Tomasz Dryła. Tylko Motor: Sztukmistrzowie z Lublina (felieton)

Przez wieki Żmigród zajmował różne miejsca w topografii Miasta. Kiedy w styczniu 1241 roku Lublin złupili Tatarzy pod wodzą wnuka Czyngis Chana - Bajdara - był jeszcze lessowym podmiejskim wzgórzem.

Tomasz Dryła
Tomasz Dryła
Na zdjęciu od lewej: Jakub i Marek Kępowie Materiały prasowe / Na zdjęciu od lewej: Jakub i Marek Kępowie

Tylko Motor, to cykl felietonów Tomasza Dryły, żużlowego komentatora nSport+.

***

Po lokacji w 1317 roku założono tam ogrody. W XVIII wieku teren zdobiły okazałe pałace i dwory. Kiedy sto lat temu Polska odzyskiwała niepodległość, a pierwszą stolicą odrodzonego państwa, przez pięć dni, był Lublin - ulica Żmigród przebiegała już tak, jak dzisiaj. Od 1922 roku po Lublinie jeździły dwa fordy T i właśnie na tej ulicy powstała pierwsza szkoła szoferów. Założył ją lwowiak włoskiego pochodzenia, Ludwik Zambelli. Klientelę miał niewąską - sami arystokraci i hrabiowie, z ordynatem Konstantym Zamojskim na czele. Jednak najsłynniejszy szofer ze Żmigrodu uczył się rzemiosła gdzie indziej. Już jego dziadek, Antoni, prowadził na tej ulicy zakład mechaniczny. Młody chłopak, który w chwili wybuchu wojny miał zaledwie 8 lat, okupację przetrwał wpatrując się z otwartymi ustami we wspaniałe maszyny, które Niemcy powierzali do naprawy jego ojcu. W warsztacie, pośród wojskowych BMW, DKW, Zundappów i NSU, uczył się mechaniki, a na Żmigrodzie uczył się życia. Być może w drodze do szkoły, albo na boisku widywał się z rok starszym Heńkiem Kukierem, który w 1953 wyboksował mistrzostwo Europy, lejąc w półfinale "ruskiego" - Anatolija Bułakowa, co dla lubelskich zakapiorów było nawet ważniejsze, niż sama walka o złoto. Żmigród przez dekady nie był, delikatnie mówiąc, najbardziej gościnnym zaułkiem w mieście i wypuszczał w świat naprawdę charakternych chłopaków. Takim na pewno był młody Włodek, który szalał motocyklem po żmigrodzkich kocich łbach. Kiedy we wrześniu 1947 roku w Lublinie rozegrano pierwsze zawody żużlowe, musiał je wygrać, choć miał zaledwie szesnaście lat.
Szwendrowski na Żmigrodzie (fot. archiwum Macieja Maja) Szwendrowski na Żmigrodzie (fot. archiwum Macieja Maja)
Włodzimierz Szwendrowski - najbardziej utytułowany lubelski żużlowiec. To on, jako pierwszy w historii, wywalczył dwa tytuły indywidualnego mistrza Polski na pięćsetkach. Był też pierwszym polskim zawodnikiem, który pokonał aktualnego mistrza świata - w 1955 w Warszawie dwa razy na luzie pyknął Petera Cravena.

Szwendrowski był wspaniałym sportowcem, fantastycznym kolegą, a do tego szalenie zdolnym i utalentowanym człowiekiem. Pracował na Politechnice Lubelskiej, a w jego domu musiało być pianino. W połowie lat '60 to pianino odkupił od niego znajomy z ul. Łęczyńskiej, Krzysiek (czyli w Lublinie "Kylo") Cugowski, ale to już inna opowieść - o tym, jak powstała Budka Suflera. Gościom, którzy przyjadą w przyszłym roku do Lublina polecam spacer na ulicę Żmigród. Wychodząc ze starówki Bramą Krakowską wystarczy skręcić w lewo, zejść kawałek w dół i tuż przed Archikatedrą odbić w prawo. Na zabitych deskami oknach piwniczek, w podwórkach i bramach wciąż widać ślady warsztatu Antoniego i pamiątki po Szwendrowskim. Mimo wszystko jednak lepiej wybrać się tam za dnia... Oczywiście po to, by dostrzec te napisy. Na pierwszej kamienicy od strony ulicy Królewskiej umieszczono fragment "Poematu o mieście Lublinie" Józefa Czechowicza...

Lublin nad łąką przysiadł.
Sam był -
i cisza.

Nie tylko Szwendrowski dokonywał pionierskich rzeczy. To w Lublinie startował pierwszy zagraniczny mistrz świata, Hans Nielsen. A wiedzieliście, że Motor jeździł przy stałym sztucznym oświetleniu już w 1967 roku? I że w 1983 wystawił dwie drużyny w dwóch ligach? Przy słupkach taśmy startowej na Zygmuntowskich zainstalowano pierwszą fotokomórkę w Polsce. Marek Kępa podpisał zaś pierwszy oficjalny krajowy kontrakt zawodowy. Pierwsza wydrukowana w Polsce książka o tematyce żużlowej była poświęcona chłopakowi ze Żmigrodu. To w końcu Motor, jako pierwszy zespół w historii polskiego żużla awansował w dwa lata z trzeciego poziomu rozgrywek do najwyższej klasy. A przecież jeszcze w 2016 roku przy Alejach Zygmuntowskich 5 było cicho, jak w poemacie Czechowicza... Przez trzy ostatnie lata w Lublinie wydarzyło się wiele rzeczy z pozoru niemożliwych: powrót drużyny, solidny budżet, awanse, frekwencja na trybunach, "cud nad Bystrzycą" w meczu z Rybnikiem - było tego trochę. Nic pewnie by się nie udało, gdyby nie zaangażowanie i doświadczenie ludzi odbudowujących klub i całej rzeszy oddanych pomocników.

Prezes Aleksandra Marmuszewska - córka menedżera zespołu, Piotra Więckowskiego i Jakub Kępa, dyrektor sportowy, to tercet naprawdę egzotyczny. Różnią się wszystkim, łączy ich jedno: pasja i miłość do motocykli. Od dziecka wkręceni w temat po uszy, są sportowcami i na własnej skórze poznali, jak smakuje sukces, ale też trud i ból, które towarzyszą motosportowi.

Jak wszyscy zawodowi motocykliści, są beznadziejnie zawzięci, uparci i ambitni. I nie znoszą przegrywać. Mają fioła na punkcie motorów, a żużel to dla nich nadal pasja. Ola wychowywała się w busach, na torach motocrossowych i w bazach rajdów terenowych. Towarzyszyła ojcu i rodzeństwu, ale sama też dzielnie trzymała gaz, dzięki czemu ma w bogatej kolekcji m.in. mistrzostwo Polski w motocrossie. Nadal upala na licznych podlubelskich miejscówkach. Ale w sumie, mając takiego ojca, nic dziwnego...
Włodzimierz Szwendrowski (fot. archiwum Macieja Maja) Włodzimierz Szwendrowski (fot. archiwum Macieja Maja)
A gdybyście wyszli ze wspomnianej Bramy Krakowskiej i poszli przed siebie, miniecie Plac Litewski, czyli miejsce, gdzie w 1569 podpisano akt Unii Polsko - Litewskiej, oraz wspaniały, skromny pomnik Marszałka Piłsudskiego. Marszałek pewnie cieszy się z tej lokalizacji, wszak kochał swą rodzinną Litwę dozgonnie, a jego serce pochowane jest na wileńskiej Rossie. Dziś Marszałek ze swojej Kasztanki patrzy na zabytkowy budynek poczty. W latach '50 przebiegała tędy trasa wyścigów ulicznych, takich, jak dzisiaj na Wyspie Man. Szwendrowski oczywiście brał w nich udział! Ścigał się tu też Sobiesław Zasada, wygrał nawet w 1952. Dalej, przez Aleje Racławickie, za Ogrodem Saskim, gdzie pierwszy raz obściskiwałem się ze swoją przyszłą żoną, skręcacie w prawo, w dół. Po lewej w zaroślach zauważycie nietypową, zaniedbaną budowlę - to domek kata, gdzie w średniowieczu mieszkał i kończył żywoty skazańców zawodowy kat. Trochę strach. Dochodzicie do Wieniawy.

Wędrowcze, oto już kręte uliczki starego przedmieścia,
Wieniawy. Dawniej, gdy winnice opinały te wzgórza,
nazywano je: Winiawa.

Mijacie po prawej stadion Lublinianki, którą w 1963 trener Kazimierz Górski wprowadził do II ligi i schodzicie w dół zboczem, na którym była kiedyś skocznia narciarska. W 1955 rekordowy skok na odległość 19 metrów oddał na niej Wojciech Papież, który... cztery lata później został bokserskim mistrzem Polski! Na dole wychodzicie niemal dokładnie na miejsce, gdzie... zaczęła się polska saga motocyklowa w Rajdzie Paryż - Dakar! Przez lata na Górkach Czechowskich istniał wspaniały tor motocrossowy. To na nim tętniło offroadowe życie regionu. I jakież to było życie! Ścigały się całe rodziny, wszyscy byli przyjaciółmi. Harce w kurzu, a potem ogniska i wytworne kolacje przyrządzane na grillach wkopanych w błoto po kostki.

W takich klimatach, dokładnie 20 lat temu, zrodziło się najbardziej szalone marzenie, na jakie może sobie pozwolić facet zakochany w motocyklach. Na zawodach kończących sezon chłopaki Lubelaki ścigali się z kolegami z Warszawy, Jackiem Czachorem i Markiem Dąbrowskim. Pomysł rzucił Czachor, a dwóch lokalnych wariatów - Piotr Więckowski i Dariusz Piątek - od razu odpowiedziało "jak to, my nie damy rady?!". To było 11 listopada 1998, a już półtora miesiąca później Więckowski jechał dostawczakiem Lublin do Paryża, żeby "rozeznać sytuację" i zobaczyć, jak to wygląda z bliska. Tak rozeznał, że dojechał do afrykańskiej Mauretanii. Bez żadnych wiz, pozwoleń, statusu uczestnika rajdu. O, tak, busem na lubelskich blachach. Freestyle. Przekazał kolegom, że można próbować.
Piotr Więckowski na starcie oesu Piotr Więckowski na starcie oesu
Reakcje były różne, ale spójne - szaleństwo, żart, to niemożliwe, nie dacie rady, Dakar to jest Everest motosportu. Generalnie, cała ta zgraja malkontentów miała rację - gdzie Polacy, na Dakar, jeszcze motorami?! Tyle, że gadać może każdy, a odwagę do tego, by spróbować, mają nieliczni. Przygotowania, treningi, kompletowanie sprzętu i sam start - to opowieść tak niesamowita, że aż trudno w nią uwierzyć. I może dlatego się udało... A to nie był łatwy rajd. Po uroczystym starcie w Paryżu, karawana przeniosła się do Dakaru. Tam zaczęły się odcinki specjalne, najpierw przez Senegal, potem w Burkina Faso. Problemy zaczęły się po sześciu dniach. Z powodu bardzo realnego zagrożenia atakami terrorystycznymi, odwołano wszystkie etapy prowadzące przez Niger. Kiedy wydawało się, że rajd zostanie przerwany, z pomocą przyszedł Mu'ammar al - Kaddafi. Dalsza część felietonu Tomasza Dryły na drugiej stronie ->
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×