Chris Harris. Za miły gość, któremu brakowało bezwzględności Nickiego Pedersena

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Chris Harris
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Chris Harris

Jedni się z niego śmieją, drudzy go kochają. Wszyscy jednak chyba się zgodzą, że zawodnikiem jest nietuzinkowym. Chris Harris miał potencjał, żeby osiągnąć w żużlu coś więcej. W Anglii to żywa legenda tego sportu.

W tym artykule dowiesz się o:

Brytyjski bohater

2 sierpnia. Żona Chrisa Harrisa pisze w mediach społecznościowych o swoim mężu. "Po meczu w Poole wyjechał ze stadionu o 22:30 (prowadząc samochód) i wrócił do domu o 4 nad ranem. Wszedł do niego i od razu poszedł do warsztatu przygotowywać motocykl do zawodów zaplanowanych na następny dzień. Legenda".

Wpis cieszy się dużym zainteresowaniem. Setki polubień, dużo udostępnień i bardzo pochlebnych komentarzy. Chris Harris w trakcie sezonu podpisał kontrakt z Poole Pirates i całkowicie odmienił tę drużynę. Z jego pomocą przeszła drogę z dna tabeli do czuba i wszystko wskazuje na to, że pojedzie w play-offach Premiership. Na pierwszym meczu w barwach Poole Chris Harris na prezentacji został przywitany owacją, jakby dzień wcześniej został nowym mistrzem świata.

To zupełnie inny wizerunek tego zawodnika, niż ten który znamy z Polski. U nas przeciętny kibic kojarzy teraz 36-letniego Brytyjczyka z wożeniem ogonów w Grand Prix i zawodzeniem kolejnych klubów. - Na Wyspach jest inaczej oceniany. Tam wszyscy mają w pamięci jego sukcesy i udane wyścigi. A było i w sumie nadal jest ich multum. W latach świetności pokazywał, że jest zawodnikiem dużego kalibru. Miał brawurę, fantazję, twardość w walce i potrafił odkręcić manetkę - opowiada Grzegorz Drozd, ceniony dziennikarz i pasjonat brytyjskiego speedwaya.

ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po grudziądzku

- On był ofiarą "dzikich kart", podobnie jak Scott Nicholls. To nie jego wina, że jest z kraju, który niby się liczy, ale nie miał lepszych żużlowców. Odstawał, to ludzie się śmiali. Mówił, że będzie atakował GP, to się śmiali. Ale co miał mówić? Ludziom przez to utrwalił się wizerunek Chrisa Harrisa jako grubego, nieporadnego i jeżdżącego na ostatnim miejscu żużlowca - tłumaczy Drozd. W Grand Prix Chris Harris w sumie przejeździł 9 sezonów. 4 razy dzięki stałym "dzikim kartom", 4 razy dzięki dobrej jeździe w turnieju Challenge, a raz ponieważ zdołał się utrzymać w cyklu.

Fenomen Chrisa Harrisa stara się wytłumaczyć Peter Oakes, znany brytyjski dziennikarz i działacz. - Jest uwielbiany przez większość brytyjskich fanów. Myślę, że tacy widowiskowi zawodnicy często są bardziej popularni niż niektórzy mistrzowie, dlatego trudno jest znaleźć kogoś, kto powie coś złego o Chrisie. Na pewno jeśli ma gorszy wieczór i nie zdobywa wielu punktów, co generalnie nie zdarza się często na brytyjskich torach, będzie dawał z siebie z 100 proc. na każdym okrążeniu. Bo kiedy taśma idzie w górę, "Bomber" ma zakodowane jedno - dać z siebie maksimum. Nie jest może żużlowcem jeżdżącym najładniej stylowo, ale nie sądzę, że jest ktoś, kto wkłada w to więcej wysiłku, choć czasami ten wysiłek nie jest może ukierunkowany we właściwą stronę - mówi.

Miły gość, któremu brakowało bezwzględności i startów

10 lat temu wydawało się, że Harris w żużlu może osiągnąć dużo więcej. Miał obiecujący początek w cyklu Grand Prix, a

zna każdy kibic. Na dobrym poziomie jeździł też w lidze polskiej. W 2010 roku miał kapitalną drugą połowę w GP, trzy rundy zakończył na drugim miejscu, a cykl w sumie na 6. pozycji (ze stratą tylko 2 "oczek" do czwartego Rune Holty). To był jego najlepszy wynik w mistrzostwach świata. Później było już tylko gorzej, a wydaje się, że Harris miał potencjał, aby osiągnąć coś więcej.

- Chris zawsze był "walczakiem", ale nigdy startowcem. Na najwyższym poziomie musisz potrafić zabrać się ze startu z najlepszymi. Niestety Chris nigdy nie był w stanie tego zrobić, a nie można dawać swoim największym rywalom przewagi już na pierwszym łuku. Niektórzy zawodnicy nie są w stanie w mistrzowski sposób opanować startów, a Chris jest jednym z nich - zauważa Peter Oakes.

Dobrym dowodem na słowa Oakes'a jest ostatnia runda mistrzostw świata w wyścigach na długim torze w Eenrum. Harris w swoim pierwszym biegu (tor czwarty, kask żółty) praktycznie nie wyjechał ze startu, a później... dał prawdziwy pokaz. Ten wyścig warto obejrzeć.

- To też po prostu za miły gość. Nie ma w sobie tej bezwzględności, która zamieniła Nickiego Pedersena w mistrza świata. Mógłbyś się założyć o dom, że gdyby trzeba było zamknąć drogę rywalowi, Chris by tego nie zrobił. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś powiedział złe słowo o jego kulturze jazdy. Rzadko, jeśli w ogóle, był zaangażowany w poważne kontrowersje torowe. W pewnym sensie jest to zasługą jego samego, ale w niektórych sytuacjach to działało też przeciwko niemu. Jest wielu zawodników, którzy potrafią wygrać z każdym i każdego dnia, ale nie potrafią tego robić konsekwentnie - dodaje Oakes.

- Harris nigdy nie był uniwersalnym żużlowcem, takim jak np. Tony Rickardsson. Miał problem ze startami, ale za to świetnie czuł się na ciężkich torach. W 2010 roku miał naprawdę udany sezon. Powiedziałbym nawet, że przypominał Nickiego Pedersena z 2003 roku, kiedy Duńczyk został mistrzem świata. Nicki poszedł do przodu, schudł, zmienił technikę startu i ciągle się rozwijał. U Harrisa po 2010 zmian na plus nie było. Wręcz przeciwnie. Rozmienił się, ale nie na drobne, tylko na grube. Widać było, że się gubi - zauważa z kolei Grzegorz Drozd.

Rok 2006, finał ligi duńskiej w Slangerup. Po ulewie koparka rozsypała ziemię z korzeniami. Na takim torze Chris Harris wraz z Nickim Pedersenem toczyli kapitalne pojedynki / fot. Grzegorz Drozd
Rok 2006, finał ligi duńskiej w Slangerup. Po ulewie koparka rozsypała ziemię z korzeniami. Na takim torze Chris Harris wraz z Nickim Pedersenem toczyli kapitalne pojedynki / fot. Grzegorz Drozd

Brytyjczykowi do osiągnięcia większego sukcesu zabrakło też samodyscypliny. Nie był tak skoncentrowany na osiągnięciu sukcesu jak choćby Jason Doyle. - Nawet w przypadku największych talentów tego sportu, jeśli postawisz na zabawę, to szybko spadniesz w dół. Dobrym przykładem tutaj jest Darcy Ward. Jako 17-latek miał w 2009 roku świetny sezon. Ale później przytył, zaczął się nie najlepiej prowadzić i rok później był zjazd. Zdołał się na szczęście szybko opamiętać. Jeśli chodzi o Harrisa, to przez pewien czas huczało od plotek na temat tego jak spędzał czas z Norriem Allenem. Allen dołączył do Harrisa w momencie, kiedy kontuzja zakończyła karierę Marka Lorama. Przy nim i Branie Andersenie Harris święcił swój sukces w Cardiff. Większego huku na zawodach żużlowych chyba nie zastałem. 40 tys. ludzi i zamknięty dach. Była moc - wspomina Drozd.

- Jeśli nadal mielibyśmy jednodniowy finał, być może byłby mistrzem świata, a na pewno, jeśli ta noc byłaby w Cardiff w 2007 roku. Potrzeba jednak więcej niż jednej, wspaniałej nocy. Żeby wygrać mistrzostwa świata, trzeba pojechać w finałach 60-70 proc. wszystkich rund - mówi Peter Oakes. Zauważa też, że Harris niejednokrotnie radził sobie lepiej w zawodach drużynowych, aniżeli indywidualnych. - Jest posiadaczem rekordu punktowego dla reprezentacji w Drużynowym Pucharze Świata i wydaje się, że bardziej jest zdolny do pojechania lepiej, kiedy reprezentuje barwy Zjednoczonego Królestwa - dodaje.

Wciąż potrafi wygrywać, ale z Polską nie chce mu się szarpać

- W okresie swojej świetności był jednym z najbardziej widowiskowych zawodników, ale to nie wystarcza i nigdy nie wystarczało do osiągnięcia sukcesu. Zawsze był miłym gościem, nigdy nie był uwikłany w żadne spory na torze lub poza nim. On wciąż jest w stanie zwyciężać wyścigi w wielkim stylu - dodaje Peter Oakes.

Na ciekawą rzecz uwagę zwraca Grzegorz Drozd. - Czasami ludzie kłócą się co jest ważniejsze - prowadzenie się, talent, sprzęt czy może organizacja. Ja bym to porównał do czterech kółek w samochodzie. Jeśli wypniesz jedno - nie pojedziesz. Tak samo jest w sporcie, a u Harrisa w odpowiednim momencie nie było wszystkich kół. On wrócił już do poziomu takiego typowego, brytyjskiego średniaka. Jeździ tam w dwóch ligach i to mu wystarcza. Do tego tor długi i trawiasty. Ma chyba dość szarpania się z innymi ligami, w tym z polską. Bo tutaj też jest ważny czynnik - zapłacą albo nie zapłacą, albo zapłacą ale trzeba będzie długo czekać. W każdym razie myślę, że w jego przypadku będzie teraz takie pikowanie w dół. To już jest inny zawodnik, co widać nawet po sylwetce, choć nadal stać go na pojedyncze wyskoki - tłumaczy.

Chris Harris to trzykrotny Indywidualny Mistrz Wielkiej Brytanii i były wicemistrz świata juniorów (złoto przegrał w Kumli z Jarosławem Hampelem). Wychował się na torach trawiastych, na których zresztą startuje do dzisiaj. "True racer" jak nazywają takich żużlowców - niezależnie jakie warunki czekają zawodników, on zawsze jest gotowy jeździć. W Grand Prix w sumie osiem razy stawał na podium poszczególnych rund. Raz wygrał, pięć razy był drugi, dwa razy trzeci. W Polsce związany z klubami z Rybnika, Ostrowa, Rzeszowa, Częstochowy, Grudziądza, Krakowa i Piły. W tej ostatniej drużynie mimo podpisanego kontraktu, nie miał dużych chęci jeździć, o czym jeszcze niedawno było dość głośno. Na Wyspach oprócz reprezentowania Poole, ściga się też w drugiej klasie rozgrywkowej (Championship) dla Glasgow Tigers.

Niedawno Harris poprowadził Poole do zwycięstwa w hicie Premership z Somerset Rebels (47:43). - To był typowy "Bomber" i każdy fan opuszczał Wimborne Road, rozmawiając o nim - mówi Oakes. Bo w końcu, jak wspomniał wcześniej, ci widowiskowo jeżdżący zawodniczy często są bardziej popularni, niż niektórzy mistrzowie.

Źródło artykułu: