Żyjąc w pobliżu boiska Klubu Sportowego Częstochówka, Bronisław Idzikowski swoją sportową przygodę rozpoczął, jak większość młodych chłopców, od piłki nożnej. Z czasem zajął się boksem i zadebiutował w barwach Ogniwa Częstochowa w wieku szesnastu lat.
Jego błyskotliwa kariera pięściarska nie trwa długo. Jego nową miłością staje się sport żużlowy. Pod koniec sezonu 1953 zapisuje się do sekcji żużlowej, treningi rozpoczyna na wiosnę 1954 roku, a już w następnym sezonie jego partnerem z pary staje się legendarny Waldemar Miechowski. Debiut następuje nieco wcześniej, w Rybniku podczas trójmeczu między Górnikiem Rybnik, Śląskiem Świętochłowice i Włókniarzem Częstochowa.
Filigranowy, skromny chłopak czyni błyskawiczne postępy. W 1958 na jego głowę spadają obowiązki rodzinne. Po śmierci matki musi zajmować się siostrą i braćmi. Jego zaangażowanie w ich wychowanie jest ogromne, ale nie przeszkadza mu to w osiąganiu sportowych sukcesów. Skupia się na żużlu, nauce, pracy i rodzinie powtarzając słowa, na których wielu nie byłoby stać: - Nie ożenię się, dopóki bracia się nie wykształcą.
Coraz częstsza liczba startów pozwala mu stać się jednym z liderów częstochowskiego Włókniarza, który w 1959 roku zdobywa pierwszy w historii tytuł drużynowych mistrzów Polski. Wkład Idzikowskiego w złoto jest ogromny. Zdobywa średnio ponad 1,7 punktów na bieg.
Spełnia się okupiony masą wysiłków sen o plastronie z orłem na piersi. Idzikowski zostaje powołany do kadry narodowej. Uczestniczy w zawodach na terenie ZSRR, Czechosłowacji, Austrii. Pierwsze niepowodzenia zostają szybko zapomniane. Coraz częściej wygrywa. Wśród zawodników krążą wspomnienia, jak Nonek (bo tak nazywają go przyjaciele) będąc na zawodach w Związku Radzieckim szukał kościoła, aby uczestniczyć w niedzielnej mszy świętej.
Doświadczenie uzyskane na torach krajowych i zagranicznych zaczyna procentować w walce o wizytę na legendarnym Wembley. 26 kwietnia 1961 roku wygrywa w Libercu I eliminację do IMŚ gromadząc na swoim koncie 13 punktów. 18 czerwca w Warszawie pomaga kolegom w walce o awans i z piątego miejsca awansuje do finału kontynentalnego, który odbędzie się w czeskiej miejscowości - Slany.
Tam, niestety, Nonek nie odgrywa większej roli. Zwycięża zaledwie jeden wyścig, ale właśnie dzięki temu zwycięstwu nad samym Antoninem Kasperem, awans uzyskuje Marian Kaiser. W tym roku Wembley nie dla Idzikowskiego, ale być może za rok...
Tymczasem wciąż trwa sezon ligowy. 10 września Włókniarz podejmuje na własnym stadionie Polonię Bydgoszcz. Oddajmy głos redaktorowi oglądającemu na żywo ten pojedynek: - Pierwszy swój bieg [Idzikowski] wygrał zdecydowanie, ustanawiając tym najlepszy, jak się to później okazało, czas dnia 79,1. Prowadził także zdecydowanie w biegu IV. Przy wyjściu z wirażu jego maszyna stanęła "dęba" i jadący tuż za nim Krupiński nie zdążył wyminąć swego kolegi klubowego, wpadając na niego całym rozpędem. Tak doszło do wypadku Idzikowskiego, który natychmiast przewieziony został do szpitala.
Skutki kraksy okazują się poważniejsze. Idzikowski umiera 15 września. 18 września 1961 roku w powietrzu unosi się dźwięk odpalanych maszyn żużlowych. Bronisława Idzikowskiego żegnają tłumy. W ziemi chowany jest człowiek, którego życie nie było usłane różami, a mimo to potrafił czerpać radość z każdej chwili i zdawał sobie sprawę, że świat nie kręci się wokół niego.
Śmierć wyrwała młodego człowieka zostawiając pustkę, którą trudno zapełnić. Wielu kibiców z Częstochowy pamięta o tym wyjątkowym zawodniku i przy wizytach na cmentarzu świętego Rocha zapala symboliczne znicze świadczące o pamięci. Czynią to także niejednokrotnie młodzi ludzie, którzy o Bronisławie Idzikowskim słyszą jedynie z opowiadań bądź publikacji.
Częstochowski klub - Włókniarz, przez lata organizował imprezę upamiętniającą Bronisława Idzikowskiego oraz innego młodego żużlowca - Marka Czernego, którego cienką nitkę życia przerwał tragiczny wypadek na torze. Niestety w ostatnim czasie, działacze jakby zapominali o ludziach, których przed laty oklaskiwały tysiące dłoni. Memoriał im. B. Idzikowskiego i M. Czernego traci na renomie, o czym świadczy choćby ciągłe przekładanie tych zawodów, bądź rezygnacja z ich odbywania. A przecież nie liczy się tylko współczesność. Ważna jest także historia, o czym powinniśmy wszyscy pamiętać w 48 rocznicę śmierci i pogrzebu Bronisława Idzikowskiego.