Uciekł przed wózkiem inwalidzkim. Powrót, w który wierzyli nieliczni

Newspix / Mieczyslaw Swiderski / Todd Wiltshire
Newspix / Mieczyslaw Swiderski / Todd Wiltshire

Gdy miał niespełna 24 lata, doznał poważnego urazu kręgosłupa. To miał być koniec jego kariery. On miał jednak inne plany. Czuł, że nie może się poddać. Długotrwała rehabilitacja dała efekt. Todd Wiltshire stał się bohaterem głośnego powrotu.

Był początek 1992 roku, gdy świetnie zapowiadająca się kariera Todda  Wiltshire'a została przerwana przez koszmarny wypadek w Adelajdzie. Australijski żużlowiec walczył w mistrzostwach kraju, ale w jednym z wyścigów popełnił błąd. Skończyło się groźnym upadkiem i uderzeniem w bandę. Diagnoza brzmiała niczym wyrok.

Wiltshire miał poważnie uszkodzony kręgosłup, zniszczoną miednicę oraz biodra. W tym momencie nieliczni wierzyli, że któregoś dnia jeszcze wsiądzie na motocykl. Wprawdzie Australijczyk uciekł przed wózkiem inwalidzkim, ale mijały miesiące, a jego próżno było szukać na torze. Żużel nie zniknął z jego życia, bo pracował jako komentator, zdarzało mu się pomagać jako mechanik innym zawodnikom.

Aż nadszedł rok 1997. Po ponad pięciu latach od wypadku, zdobył niemiecką licencję i został mistrzem tego kraju. W Wielkiej Brytanii odmówiono mu wydania niezbędnej dokumentacji i pozwolenia na pracę. Być może obawiano się jego stanu zdrowia, ale oficjalna wersja była taka, że nie jest przyszłościowym zawodnikiem. W końcu zbliżał się do 30. urodzin.

ZOBACZ WIDEO Czy Krzysztof Gałańdziuk poprowadzi Apator sam? Klub komentuje

Dlaczego wrócił?

- Postanowiłem wrócić po tej kontuzji kręgosłupa, bo czułem, że mam niedokończone sprawy w żużlu. Miałem ledwie 24 lata, gdy wydarzył się wypadek i wszystko nagle się skończyło - powiedział później w "Oxford Mail".

Zanim doszło do wypadku, australijski żużlowiec zdążył błysnąć na międzynarodowej arenie. W roku 1990 został brązowym medalistą mistrzostw świata, które odbywały się w Bradford. - To były wyjątkowe zawody. Dotarcie do tego finału było czymś fantastycznym, nie mówiąc już później o wyniku - wspominał w "The Argus".

- To najlepszy moment mojej kariery, tak jak i pojawienie się na podium Grand Prix w Cardiff w roku 2022 - dodawał.

Myli się bowiem ten, kto myśli, że Wiltshire wrócił do żużla i był drugoplanową postacią. 13 lutego 1999 roku, po siedmiu latach od wypadku, wrócił na szczyt. Został mistrzem Australii. W Polsce też było o nim coraz głośniej. W sezonach 1997-1998 sporadycznie dostawał szanse w klubach z Gdańska i Częstochowy, ale w Rybniku w niego uwierzyli. W roku 1999 wystartował w ośmiu spotkaniach, wykręcając imponującą średnią 2,610.

Chociaż część fanów "Rekinów" chciała jego pozostania na Górnym Śląsku, to po Wiltshire'a upomniały się bogatsze kluby, w tym mająca aspiracje mistrzowskie Polonia Bydgoszcz. - Można powiedzieć, że wzięliśmy go trochę w ciemno. Ja go kontraktowałem, wyciągnąłem jakby - wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty Leszek Tillinger, prezes bydgoskiego klubu w tamtym okresie.

Powrót jak z bajki

Wiltshire został mistrzem kraju, pojawił się na najwyższym szczeblu rozgrywek w Polsce, Wielkiej Brytanii i Szwecji. Wrócił do reprezentacji, z którą dwukrotnie zdobywał Drużynowy Puchar Świata. Awansował też do mistrzostw świata Speedway Grand Prix, gdzie potrafił walczyć o czołowe lokaty.

- Wszyscy ci zawodnicy... Hamill, Hancock, Gollob czy nawet Rickardsson. Wygrywałem z nimi przed moim wypadkiem. W latach 1992-1997 tęskniłem za żużlem, za swoim najlepszym okresem. Czy byłbym mistrzem świata, gdyby nie ta kontuzja? Nie wiem - powiedział w "Speedway Starze".

Tak jak zaskoczył świat swoim powrotem, tak też zszokował środowisko ogłaszając koniec kariery w sezonie 2003. Miał wtedy ledwie 35 lat. - Ta decyzja nadciągała od dawna. Robię to dla rodziny. Gdy wracasz do domu i widzisz bliskich ledwie raz w tygodniu, to nie jest życie, jakiego pragniesz. Zwłaszcza, gdy syn pyta "jak długo będziesz w domu, tatusiu?" - tłumaczył w "Oxford Mail" swoją decyzję.

W polskiej lidze Todd Wiltshire najdłużej był związany z bydgoską Polonią
W polskiej lidze Todd Wiltshire najdłużej był związany z bydgoską Polonią

Być może myśl o końcu kariery sprawiła, że jego wyniki w sezonie 2003 nieco się pogorszyły, choć i tak w bydgoskiej Polonii nadal był cenioną postacią (średnia 1,913). - Moja rodzina potrzebuje mnie bardziej niż żużel. Myślałem o tym od początku roku - dodawał Wiltshire.

Australijczyk swoją bazę wypadową na Europę stworzył w Szwecji, z której podróżował na mecze do Polski i Wielkiej Brytanii. Tam w domu czekała na niego żona Linda i synowie - Anders i Logan.

Myśli samobójcze i powrót do żużla

- Nasza przyszłość może leżeć w branży nieruchomości. Kupujemy i remontujemy domy, a Todd jest idealnym handlowcem. Jeśli coś nie jest równe co do milimetra, to zniszczy to i zacznie od nowa. Jest perfekcjonistą, jeśli chodzi o budowanie - mówiła w "Oxford Mail" Linda, małżonka australijskiego żużlowca, gdy ten ogłaszał koniec kariery.

Tyle że życie napisało inny scenariusz. Znajdując się już w ojczyźnie, jego relacja z małżonką nie wytrzymała próby czasu. Skończyło się na trudnym rozwodzie, który Wiltshire postanowił... leczyć żużlem. W roku 2006 powrócił do klubu z Oxfordu.

- Jest legendą tego klubu. Zawsze był na szczycie mojej listy - zachwalał transfer właściciel Oxford Cheetahs, Aaron Lanney. Żużlowiec pozostawał w gazie, bo sporadycznie pojawiał się na torach w ojczyźnie. Powrót do żużla tym razem był formą terapii, lekiem na problemy w rodzinie.

Todd Wiltshire z sukcesami startował też w Grand Prix
Todd Wiltshire z sukcesami startował też w Grand Prix

- Miałem bardzo brzydki rozwód i znalazłem się w kiepskim miejscu, jeśli chodzi o Australię. Byłem zagubiony. Zostałem zraniony psychicznie i potrzebowałem pomocy, aby pozostać na tej ziemi. Miałem myśli samobójcze - przyznał później w "Speedway Starze" żużlowiec.

Jego przygoda z "Gepardami" zakończyła się jednak nagle. Jak się okazało, wynikało to z nieporozumień pomiędzy żużlowcem a klubem. Działacze nie wywiązali się z umowy dotyczącej sprzętu. - Motocykle były jeszcze gorące, gdy oni przeciągnęli je przez park maszyn i trawę, aż na drugą stronę stadionu i wpakowali do busa. To było żenujące. Bardzo niefajne zakończenie roku. Dlatego zdjąłem kombinezon Oxfordu i po prostu zostawiłem go na podłodze w boksach - powiedział Wiltshire.

Tak kariera Australijczyka dobiegła końca po raz drugi.

Czytaj także:
Patryk Dudek: Niczego Falubazowi nie obiecałem
Michał Świącik o rozstaniu z Piotrem Świderskim

Komentarze (0)