Stefan Smołka. Powroty do przeszłości: 1958. Rybnik trzeci raz w złotej koronie (felieton)

Materiały prasowe / Archiwum autora / Od lewej: kierownik sekcji Alojzy Polok, Erwin Maj, Joachim Maj i Stanisław Tkocz
Materiały prasowe / Archiwum autora / Od lewej: kierownik sekcji Alojzy Polok, Erwin Maj, Joachim Maj i Stanisław Tkocz

Dawno to było - sześćdziesiąt lat temu. Rybnik, oprócz tego, że obłędnie zielony, od strony sportowej cały był w skowronkach.

W tym artykule dowiesz się o:

Powroty do przeszłości to cykl felietonów Stefana Smołki.

***

Mieliśmy za sobą sezon 1958 roku, który dla klubu Górnika Rybnik okazał się trzecim pod rząd zwycięskim w rozgrywkach o drużynowe mistrzostwo Polski na żużlu. Była to imponująca seria, acz nie do końca skuteczna próba przełamania wcześniejszej sześcioletniej hegemonii klubu żużlowego Unii z Leszna, zwyciężającej w latach 1949-1954. Unii, dodajmy, zwycięskiej do dziś - to się nazywa trwanie pomimo burz i wiatrów i podtrzymywanie pięknych tradycji. Sztuka przebicia Leszna udała się Rybnikowi nieco później - siedem kolejnych tytułów DMP 1962-1968 - rzecz w dzisiejszych realiach raczej nie do pobicia. Sam Rybnik zaś częściej się później żużlowo gubił.

Z kim rybniczanie wygrali ogólnopolską rywalizację żużlową przed sześćdziesięcioma laty? To były same solidne firmy - także, gdy to analizujemy podług dzisiejszego układu sił. Wicemistrz DMP (tak jak i dziś) Sparta Wrocław, ze swoim liderem Edwardem Kupczyńskim oraz m.in. z zazwyczaj niezawodnym Kostkiem Pociejkowiczem, biła się zawzięcie do końca. Swoim wrześniowym zwycięstwem nad częstochowskim Włókniarzem przypieczętowała sobie srebro ligi. Sławna Unia Leszno tylko małymi punktami zdystansowała ambitnych włókniarzy z Częstochowy i wyszła na... brązowo.

Górnik Rybnik w sezonie 1958 bronił tytułów z lat 1956-1957. Z nutką żalu na trybunach przy Gliwickiej tylko już wówczas wspominano niedawnych mistrzów, Ludwika Dragę, po latach żużlowej kariery angażującego się w wojewódzkiej, a potem równie skutecznie na eksponowanych stanowiskach, w powiatowej hierarchii urzędniczej, Pawła Dziurę, znakomitego zawodnika i trenera, współtwórcę najwcześniejszej rybnickiej potęgi, czy też Alfreda Spyrę, po ciężkiej kontuzji (z próbami powrotu) rezygnującego ze sportowego wyczynu na rzecz milicyjnej kariery stójkowego w Katowicach (była to, jak twierdzą żywi świadkowie, ludzka twarz katowickiej "drogówki" tamtych lat). Dziura, Draga, Spyra - trzy bez wątpienia wielkie nazwiska, tercet herosów, dla powojennych początków żużlowego Rybnika niezapomnianych, kładących piekielnie mocny fundament.

ZOBACZ WIDEO Tai Woffinden: Na PGE Narodowym najlepsza atmosfera i pełne trybuny

A po nich Maj, Tkocz, Woryna, Wyglenda - legendy - bez dwóch zdań. W 1958 roku owych pierwszych trzech już na arenach żużlowych nie było, a z czwórki "rybnickich muszkieterów" działali przepięknie na razie tylko Maj i Tkocz. Majów zresztą wtedy w Rybniku było nawet dwóch, Joachim i Erwin, zaś Tkocz na razie... robił za dwóch (wygrał finał IMP 1958). Za Staszkiem Tkoczem kroczyła nadzieja, miał bowiem aż siedmiu braci, a ten najmłodszy Andrzej takim był chojrakiem, że do szkoły jako pierwszoklasista w ogóle nie poszedł, jak wszyscy od września, gdyż złamał nogę tak paskudnie, że musiał długo leżeć na wyciągu. Na pierwsze tygodnie to szkoła, a ściślej wyznaczona nauczycielka, przychodziła do niego do domu.

W roku 1958 przewaga żużlowego Rybnika była bezdyskusyjna, z czym różnie w przeszłości bywało. Pięć punktów przewagi nad Spartą, siedem nad Lesznem i Częstochową. Nie było wówczas cienia wątpliwości kto w Polsce rozdaje żużlowe karty. Joachim Maj wygrywał w lidze prawie wszystkie wyścigi. Był znakomitością i potrafił błyszczeć. Wówczas najrzetelniej w lidze mu sekundował w Rybniku Marian Philipp, także reprezentant Polski. W kadrze narodowej z Rybnika byli ponadto Stanisław Tkocz i Józef Wieczorek, a swój znaczący wkład w tytuł DMP wnieśli ponadto Bogdan Berliński, Erwin Maj, Stefan Lip i debiutujący, a świetnie się zapowiadający Karol Peszke. Dziewiętnastoletni wówczas młodzian zastąpił ciężko kontuzjowanego przed rokiem Zygmunta Kuchtę.

Rybnik konkurencję miał nielichą. Wrocławska Sparta w końcu odparła nacierające na nią ekipy z Leszna i Częstochowy. To już trzeci rok z rzędu Ślęza, a potem Sparta lokowała się za plecami rybniczan. Jeśli do tego dodamy, że już od 1952 roku wrocławski klub zajmował symboliczne podium DMP, to można mówić o pechu dolnośląskiej stolicy na żużlowych torach - siedem tłustych lat nieokraszonych wszak żadną złotą wisienką na ligowym torcie. A żużlowcy jeździli tam znani, lubiani - znakomici. Kto wie, jak wyglądałyby tabele ligowe, gdyby po sezonie 1955 roku z Wrocławia do Bydgoszczy nie odszedł Mieczysław Połukard, już wówczas indywidualny mistrz Polski (1954). Był jeszcze wśród spartan Edward Kupczyński (także IMP z roku 1952), ale jak się miało okazać ostatni już sezon, od następnego towarzyszył koledze w bydgoskiej Polonii.

Byli we Wrocławiu ponadto coraz lepszy Konstanty Pociejkowicz (jeszcze jeden wrocławski IMP, tyle że później - 1960), którego ciekawa biografia staraniem wydawnictwa Danuta właśnie ukazała się na rynku i nie mniej sławny Tadeusz Teodorowicz. Ten ostatni to postać tyleż barwna co tragiczna. Pochodził znad polskiego morza, tam w Gdyni jako motocyklista-żużlowiec zaczynał. W tymże 1958 roku odjechał jeszcze zwycięski (40:38) sierpniowy mecz z Rybnikiem, by zaraz potem skorzystać z okazji i pozostać (nielegalnie, inaczej się wtedy nie dało) na Zachodzie. Do Polski już nigdy nie wrócił. Błąkał się z przygodami po Niderlandach, w końcu wylądował na Brytyjskich Wyspach i jako żużlowiec zaistniał na ligowych torach. Dnia 1 września 1964 roku na West Ham upadł nieszczęśliwie podczas jednego z meczów, trafił do szpitala. Niestety po tygodniach walki "Teo" zmarł w styczniu 1965 roku. To była plama na honorze nie wrocławskiej, nie polskiej nawet, ale komuszej poststalinowskiej rzeczywistości społecznej i politycznej. "Teo" pragnął dla siebie tylko jednego - wolności. Zapłacił za to cenę najwyższą. Nie on jeden.

W Lesznie rządził Henryk Żyto, a pomagali mu czynnie Zdzisław Waliński, Zbigniew Flegel, Jan Kusiak, Andrzej Bartoszkiewicz, Stanisław Sochacki, Leon Majowicz. Wychwalana wcześniej Unia do sezonu 1958 przystępowała z pozycji beniaminka, po jakże smutnym spadku dwa lata wcześniej. Leszczynianie jednak zaraz w cuglach awansowali, razem ze Stalą Rzeszów. Leszno wzięło brąz DMP 1958, rzeszowianie pomimo znaczących nazwisk pozyskanych zawodników polecieli niżej.

Rysunek obrazujący rybnickie zwycięstwa - z archiwum Stefana Smołki
Rysunek obrazujący rybnickie zwycięstwa - z archiwum Stefana Smołki

Częstochowski Włókniarz powtórzył wynik sprzed roku. To miało prawo już powoli wściekać fanów spod wzgórza zwanego Jasną Górą Zwycięstwa. Kolejne fatalne czwarte miejsce w lidze. Tym razem do medalowej pozycji zabrakło jeszcze mniej, niż przed rokiem. Odkuli to sobie włókniarze w następnym sezonie, zasłużenie detronizując zwycięski seryjnie Rybnik. Ale to za rok, tym razem zmasowanej siły Stefana Kwoczały, Bernarda Kacperaka, Juliana Kuciaka, Zdzisława Jałowieckiego oraz m.in. Bronka Idzikowskiego na medal jeszcze nie wystarczyło. Pod częstochowskim niebem złoto rozbłysło dopiero, gdy doszedł rok później niezawodny Stanisław Rurarz.

W Bydgoszczy piąte miejsce Polonii przyjęto bez entuzjazmu. Trzy ostatnie sezony były medalowe, a w 1955 roku ówczesna Gwardia w pięknym stylu wywalczyła złoto DMP. Był wspomniany Połukard, bracia Rajmund i Norbert Świtałowie i wciąż świetny Bolesław Bonin, zaś rok później doszedł jeszcze Edward Kupczyński. Mocna paka, a wyniki jakby nieadekwatne.

Rzeszowscy działacze powoli budowali dream team, mieli już wtedy u siebie Floriana Kapałę z Rawicza i (niedawno zmarłego) Jana Malinowskiego, a w składzie brylował jeszcze Eugeniusz Nazimek (rok później już nie żył) oraz solidny Janusz Kościelak. Jako osiemnastolatek debiutował niedawno zmarły Józef Batko. Całkiem niespodziewanie Stal nie potrafiła się utrzymać i spadła piętro niżej. Jeden tylko sezon trwał rozbrat rzeszowian z najwyższą ligą, bo po roku awansowali z powrotem, a po dwóch byli już drużynowymi mistrzami Polski. Rzeszów piął się, jak i dziś próbuje to czynić. Czy to się uda? Na dłuższą metę po trupach nikt jeszcze daleko nie zaszedł.

Z ekstraklasy żużlowej spadł wówczas ponadto Śląsk ze Świętochłowic, ale tak szybko jak Stal rzeszowska nie zdołał się odbudować. Obok Pawła Waloszka liderem Ślązaków był właśnie Stanisław Rurarz, lecz po sezonie odszedł, by swoją znakomitą jazdą w następnym wywindować częstochowski Włókniarz na mistrzowski tron. Sytuację w zagrożonym Śląsku próbował ratować wspominany na wstępie Alfred Spyra, ale wielokrotnie poturbowany nie zdołał wygrać ze skutkami kontuzji, do czego doszły kłopoty sprzętowe, dotykające zadziwiająco biedny hutniczy klub świętochłowicki. Spyra wobec powyższego dał już sobie spokój.

Tak wyglądała sześćdziesiąt lat temu najwyższa, pierwsza liga żużlowa. O rozgrywkach w niższych ligach, gdzie walczyły znane dziś na rynku żużlowym firmy m.in. z Gorzowa Wielkopolskiego, Zielonej Góry czy Tarnowa - w następnym wejściu. Przypomnimy sobie także indywidualne dokonania najlepszych polskich żużlowców tamtego roku.

Stefan Smołka

Więcej tekstów autora ->

Komentarze (7)
avatar
Stercel
10.12.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Pamiętam te lata, w 1958 byłem kibicem z trzyletnim stażem. 
ADAM gorzowskie DOLINKI
10.12.2018
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Fajny artykuł.Z niecierpliwością będę czekał na kolejny odcinek 
avatar
Dziadu
10.12.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
To są artykuły warte poświęcenia czasu, przybliżąjące minione czasy. Może nawet
budzące wspomnienia. Klasa! Ale tu inernetowi opluwacze nie zajrzą - może i dobrze. 
pz0
9.12.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Naprawdę dobry tekścik, kapitalnie się czyta. Aż dziw że uderzy wolą czytać i komentować te pomyje o Nawrockim. No ale przy tym poziomie Pana Smołki po prostu nie da się bluzgać i wyzywać. Dzię Czytaj całość
avatar
sympatyk żu-żla
9.12.2018
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
P.Stefanie ciekawa historia.Niektórzy z nas to przeżywaliśmy co tu piszą posty.