Internetowe komentarze bywają żenujące - rozmowa z Piotrem Pawlickim

Piotr Pawlicki w rozmowie ze SportoweFakty.pl przyznaje, że jest zdegustowany komentarzami pod adresem żużlowców, które pojawiają się w internecie. Jego zdaniem nie należy oceniać sytuacji, o których ma się mgliste pojęcie. Były zawodnik Unii Leszno odniósł się także do startów na żużlu swoich synów.

Jan Gacek: Zawodnicy często narzekają na presję ze strony mediów. Jak porównałby pan role mediów z czasów, kiedy pan był zawodnikiem do czasów dzisiejszych?

Piotr Pawlicki: Kiedyś było zdecydowanie inaczej. Niewielu dziennikarzy wiedziało o występach naszych zawodników poza granicami kraju. Teraz wszystkie informacje błyskawicznie docierają do odbiorców. Można śledzić przebieg prawie każdych zawodów bieg po biegu. Tak jest nawet w przypadku zawodów młodzieżowych. Dzisiaj media są nieporównywalnie szybsze, głównie za sprawą internetu.

Czy uważa pan, że zawodnicy powinni czytać komentarze medialne dotyczące ich samych?

- Wszystko zależy od tego, jak kto do tego podchodzi. Niektórzy zawodnicy odbierają to bardzo emocjonalnie. W internecie pojawiają się często wypowiedzi pseudokibiców, które są poniżej wszelkiej krytyki. Często nie da się tego czytać! Kiedy mój syn leżał w szpitalu starałem się odsuwać go od burzy medialnej. Nie zawoziłem mu laptopa, żeby nie wchodził na strony żużlowe i nie czytał tego co ludzie wypisują w komentarzach. Po prostu nie chciałem, żeby się załamał psychicznie.

Bohaterem wielu krytycznych komentarzy był w ostatnim czasie Damian Baliński…

- Razi mnie to, że niektórzy tak łatwo i tak szybko potrafią zapomnieć o tym, ile ten zawodnik ma zasług dla klubu i w ilu meczach ratował zespół. Kiedy czytam komentarze pod adresem różnych dobrych zawodników w których padają sugestie, że powinni jeździć co najwyżej w pierwszej lidze, to stwierdzam, że taki poziom wypowiedzi jest żenujący. Często zastanawiam się skąd w ludziach bierze się tyle złośliwości i zawiści. Staram się jednak w miarę możliwości unikać czytania komentarzy w internecie. Wielu ludzi wypowiada się o rzeczach, o których nie mają zielonego pojęcia. Trzeba być w parkingu i widzieć pewne sytuacje na własne oczy, żeby móc je opisywać a tym bardziej oceniać.

Kibice często patrzą na żużlowców przez pryzmat ich wysokich zarobków…

- Niestety, tak bardzo często jest. Ogromna większość kibiców nie zna jednak tego sportu od kuchni, nie wiedzą ile pracy i pieniędzy trzeba włożyć w to, żeby jeździć na dobrym poziomie. Sporo mówiło się o obniżeniu plac żużlowcom w związku z kryzysem. Nikt jednak nie zwraca uwagi na to, że nasze koszta w tym momencie nie maleją. Musimy kupować drogie części i utrzymywać swoje teamy. Sam obserwuje tę sprawę w długiej perspektywie. Zaczynałem przecież swoją karierę kiedy zaczynało się zawodowstwo. Uważam, że żużlowcy powinni sporo zarabiać. Ich kariera nie trwa przecież wiecznie. Takie przypadki jak Roman Jankowski, czy Andrzej Huszcza to przecież rzadkość. Swoją drogą w innych dyscyplinach, które są mniej niebezpieczne i same w sobie mniej kosztowne pojawiają się zdecydowanie poważniejsze pieniądze. Żużlowiec musi myśleć o tym, żeby zabezpieczyć siebie i swoją rodzinę na okres po zakończeniu kariery. Trzeba więc rozsądnie podchodzić do zarabianych na torze pieniędzy. Jeśli jest się dobrym warto wykorzystać moment i zabezpieczyć sobie przyszłość.

Zdarzają się również sytuacje losowe, kiedy trzeba wydać fortunę na drogie leczenie i rehabilitacje…

- Dokładnie. Coś o tym wiem… Lekarze określali mój przypadek jako beznadziejny. Nikt nie wróżył mi tego, że kiedykolwiek podniosę się z wózka inwalidzkiego. Nie wiem czy komukolwiek po takim urazie kręgosłupa udało się stanąć na nogi. Oczywiście nie poruszam się sprawnie, ale jestem samowystarczalny - nie muszę nikogo prosić o pomoc. Jestem dumny z tego co w tej kwestii osiągnąłem. Dobrze pamiętam słowa z przed kilkunastu lat, które brzmiały jak wyrok…Leczenie i rehabilitacja to była jedna z najcięższych walk jakie stoczyłem w życiu. To kosztowało sporo pieniędzy i wyrzeczeń. Chciałbym, żeby ludzie, którym nie w smak wysokie zarobki żużlowców spróbowali spojrzeć na to z takiej perspektywy jak moja.

Nie czuje pan lęku, że pana synom może przydarzyć się podobna sytuacja? Namawiał ich pan do żużla?

- Przy każdym wyjeździe z parkingu modlę się o to, żeby bezpiecznie do niego wrócili. Zwycięstwo ma w tym kontekście drugorzędne znaczenie. Byłem zdecydowanym przeciwnikiem tego, żeby moi synowie zaczęli jeździć na żużlu. Duży wpływ na to, że synowie jeżdżą miała moja żona. Uległem ich namowom i musiałem się z tym pogodzić. Trzeba kochać żużel, żeby móc mu się bez reszty poświęcić. Sam pan widzi jakie to czasami bywa monotonne. Ciągłe wyjazdy, każdy dzień w innym miejscu, praca przy sprzęcie. Kibice nie widzą ogromu pracy, która się z tym wiąże.

Przemek nadal pokazuje, że ma wielki talent, ale jego tegoroczne występy ligowe nie są już tak fenomenalne jak zeszłoroczne…

- W zeszłym roku to był chłopak świeżo po licencji. Był przez to w zupełnie innej sytuacji. Zawodnicy przed wyścigiem doskonale wiedzą z kim jadą i pilnują się nawzajem. Wiedzą co który potrafi z jakiego pola jedzie i czym może zaskoczyć. Młodego zawodnika rywale nie kontrolują w taki sposób. To są okazje, które można wykorzystać. Nie każdy młodzieżowiec potrafi jednak wykorzystać sytuację.

Co sądzi pan o Lidze Juniorów? Długi czas nie było pewności czy te rozgrywki w ogóle się odbędą…

- Cieszę się, że te rozgrywki doszły jednak do skutku. To jest bardzo pożyteczna forma rywalizacji dla młodych żużlowców. Liga Juniorów jest związana z Ekstraligą i startują w niej zawodnicy, którzy często wchodzą do składu w swoich klubach. Dobre jest nie tylko to, że młodzież ma dużo okazji do tego, żeby się ścigać. Ważne, że mogą między sobą rywalizować zawodnicy ze wszystkich ekstraligowych ośrodków. To inna sytuacja niż np. w przypadku Zachodniej Ligi Młodzieżowej, gdzie jeździ tylko kilka klubów. Bardzo dobrze, że ten cykl imprez wypalił.

Komentarze (0)