Zajmuję się rozpieszczaniem wnuków - rozmowa z Jerzym Grytem, byłym zawodnikiem i trenerem ROW Rybnik

Jerzy Gryt przed laty stanowił o sile rybnickiej ekipy. Teraz tego znakomitego przed laty zawodnika ponownie można zobaczyć na stadionie przy ulicy Gliwickiej, gdzie ogląda mecze swojej ukochanej drużyny.

Michał Stencel: Panie Jurku, ponownie widać Pana na zawodach żużlowych. W ostatnim czasie jednak niezbyt często gościł Pan tutaj. Dlaczego?

Jerzy Gryt: No cóż, nie było to dla mnie miłe, ale w pewnym momencie nie było sensu chodzić na stadion. My, stara gwardia rybnickich żużlowców, czuliśmy się tutaj źle. Było nawet tak, że byłem wypraszany z parku maszyn, jako ponoć osoba, która się na żużlu nie zna. Nie było atmosfery, a osoby, które do zeszłego roku rządziły tym klubem, jakoś o nas nie chciały pamiętać. Było mi najzwyczajniej żal, bo uważam, że zarówno ja, jak i moi koledzy coś dla tego żużla tutaj zrobiliśmy. Zatem potem przestałem się już pokazywać.

Wrócił Pan jednak w tym roku…

- W tym roku to doprawdy jestem zdziwiony. Najpierw tym, że dostałem zaproszenie na prezentację drużyny, gdzie otrzymałem i ja i moi koledzy karnet VIP. Czułem się tam znakomicie. Mogłem się spotkać z wieloma osobami, porozmawiać, powspominać stare czasy. To było naprawdę wspaniałe. Wróciłem na stadion, bo czuję, że ten stadion odżył. Rybnik ma w końcu prawdziwą drużynę, gdzie każdy pomaga każdemu. Ja mogę wejść do parku maszyn, porozmawiać z zawodnikami, podzielić się wrażeniami, przekazać uwagi. Poza tym atmosfera na trybunach jest niesamowita. Oprawa, żyje meczem cały stadion. Aż ciarki przechodzą po plecach. Niejednokrotnie się wzruszam, a jak jeszcze chłopcy jadą jak jadą to już jest ideał. Ja jestem może starej daty, bo chciałbym oglądać najwięcej wychowanków, ale cieszę się, że jest jak jest.

Początek sezonu dla drużyny jest znakomity. Jak Pan ocenia te pierwsze spotkania?

- Jestem bardzo zaskoczony. Przede wszystkim widać, że zawodnicy walczą do końca. Nie spodziewałem się tak dobrej postawy całej drużyny. Zresztą najbardziej obawiałem się tego, że nie będzie żużla w Rybniku w tym roku, bo przecież było takie zagrożenie. Póki co jest bardzo dobrze. Szkoda tej porażki z Tarnowem, ale oni pokazali, że mają znakomity zespół i myślę, że powinni awansować w tym roku. Jedynie żałuję, że przegraliśmy tak wysoko. Trochę za wysoko. Uważam jednak, że wszystko jest na dobrej drodze. Oby tylko omijały nas kontuzje. Chciałbym także, żeby Ronnie Jamroży jak najszybciej się wyleczył i wrócił na tor.

Był Pan zawodnikiem, potem trenerem, teraz właściwie kibicem. Czy teraz nerwy są większe niż kiedy Pan jeździł?

- Oczywiście. Jako zawodnik ma się te 5-6 biegów. Jako trener przeżywa się całe spotkanie, podobnie jak kibicowanie. Ale dla takich nerwów, jakie były ostatnio to warto chodzić.

W niedzielę spotkanie, zatem południe zajęte, a co robi Jerzy Gryt w wolnym czasie?

- Oj wie Pan, jak ma się własny dom, to zawsze jest coś do roboty. Poza tym ja byłem i jestem takim człowiekiem, który nie potrafi usiedzieć na miejscu, zatem wymyślam sobie różne zajęcia. Poza tym jestem już przecież dziadkiem, a to oznacza, że muszę się poświęcić rozpieszczaniu wnuków (śmiech - dop. red.). Mam co robić zatem. Wiodę spokojne życie, czasami wspominam moją karierę i oddaję się marzeniom. Najważniejsze, że zdrowe dopisuje, reszta jakoś przychodzi sama.

Jak będzie z Poznaniem, bo to kolejny mecz na rybnickim torze?

- Myślę, że prosto, a potem nieco w lewo (śmiech - dop. red.). A tak poważnie. Myślę, że będzie dobry mecz. Nie wolno nikogo lekceważyć, choć Poznań może ma słabszą drużynę niż w zeszłym roku, ale nie wyobrażam sobie, aby mój kochany ROW, miał nie zdobyć dwóch punktów!

Komentarze (0)