Karol Bielecki: Inny punkt widzenia

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Pamięta pan, kiedy przyjechał ze swoim niemieckim klubem po raz pierwszy po urazie do Polski?

- Tak, wróciłem do hali w Kielcach, gdzie ten wypadek miał miejsce. Walczyliśmy z VIVE o Ligę Mistrzów, ale miejscowi kibice rozwinęli transparent: "Cały kraj, cała hala, chyli czoła przed dumą handballa". Ludzie docenili moją pracę, bardzo im jestem wdzięczny. Premier Donald Tusk też napisał do mnie wtedy list z gratulacjami, ale nie przywiązuję się do takich rzeczy. Leży gdzieś w garażu, tak jak inne medale czy trofea.

Często dostaje pan teraz zaproszenia, by wygłosić jakieś motywacyjne przemówienie?

- Moja kariera niedługo się skończy i chcę zająć się tym na poważnie. Będę zakładał firmę razem ze Sławkiem Szmalem, poprowadzimy szkolenia motywacyjne, będziemy chcieli organizować spotkania z dziećmi, młodzieżą, która potrzebuje autorytetów i wzorów. Ci ludzie niekoniecznie muszą być sportowcami, ale znalezienie w sobie siły może im pomóc w codziennym życiu.

Od 2008 roku regularnie co cztery lata kończy pan grę w reprezentacji. Teraz to już tak naprawdę?

- Widocznie co cztery lata mam dość… Może jak będzie potrzeba, to jeszcze coś w kadrze zagram, chociaż jesienią ubiegłego roku była potrzeba, a wiele nie pomogłem. W karierze sportowca są takie chwile, gdy człowiek czuje się jak balon, z którego zeszło powietrze. W 2008 roku miałem wszystkiego absolutnie dość. Nie miałem siły podnieść ręki. Cisnęli wszędzie: Bundesliga, puchary, reprezentacja, mecze towarzyskie. Czułem się całkowicie wypalony. Miałem dwa tygodnie urlopu na rok, wcześniej, gdy grałem jeszcze w kadrach juniorskich i młodzieżowych, o wakacjach w ogóle musiałem zapomnieć. Naprawdę nie życzę nikomu, by przez dziesięć lat żył z taką perspektywą. Cztery lata później było podobnie.

Teraz zatrzymał się pan na 954 golach…

- Gdybym wcześniej o tym wiedział, to pewnie dorzuciłbym coś, żeby dozbierało się do tysiąca, ale zupełnie się na tym nie skupiałem. Nie liczyłem, nie chodziło mi o żadne rekordy. Szkoda, że po naszym pokoleniu nie widać specjalnie następców, ciągłości szkolenia.

Sukces, jakim było wicemistrzostwo świata w 2007 roku, nie został odpowiednio skonsumowany?

- Mówiłem to od razu, rok po tamtym turnieju. Moje słowa traktowano jako wrzucanie kamyka do własnego ogródka, a mnie chodziło o rozwój dyscypliny. Roku 2007 nie przekuliśmy w nic. Siatkówka wyrobiła sobie fajny system, strategię rozwoju, a my zostaliśmy z pustymi rękoma. U nas 26-letni zawodnik jest młody i perspektywiczny. 21-letni Niemiec jest mistrzem Europy, ma brąz na igrzyskach i gra w trzecim zespole Bundesligi. I to jest dla mnie zawodnik.

Pan czuje się spełniony?

- Ligę Mistrzów udało mi się wygrać, ale złotych medali wielkich imprez z reprezentacją nie mam. Spełniony to może czuć się Nikola Karabatić, mistrz świata, mistrz Europy i facet z najwyższego podium na igrzyskach. My mieliśmy super-zespół, ale w Polsce jak ktoś rzuci brąz, to już jest Bogiem. Nie rozdmuchaliśmy sukcesu, nie stworzyliśmy marki. Niby są zajęcia z piłki ręcznej w szkołach podstawowych, ale do ligi nikt nie trafia, nie widać w wystarczającym stopniu pracy trenerów. Siatkarze na każdy turniej jadą innym składem, faceci po dwa metry, utalentowani… W piłce nożnej też widać efekt Roberta Lewandowskiego i sukcesów reprezentacji. Przecież są młodzi, Arkadiusz Milik czy Piotrek Zieliński. Odnoszę wrażenie, że w piłce ręcznej jest inaczej.

Byliście bohaterami stycznia, kiedy telewizja transmitowała mistrzostwa. Na kolejne 11 miesięcy znikaliście ze świadomości kibiców.

- Nasze osiągnięcia nie zostały dobrze sprzedane, a potencjał marketingowy odpowiednio wykorzystany. Sukces trzeba było wrzucić w środowisko juniorów, dać wsparcie trenerów, pokazać, że piłka ręczna może być sposobem na życie i też może być fajna. Da się przecież normalnie skończyć studia i trenować, a nawet jak się nie zostanie wielką gwiazdą to z treningów zawsze są jakieś wartości dodane, które mogą zaprocentować w dalszym życiu. W świadomości przeciętnych ludzi są jednak piłkarze nożni, to jak żyją, czym jeżdżą. Nie myśli się o tym, że sport przede wszystkim wychowuje.

Trudno porównywać to, co mi się przytrafiło, z przeżyciami na przykład Maćka Szczęsnego, który stracił córkę, czy Kuby Błaszczykowskiego, który widział rodzinną tragedię. To są prawdziwe nieszczęścia, dramaty. Kiedy widzę, co przeżywają inni, sądzę, że los obszedł się ze mną łagodnie


Pan raczej też dobrze żyje i nie jeździ komunikacją miejską.

- Nie narzekam. Chodzi mi bardziej o przekaz, jaki dostają kibice. O piłkarzach ręcznych ludzie coś wiedzą w Kielcach, Płocku i jeszcze kilku innych mniejszych ośrodkach. Nie zostaliśmy sprzedani do świadomości przeciętnego kibica, rodzica, który zastanawia się, na jakie zajęcia wysłać swoje dziecko, który musi mieć pewność, że na piłce ręcznej jest bezpiecznie, że treningi mają swój rytm, że uczą odpowiedzialności. Gdyby dziecko spotkało jednego czy drugiego zawodnika, który osiągnął sukces, być może zapragnęłoby pójść jego drogą. Potrzebny jest dobry nauczyciel w-f, który, tak jak kiedyś spotkało to mnie, dostrzeże talent i popchnie w odpowiednią stronę.

Podstawą sukcesu waszego pokolenia był talent czy także to, że potrafiliście się zaprzyjaźnić?

- Umiejętności na pewno, bo trudno znowu będzie zebrać grupę, z której piętnastu, szesnastu zawodników na co dzień gra w Bundeslidze. Mieliśmy też odpowiednią osobę w postaci trenera. Bogdan Wenta wprowadził nową myśl, kiedy przejmował nad nami opiekę, sam jeszcze niedawno był zawodnikiem. Dobrze to wszystko poukładał i zdobyliśmy tytuł wicemistrzów świata. A raczej przegraliśmy mistrzostwo.

Naprawdę tak pan postrzega tamten sukces?

- Mieliśmy głód, byliśmy chłopakami, którzy jeszcze nic w życiu nie osiągnęli. Pochodziliśmy z małych miasteczek. Chcieliśmy zaistnieć, szczęście trochę nam pomogło w drodze do finału, bo dobrze ułożyła się drabinka, ale przecież mogliśmy także wygrać ostatnie spotkanie i wrócić do kraju ze złotymi medalami.

Co z tymi przyjaźniami? Przetrwały?

- Tak, oczywiście. Mam superkontakt z Grześkiem Tkaczykiem, ze Sławkiem Szmalem dalej jeździmy na mecze siedząc obok siebie w autokarze i wspólnie planujemy biznesową przyszłość. Poza tym mamy swoje interesy, które pozwalają nam trochę zabezpieczyć przyszłość.

Korzysta pan z popularności?

- Ludzie mnie rozpoznają, ale może to dlatego, że mam ponad dwa metry i jestem rudy. Nie odmawiam zdjęć, daję autografy, na ogół jestem cierpliwy. Straż miejska też czasami łaskawiej spojrzy na niekoniecznie poprawnie zaparkowany samochód, ale po prostu staram się być grzeczny. Kiedy przekroczę prędkość, nie wykorzystuję tego, że nazywam się Bielecki. Jak weszła nowa ustawa jako jeden z pierwszych straciłem prawo jazdy. W Sandomierzu.

Pana znajomi opowiadają jak bardzo zmieniła pana mała córeczka.

- Mam zajęcie. Rano i wieczorem jest maluszek. Urodziny Hani nadały mojemu życiu większego sensu na dłuższą metę. Pewnie jakbym wiedział, że rodzicielstwo jest tak fajne, zdecydowałbym się na nie wcześniej. Nie wiem jednak czy między dwudziestym, a trzydziestym rokiem życia, podołałbym wszystkim zadaniom, odpowiedzialności. Pierwszy roczek Hani naprawdę dał mi w kość, ciężko to nocne wstawanie, budzenie w nocy, połączyć z profesjonalną grą w piłkę ręczną. Zdarzało się, że byłem nieprzytomny. Ale już idzie wiosna, córka pewnie niedługo zacznie chodzić, będzie bardziej świadoma. Czuję, że już się zmieniłem. Otworzyłem się na nowe rzeczy, czytam jej bajki, wszystkie po kolei. Kiedyś mówiłem, że trzy zabawki wystarczą, to dziecko nauczy się szanować to co ma, ale szybko się poddałem, bo każdy przychodził z prezentem. Teraz wszędzie na podłodze coś leży. Dochodzi przez to do małych spięć z moją żoną, ale szybko ogarniamy bałagan i wszystko jest w porządku.

Teraz syn?

- Planujemy drugie dziecko, wszystko jedno, jakiej będzie płci. Cieszę się, że mam dziewczynkę. Śmieję się, że jak podrośnie, to będzie miała dużo czasu dla mamusi, a tata pójdzie sobie na rower.

Rozmawiał Michał Kołodziejczyk

Czy Karol Bielecki powinien wrócić do reprezentacji Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×