybciej. Nie ma na co czekać. Oni prędzej czy później będą w czołówce światowej. Może kiedyś powalczą nawet o medale IMŚ. Taką szansę powinni dostać bez zbędnej zwłoki. Lambertowi naprawdę niewiele zabrakło. O niepowodzeniu zadecydował pierwszy wyścig. Tor był bardzo wymagający, a on jeździł agresywnie i pewnie na motocyklu. Najbardziej efektownie ze wszystkich zawodników, ale zabrakło mu jednego punktu, by powalczyć o awans do SGP - zakończył Cegielski.

ZOBACZ WIDEO PGE Indywidualne Międzynarodowe Mistrzostwa Ekstraligi 2018


KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Czy Max Fricke i Robert Lambert powinni otrzymać stałe dzikie karty SGP na sezon 2019?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×