Sandra Rakiej: Kilka lat zanim ty zacząłeś startować, w Gorzowie było bardzo wielu utalentowanych juniorów. Dziś z całej tej grupy została zaledwie dwójka: Kamil Brzozowski i Paweł Hlib. Czy spoglądając na kariery tych, którzy zrezygnowali, wiesz jakie popełnili błędy?
Łukasz Cyran: W tym czasie nie było mnie jeszcze w klubie, więc dokładnie nie wiem, gdzie tkwił problem. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, ale sądzę, że to rodzicom bardziej zależało na ich karierze. Być może to ojcowie bardziej chcieli jeździć na żużlu...
U ciebie w domu nie ma takiej presji?
- W moim wypadku to ja od samego początku bardzo chciałem się ścigać. Będąc małym dzieckiem próbowałem przekonać rodziców, żeby dali mi szansę treningów. Najdłużej czekałem na zgodę mamy, bo bardzo się o mnie obawiała. Później jednak pojechaliśmy na minitor do Wawrowa, mama zobaczyła, że to jest zabawa i w końcu się przekonała. Dzisiaj rodzice mnie wspierają, ale nie pchają mnie na żużel. To mi zależy najbardziej.
Skąd u ciebie to zamiłowanie? Może po prostu chciałeś kontynuować tradycje zapoczątkowane przez twojego dziadka - Edmunda Migosia?
- Rzeczywiście płynie we mnie "żużlowa krew", a na zawody chodziłem jeszcze zanim się urodziłem, będąc u mamy w brzuchu! Na żywo mecze oglądałem mając zaledwie dwa latka i od tamtej pory nie opuszczałem żadnego pojedynku Stali Gorzów. Sześć lat później zacząłem jeździć sam.
Na kim wzorowałeś się stawiając pierwsze kroki w tej dyscyplinie?
- Zawsze moim idolem był Tony Rickardsson. Zarówno pod względem sportowym, bo podziwiam jego styl jazdy, ale również to jak czuł motor, jak z nim współpracował.
Skoro mowa o Rickardssonie, to obecnie pomaga on Emilowi Saifutdinowowi. Na pewno obserwujesz to co ten młody zawodnik robi zarówno na torze, jak i poza nim. Jak oceniasz kontrowersyjne zachowanie Rosjanina?
- Na pewno Emil ma bardzo dużo ludzi dookoła siebie, którzy chcą, aby on jak najszybciej znalazł się na szczycie. Wiadomo jednak, że do tego potrzeba dużo czasu, a także doświadczenia. Emil jest jeszcze juniorem, a wygrywa już z zawodnikami klasy światowej, z utytułowanymi seniorami. Te błędy które popełnia, mogą więc wynikać z tego, że duża grupa ludzi mocno pcha go, aby już teraz za wszelką cenę znalazł się na szycie.
Ty jednak też nie jesteś znany z zachowawczej jazdy, ale raczej z bardzo ostrej. Jak to się więc ma do powyższych słów?
- Obserwując moją jazdę takie wrażenie można było odnieść w poprzednim roku. Po zakończonym sezonie postanowiłem jednak rozpocząć współpracę z psychologiem i teraz inaczej podchodzę do tego sportu. W zeszłym roku zdałem licencję i od razu chciałem się pokazać. Teraz jeżdżę dużo spokojniej, wiem, że czasami trzeba odpuścić.
Naprawdę?! Nie wierzę słysząc to w ustach tak młodego zawodnika...
- Trzeba szanować zdrowie zarówno swoje, jaki i innych żużlowców na torze.
To dość dojrzałe słowa, a także samo przyznanie się do tego, że współpracujesz z psychologiem. Osobiście uważam, że to godne pochwały, ale wielu żużlowców się tego wstydzi!
- Ja się po prostu posłuchałem ludzi, którzy doradzali mi taką współpracę. Po ubiegłym sezonie spojrzałem na moje motocykle, sporo ram było pogiętych, sprzętu poniszczonego... Nie zawsze to ja byłem sprawcą wypadków, ale to się buduje w psychice. Każda kolizja tkwi gdzieś w pamięci i wiadomo, że tam gdzie miało się wypadek, to później już w to samo miejsce na torze się nie pojedzie. Dlatego po namowie głównie trenera Stanisława Chomskiego zdecydowałem sam, że pójdę na takie konsultacje. Teraz wiem, że wyszło mi to na dobre.
Kto zatem ma teraz na ciebie największy wpływ, kto kieruje twoją karierą?
- Obecnie jak wiadomo trenują nas Piotr Paluch i Jarosław Łukaszewski, ale moim pierwszym nauczycielem na dużym torze był Stanisław Chomski i to właśnie on jest wzorem.
Jak sprawia się dwójka trenerów Paluch – Łukaszewski? Czy jeden z nich jest tym ostrym, który goni do pracy, a drugiemu można się wyżalić i liczyć na wsparcie?
- Jeden i drugi, gdy potrzeba to skarcą, bo słyszymy różne ostre słowa. Ogólnie jednak mają podobne charaktery. Najważniejsze jest to, że mają doświadczenie jako żużlowcy, wiedzą na czym jazda polega. Bardzo dobrze wygląda więc współpraca w tym sezonie. Oboje spędzają z nami wiele czasu, toczymy mnóstwo rozmów. Zwracają nam uwagę zarówno na przygotowanie sprzętu, jak i błędy techniczne na torze.
Oprócz trenerów w Stali Gorzów jest jeszcze Tomasz Gollob i chyba każdy junior życzyłby sobie, żeby moc uczyć się właśnie od niego. Czy Tomek daje wam możliwość współpracy?
- Pan Tomasz Gollob, kapitan naszej Stali, osobiście wsiadł na treningu na mój motor, bo chciał zobaczyć jakie rzeczywiście mam silnik. Zjechał, powiedział, że mam bardzo dobry motor, ale powiedział, co powinienem przestawić i to naprawdę się sprawdza! Poza tym, gdy podczas meczu, po prezentacji, wylosowany jest zestaw startowy, pan Tomasz podchodzi ze mną na start i pokazuje miejsce, na którym mam stanąć. Więc jako drużyna naprawdę dobrze się dogadujemy.
Rozmawialiśmy o kwestiach sportowych, ale bycie żużlowcem to także styl bycia, który młodym chłopakom może imponować.
- Ja zostałem żużlowcem, bo interesował mnie sport, chciałem iść w ślady dziadka...
Ale jest też druga strona medalu! Gdy przebijasz się do głównego składu, przychodzi popularność, autografy, dziewczyny...
- Dziewczyny mnie nie interesują, bo mam własną! A imprezy, alkohol, to też nie mój styl. Nie sądzę, że grozi mi woda sodowa. Wiadomo jednak, że będąc na topie pojawia się spore zainteresowanie zarówno mediów jak i fanów. Ale gdy jest się na wysokim poziomie, a później spada, to nie ma już kibiców... Odwracają się od zawodnika, a później jest kolejny idol, któremu się kibicuje.
Czy zatem obserwujesz kolegów, którzy pogubili się przez tzw. wodę sodową i wyciągasz wnioski?
- Oczywiście, że widzę to wszystko, co się z różnymi żużlowcami dzieje. Ale ja myślę, że jestem po prostu rozsądnym chłopakiem...