W tym artykule dowiesz się o:
Oczy całego żużlowego świata zwrócone są w kierunku jednej wielkiej sceny. Scena amfiteatru w Toruniu, gdzie odegra się wielki spektakl, będący zwieńczeniem całosezonowych występów objazdowej trupy o nazwie Speedway Grand Prix. W rolach głównych wystąpią najwięksi herosi czarnych torów. Wśród nich jest oczywiście Tai Woffinden. Brytyjczyk, który przeżywa najlepsze chwile w swojej karierze, będąc na dobrej drodze, by stać się Indywidualnym Mistrzem Świata. Kto stawiałby na niego przed tym sezonem? Pewnie i on sam nawet o tym nie śnił. Jednak pozostał przed jeszcze jeden turniej. Co prawda ma on kilkanaście punktów przewagi nad będącym w niesamowitej formie Jarosława Hampela, ale historia zna różne przypadki... Na przestrzeni poprzednich lat trzykrotnie zdarzało się tak, by zawodnik podchodzący do ostatniej rundy jako lider nie zostawał mistrzem. Czy zatem szesnaście punktów to bezpieczna zaliczka dla Woffindena? Zobaczmy jak to było w przeszłości.
Takie sytuacje w 20-sezonowej historii cyklu Grand Prix miały miejsce trzy razy. Po raz pierwszy rzecz działa się w drugim roku (1996) tej formuły wyłaniania światowego czempiona. Wówczas obrońcą tytułu był Hans Nielsen, który przed ostatnią rundą
miał 97 punktów, a jego największy rywal - Billy Hamill - o dziewięć mniej. Cykl miał sześć rund i obaj panowie w jego połowie jakby dokonali zmiany warty. W pierwszych trzech odsłonach Duńczyk stawał na podium, dwa razy odnosząc zwycięstwo. W tym czasie Amerykanin dwa razy pojawił się w finale, z czego raz był trzeci. W drugiej części walki o IMŚ to Hamill wygrał dwa razy, a Nielsen na podium stanął ledwie raz. Mimo to przewaga przed ostatnimi zawodami w Vojens wydawała się w miarę bezpieczna. "Bullet" jednak nie odpuścił i na duńskiej ziemi odniósł zwycięstwo. "Profesor" z kolei nie zdołał awansować do finału, zdobywając w turnieju czternaście "oczek". Ostatecznie to Billy Hamill po raz pierwszy i jedyny został mistrzem globu.
Rok 1999 pamiętny był szczególnie dla kibiców na Wisłą. Wtedy to wszyscy mieliśmy nadzieję, iż Jerzy Szczakiel przestanie być polskim samotnikiem na liście Indywidualnych Mistrzów Świata. Dołączyć miał do niego Tomasz Gollob, będący w wielkiej formie, czarujący jazdą, imponujący skutecznością. Najlepszy polski żużlowiec miał być najlepszy nie tylko w kraju, ale i na świecie. Być może tak by się stało gdyby nie kontuzja, której nabawił się we wrocławskim finale Złotego Kasku. Nasz reprezentant podobnie jak Nielsen trzy lata wcześniej liderem był od samego początku i to właśnie pierwsze turnieje były dla niego najbardziej owocne. Wtedy to po trzech rundach obudził się legendarny Tony Rickardsson. W pierwszym turnieju ledwie siedem punktów, potem trzecie i czwarte miejsce. "Chudy" z kolei wygrał, ujechał piętnastkę i znów wygrał. Na półmetku prowadził nad Szwedem aż dwudziestomaczteroma punktami! Potem jednak Polak zdobywał odpowiednio dziesięć, piętnaście i osiem punktów. Przed ostatnimi zawodami w Vojens gorączka była taka jak teraz. Tożsamość kolejnego IMŚ była sprawą otwartą, ponieważ cztery "oczka" kontuzjowanego Golloba nie dawały pewności. Niestety spełnił się czarny scenariusz i walczący z bólem reprezentant Polski nie podołał temu trudnemu wyzwaniu. Szwed z kolei wygrał zawody i cały cykl. Na ile dała mu to kontuzja Golloba i czy był rzeczywiście lepszy? Tego możemy się tylko domyślać...
W sezonie 2003 puchar wyślizgnął się z rąk Jasona Crumpa. Australijczyk, który ma sięgnąć po pierwszy tytuł i czający się za plecami Pedersen. Wtedy jednak Nicki nie był tak utytułowanym zawodnikiem. Crump był w generalce przed Rickardssonem, a to z nim przegrywał w dwóch poprzednich latach. Wydawać się mogło, że jak już jest ponad Szwedem, to już nic mu nie zagrozi. Choć liczby mówiły co innego, bo jego przewaga nad temperamentnym i głodnym sukcesów Duńczykiem wynosiła ledwie jedno "oczko". W ogóle Pedersen wtedy nie jeździł nawet w Ekstralidze, a wchodził do niej z RKM-em Rybnik. To tylko dodawało smaku, bo "Rudy" punktował dla wicemistrzów z Torunia, wcześniej dwa razy zdobywał srebro IMŚ. Mimo to dopiero wkraczający na salony "Power" w ostatniej chwili wydarł mu z rąk puchar. O ile Hamill i Rickardsson dokonywali tego po zwycięstwie w ostatniej rundzie, o tyle Nicki Pedersen w Hamar zajął drugie miejsce. Siódma lokata Crumpa szczęśliwą siódemką nie była. Tym samym "Crumpie" po raz trzeci z rzędu zakończył rywalizację na drugim miejscu. Wielu chciałoby zostać wicemistrzem świata, jednak w takiej sytuacji jest to po prostu porażka.