Jason Doyle. Pechowiec. Już w inauguracyjnym biegu sezonu zanotował poważny upadek, który z pewnością miał duży wpływ na to, że jego dyspozycja nie była potem ustabilizowana. Gdy po dłuższym czasie złapał odpowiedni rytm, a liga wchodziła właśnie w bardzo ważny moment, zanotował kolejną kraksę, tym razem w Cardiff. I znów musiał budować formę od początku. Końcowy efekt jest taki, że indywidualny mistrz świata 2017 zakończył jazdę ze średnią delikatnie przekraczającą dwa punkty na bieg i poza TOP10. Doyle miał wejść w buty Grega Hancocka, jednak przynajmniej w minionym roku się to nie udało.
Rune Holta. Trzeba było być naprawdę dużym optymistą, by wierzyć, że 45-letni Norweg powtórzy tak znakomity rok, jaki miał w Częstochowie. Na dobrą sprawę poprzedni tak udany sezon też miał pod Jasną Górą, ale sęk w tym, że... w 2010 roku. Ligowym średniakiem stał się od czasu pierwszego pobytu w Toruniu siedem lat temu i widać, że ubiegły sezon we Włókniarzu, na tym etapie kariery, był po prostu jednorazowym wystrzałem. Większość była przeciwna jego sprowadzaniu i oddaniu lekką ręką Adriana Miedzińskiego w drugą stronę. Rzeczywistość okazała się taka, że zgodnie z przypuszczeniami nie powtórzył świetnej jazdy z poprzedniej edycji PGE Ekstraligi, w rundzie zasadniczej miał słabsze wyniki od wychowanka Apatora i to Lwy znalazły się w fazie play-off. Na sam koniec złamał nogę, co na tak wiekowym zawodniku może odbić się podwójnie. Holta dostanie kolejną szansę tak naprawdę z uwagi na brak potencjalnego zastępcy.
Niels Kristian Iversen. Dla siedmiokrotnego indywidualnego mistrza Danii sezon rozpoczął się z dwumiesięcznym opóźnieniem. Pierwsza część była po prostu fatalna. W jego jeździe brakowało pewności siebie i zacięcia, z którego jest przecież znany. W efekcie to co najistotniejsze, czyli wyniki, były mizerne. Dopiero, gdy na początku czerwca poddał się zabiegowi ostatecznie eliminującemu ubiegłoroczną kontuzję barku (pytanie: dlaczego w trakcie sezonu?), wyraźnie odżył i zaczął jechać tak, jak się tego spodziewano przed startem ligi. Głównie dzięki niemu Get Well odzyskał nadzieje na awans do play-off.
Jack Holder. Pierwszy z tych, których należy ocenić na plus. Już przed rokiem, wskakując do zespołu w drugiej połowie sezonu pokazał, że drzemią w nim duże możliwości. Szybko zaskarbił sobie serca toruńskiej publiczności, która w tym roku znów dość często mogło go oklaskiwać. Holder to na ten moment jedna z najlepszych "ósemek" w Ekstralidze, która pozwala zespołowi złapać drugi oddech i zapewnić bufor bezpieczeństwa. Cały czas trudno sobie więc wyobrazić skład toruńskiego klubu bez Holdera, lecz różnica polega na tym, że już niekoniecznie bez tego starszego.
Daniel Kaczmarek. Drugi i zarazem ostatni, który spełnił oczekiwania, a momentami nawet potrafił pokazywać coś "ekstra", jak w meczu w Tarnowie, gdy bronił honoru Get Well, czy ostatnim przeciwko gorzowianom. W porównaniu do pierwszych miesięcy w Toruniu wyraźnie okrzepł i nabrał ogłady. Znacząco poprawił wyniki (poprawa średniej o 0,585), będąc bardzo skutecznym w biegach młodzieżowych (wygrał 10 z 13 takich gonitw), choć wciąż miewał problemy, by regularnie pokonywać seniorów rywali. Dlatego wydaje się, że najlepszym krokiem będzie zejście ligę niżej. Z tytułem młodzieżowego indywidualnego mistrza Polski w ręku.
Chris Holder. Niedawno na naszym forum pojawił się wpis, że w 2050 roku też będzie mieć pewne miejsce w składzie klubu z Torunia. Jego pozostanie na kolejny sezon jest bowiem niemal przesądzone. Kibicom Aniołów do śmiechu nie jest jednak od dłuższego czasu, bo powiedzmy sobie szczerze: jego czas w Get Well minął z końcem poprzedniego sezonu. Trudno zresztą było liczyć na nagły przełom, ponieważ przez zimę nie załatwił formalności wizowych i nie mógł przylecieć do Polski na okres sparingowy. Wiadomym jest, że niegdyś będącego na szczycie Australijczyka powstrzymały groźne kontuzje, ale mówimy przecież o zawodniku z cyklu Grand Prix, który posiada ogromne doświadczenie i który na Motoarenie wciąż potrafi wygrywać z najlepszymi (inna sprawa, że też coraz rzadziej). A jeśli prześledzić jego średnie z wyjazdów z ostatnich lat, wyglądają tak: 1,733, 1,609, 1,674, 1,656, 1,357. Dość powiedzieć, że w tym roku trzy wygrane biegi na 28 i ani jednej dwucyfrówki poza domem to po prostu wynik beznadziejny. Jak więc coraz bardziej zniecierpliwieni fani Aniołów mają z optymizmem spoglądać w przyszłość?
Paweł Przedpełski. Jacek Frątczak mianował go kapitanem i jasno dał do zrozumienia, że mocno w niego wierzy. Miał ku temu powody, bo choć pierwszy rok w gronie seniorów Paweł miał nieudany, to wciąż jest to zawodnik ze sporym potencjałem i w doskonałym wieku do stałego rozwoju. Niestety, Przedpełski nie idzie do przodu. Aż trudno uwierzyć w to, że linię mety na pierwszej pozycji mijał dwa(!) razy na 46 prób. Słabe wyniki i w efekcie lądowanie na ławce było tym samym powodem frustracji, z jaką przestał się kryć. Nie gryzł się w język co do decyzji podejmowanych przez Frątczaka, nie zjawił się w parku maszyn na mecz w Lesznie, wiedząc, że od początku będzie zastępowany. Można stwarzać pozory i bawić się w dyplomację, mówiąc że konfliktu nie ma i współpraca układa się dobrze, ale wiadomo, że menadżer niekoniecznie widzi Przedpełskiego w składzie na rok 2019.
Igor Kopeć-Sobczyński. W jego jeździe nie widać wyraźnych postępów. Zwykle jest niewidoczny i nie punktuje na zadowalającym poziomie. Na pokonanie seniora rywali czekał aż do przedostatniej rundy i meczu we Wrocławiu. Inaczej mówiąc (nie bierzemy pod uwagę biegów juniorskich) przez 19 kolejnych wyścigów nie mógł pokonać rywala, mającego więcej niż 21 lat. Jedyny zawodnik z grona sklasyfikowanych, który w minionym sezonie PGE Ekstraligi nie wygrał ani razu indywidualnie. Wygląda na to, że próba generalna czeka go w przyszłym roku, gdzie jego punkty będą ważyły znaczniej więcej niż do tej pory.
Marcin Kościelski. Jeden z najwyższych żużlowców dostał szansę startu w trzech meczach, ale dwa zakończył bez jakiejkolwiek zdobyczy. Wyraźnie przegrywa rywalizację z Kopciem-Sobczyńskim i więcej okazji do jazdy miał tylko w zmaganiach młodzieżowych. We wrześniu wystąpił w jednym meczu play-off w OK Kolejarza Opole, ale nawet tam nie zdołał zabłysnąć.
Menadżer Jacek Frątczak. Dostał w Toruniu wolną rękę, dużą autonomię i co za tym idzie duży kredyt zaufania, na który zasłużył, utrzymując zespół w lidze. Trzeba przyznać, że nie każdy menadżer w Polsce może dysponować takim komfortem w doborze składu, z którym potem przyjdzie współpracować przez kolejne miesiące. Końcowy wynik jest jednak rozczarowujący. Plan "toruńskiej mafii", jakim był awans do czwórki, nie powiódł się. Nie sprawdził się manewr z wymianą Miedzińskiego na Holtę i z przedłużeniem współpracy z Holderem. Do tego doszły wypadki losowe z Doyle’m i niespodziewane kłopoty Iversena. Trzeba mu jednak oddać, że był jednym z niewielu, którzy wierzyli do końca w awans do play-off i tym skutecznie zaraził zawodników. Świadczy o tym odrobienie strat w aż czterech dwumeczach i świetna końcówka, gdzie tylko centymetrów zabrakło do strefy medalowej.
Get Well Toruń 2018
Zawodnik | Średnia not | Mecze | Biegi | Punkty | Bonusy | Średnia biegowa |
---|---|---|---|---|---|---|
Jason Doyle | 3,75 | 13 | 63 | 119 | 10 | 2,048 |
Rune Holta | 3,60 | 11 | 49 | 77 | 5 | 1,674 |
Niels Kristian Iversen | 3,57 | 14 | 63 | 106 | 8 | 1,810 |
Jack Holder | 3,50 | 13 | 48 | 76 | 6 | 1,708 |
Daniel Kaczmarek | 3,46 | 13 | 46 | 66 | 5 | 1,544 |
Chris Holder | 3,23 | 13 | 60 | 92 | 12 | 1,733 |
Paweł Przedpełski | 2,92 | 13 | 46 | 57 | 11 | 1,478 |
Igor Kopeć-Sobczyński | 2,33 | 12 | 34 | 22 | 7 | 0,853 |
niesklasyfikowany: | ||||||
Marcin Kościelski | 1,33 | 3 | 7 | 1 | 1 | 0,286 |
Trener/Menadżer | ||||||
Jacek Frątczak | 3,93 |
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2018: finał Fogo Unia Leszno - Cash Broker Stal Gorzów
ponad to trn kibice nie widza druzyny bez niego