"Sytuacja tego sportu w Polsce jest tragiczna. Cały świat nam odjeżdża!"

Michał Bugno
Michał Bugno
Dawniej wyniki Polaków w narciarstwie alpejskim były trochę lepsze. Widać to było choćby w rywalizacji kobiet.

Myślę, że była to przede wszystkim zasługa trenera Rolanda Baira - niezwykle charyzmatycznego trenera, który potrafił stworzyć zespół. Teraz Polskę reprezentuje Maryna Gąsienica-Daniel, która trenuje z polskim trenerem. Jest też Sabina Majerczyk, której szkoleniowcem jest były olimpijczyk Tomasz Świst. Znam go dobrze, jest fajnym facetem, który ma mnóstwo pasji. Tyle, że był panczenistą i musi podpierać się facetami, którzy znają się na technice jazdy, bo sam tego nie nauczy. To dwa ośrodki, które działają na własną rękę. Trzeci to Kasia Wąsek, która wywodzi się z programu Taurona. Parę lat temu myślałem, że właśnie tego nam potrzeba. Tyle, że minęło już trochę czasu i należałoby się spodziewać jakichkolwiek jaskółek. A nic takiego się jednak nie dzieje. Kasia, która jest liderką tego zespołu, ciągle przegrywa z Sabiną i Maryną.

Wśród mężczyzn wyróżniał się przed laty Andrzej Bachleda.

Był Andrzej Bachleda junior, wychowywany we francuskim klubie, ale jeżdżący w polskich barwach. Był także Francuz Stephane Exartier, który ożenił się z córką Andrzeja Bachledy seniora, a ta namówiła go, żeby reprezentował Polskę. Stephane jest absolutnie uroczym i fenomenalnym gościem. Opowiadał mi kiedyś, że jak był w towarzystwie ludzi z PZN-u, to starali się go w ogóle nie dostrzegać. Po pierwsze - nie wiedzieli, w jakim języku mają z nim rozmawiać, bo żadnego nie potrafili. Po drugie - nie wiedzieli, jak się do tego odnosić, bo był takim swoistym UFO, które nagle wylądowało w Polsce i jeździło na zupełnie innym poziomie niż nasi pozostali zawodnicy. Za wyjątkiem Jędrka Bachledy, który też sportowo był wychowany we Francji. Gdyby teraz jakiś obcokrajowiec z polskim paszportem zdecydował się reprezentować Polskę, na pewno mógłby pomóc w promocji tej dyscypliny w naszym kraju.

Polscy zawodnicy narzekają, że nie mają sztabów szkoleniowych, serwismenów i fizjoterapeutów.

Powiem coś znacznie bardziej wstrząsającego. W zeszłym roku na lodowcu Pitztal odbywały się eliminacje, które miały wyłonić, który z facetów pojedzie do Soelden na inaugurację cyklu Pucharu Świata. Pięciu polskich zawodników przyjechało na niego pięcioma samochodami. Bo u nas każdy sobie rzepkę skrobie. I każdy oczekuje, że PZN da na to pieniądze. O ile prościej i lepiej byłoby stworzyć z nich jedną grupę, która miałaby wspólne treningi. Tylko, że oni sami tego nie chcą. Każdy wrogo na siebie patrzy, bo każdy jest kandydatem do tego, żeby wyszarpać trochę kasy. Kończy się tak, że zamiast konkurować z zagranicznymi rywalami, Polacy tracą czas na rywalizację ze sobą. Moim zdaniem, to kompletnie nie ma sensu.

Maryna Gąsienica-Daniel w niedawnej rozmowie z WP SportoweFakty przekonywała, że zagraniczne rywalki nie odskakują jej na tyle daleko, żeby nie mogła ich dogonić. Zapewniała, że podczas treningów zdarza się jej wygrywać z zawodniczkami z czołowej trzydziestki Pucharu Świata.

Poziom narciarstwa alpejskiego w ciągu ostatniego roku bardzo się podniósł. Dlatego nie wierzyłbym Marynie, że jest bardzo blisko czołówki. Wydaje mi się, że jest od niej dużo dalej niż sama to sobie wyobraża. I to pod każdym względem - przygotowania fizycznego, technicznego, a także ogólnej kondycji psychofizycznej. Mówi, że ma szanse, ale tak naprawdę nie ma żadnych szans. Cały pociąg odjechał, a ona została w blokach. Z drugiej strony, jeśli na inaugurujące sezon zawody Pucharu Świata w Soelden pojechała wyłącznie z trenerem, który oprócz zajęć musi przygotowywać jej narty, to pokazuje, że nie tu mowy o profesjonalnych warunkach do rozwoju.

Ja mam pytanie do różnych trenerów w Polsce. Skąd oni czerpią wiedzę i doświadczenie? Bo taki trener może się bardzo angażować, tylko co z tego, skoro nie będzie czerpał z najnowszych nowinek technicznych? W narciarstwie alpejskim są dwa języki - jeden to niemiecki, a drugi to francuski. Włoski jest szczątkowy, bo większość włoskiej kadry to południowi Tyrolczycy, którzy mówią po niemiecku. Jeżeli człowiek, który zajmuje się trenowaniem narciarstwa alpejskiego, nie zna niemieckiego lub francuskiego, to w jakim języku czerpie wiedzę? Bardzo mnie to interesuje i jestem w stanie zadać to pytanie każdemu polskiemu trenerowi. I okaże się pewnie, że mówi łamanym angielskim. A przecież tu chodzi o setne części sekundy! To na pewno ten łamany angielski bardzo się przyda… Niemieckojęzyczny Włoch będzie opowiadał łamanym angielskim gościowi z Polski, a ten na pewno zrozumie cały przekaz. I tu pytanie - ilu polskich trenerów mówi po niemiecku albo po francusku? Ja myślę, że żaden.

To kto ponosi największą winę za fatalny stan polskiego narciarstwa alpejskiego? PZN? Trenerzy? Zawodnicy?

Główną winę ponosi PZN, który nie stworzył systemu rozwoju tej dyscypliny. Przecież rodzice, trenerzy, ani zawodnicy sami tego nie zrobią. Choć, patrząc na niektórych zawodników, na przykład na Macieja Bydlińskiego, zastanawiam się, ile było w nim ambicji, żeby zostać zawodnikiem, a ile było w tym ambicji jego ojca, który sam był niespełnionym zawodnikiem. Bydliński ma cykora przed zjechaniem zjazdu. Dlatego pytam - po co tracić czas na czasochłonne treningi zjazdów, skoro można w tym czasie trenować slalom, do którego ma się wrodzone predyspozycje?

Jest pan w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której polski zawodnik, w obecnych realiach, całkowicie poświęca się narciarstwu alpejskiemu i zaczyna osiągać niezłe wyniki?

Są takie przykłady. Tak było ze słynną kadrą kobiet, prowadzoną przez Rolanda Baira. Pokazali, że dobrze kierowany zespół, który współpracuje ze sobą i wzajemnie się wspiera, jest w stanie osiągnąć sensowne wyniki. Kaśka Karasińska była dziewiąta, dwunasta i piętnasta w slalomach alpejskiego Pucharu Świata. To jest coś!

Adam Małysz i Justyna Kowalczyk wyskakiwali w swoich dyscyplinach w sytuacji, w których wszystko leżało i nie było żadnego systemu. Pokazali, że nagle są w stanie nie tyle osiągać dobre wyniki, co deklasować wszystkich rywali z całego świata. W narciarstwie alpejskim tego nie ma.

Świadczy to o tym, że narciarstwo alpejskie jest bardziej skomplikowane od skoków i biegów narciarskich. Tu nie ma miejsca na takie sytuacje.

I konkurencja jest w nich mniejsza.

To prawda. Zawodników w narciarstwie alpejskim jest w cholerę.

Wierzy pan, że w najbliższych latach cokolwiek w Polsce się zmieni i narciarstwo alpejskie zacznie się liczyć?

Już nie za bardzo. Jeszcze parę lat temu wierzyłem, że trafi się w Polsce taka rodzina jak Kosteliciów w Chorwacji i że ktoś zainwestuje pieniądze w swoje dzieci. Tylko, że w Polsce takie rzeczy dzieją się połowicznie. Ktoś daje kasę, ale oczekuje, że to PZN stworzy warunki, żeby dzieci trenowały i sam też dołoży trochę kasy. A ja bym chciał, żeby ktoś wziął odpowiedzialność od początku do końca. Żeby wysłał dzieci do wyszkolenia na Zachód, bo tylko wtedy taki Polak mógłby odnosić znaczące albo chociaż zauważalne sukcesy.

Czyli na tę chwilę nie ma nadziei na żadne poważne zmiany?

Dużo o tym myślę i powiem szczerze, że nie potrafię wyobrazić sobie jakiegokolwiek sposobu na wyjście z impasu.

To smutna konkluzja.

Wydaje mi się, że musi upłynąć bardzo dużo czasu, żeby cokolwiek się zmieniło. A czas gra na naszą niekorzyść, bo reszta świata nam odjeżdża. To nie jest tak, że wszyscy stoją w miejscu, teraz my zaczniemy robić małe kroczki i jakoś ich dogonimy. Oni wszyscy odjeżdżają i to w tempie Tedda Ligetty’ego z pierwszych tegorocznych zawodów w Soelden.

Rozmawiał Michał Bugno

Autor na Twitterze:

Zobacz także: To dlatego Piotr Żyła odniósł swój największy sukces w karierze

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×