Śmierć Moore'a przeszła bez echa. Plech: To przykre, bo on tworzył historię żużla

- Ronnie Moore był jednym z trzech najważniejszych zawodników w historii nowozelandzkiego żużla, a znaczące żużlowe media nawet nie zająknęły się o jego śmierci, jakby nie miało to znaczenia - mówi Zenon Plech, legenda polskiego żużla.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Ronnie Moore Facebook / 20th Century Speedway / Na zdjęciu: Ronnie Moore
Ronnie Moore, dwukrotny mistrz świata na żużlu, zmarł 18 sierpnia. Zenon Plech, który znał Moore, ubolewa nad tym, że tak niewiele się o tym mówi i pisze. - W mediach, w najważniejszych programach telewizyjnych nawet o tym nie wspomnieli, a to boli - mówi Plech. - Nie byłoby tego, co tu i teraz, gdyby kiedyś nie jeździł ktoś taki, jak Moore. To jedna z trzech największych legend nowozelandzkiego żużla. Obok Ivana Maugera i Barry'ego Briggsa.

- Przez lata Moore był jedynką Wimbledonu, najlepszym jej zawodnikiem i wielką gwiazdą - komentuje Plech. - Wiem, że byliśmy w szoku po śmierci Tomka Jędrzejaka, ale skoro jego potrafiliśmy uczcić minutą ciszy i wieloma pięknymi wspomnieniami, to tak samo należało postąpić z wielkim mistrzem z Nowej Zelandii. Ścigałem się z nim w Exeter, w meczu Ligi Światowej, w 1971 roku. Polska reprezentacja przegrała wówczas z Nową Zelandią. Oglądałem go też, jak zwykły kibic. Kiedyś udało mi się pójść na mecz Wimbledonu i zobaczyć Moore'a w akcji.

- Cóż jeszcze mógłbym powiedzieć. W 77 roku byłem na zaproszenie Maugera i Briggsa w Nowej Zelandii. Wówczas odwiedziliśmy Moore'a w jego domu, pływaliśmy w jego basenie. Mieszkał w Christchurch. To były piękne czasy i wielkie chwile reprezentacji Nowej Zelandii. Dania, która obecnie jest stosunkowo mocna, wtedy nie istniała i musiała montować skład na drużynówkę z Norwegami, a Nowa Zelandia to były same gwiazdy - kończy Plech.


ZOBACZ WIDEO Na Stadionie Śląskim powstaje tor żużlowy


Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×