Nie chcę jednak skupiać się na ewidentnym hejcie, bo ten nie mieści się w ramach jakiegokolwiek społecznego dyskursu na poziomie. Chodzi mi o brak zrozumienia dla tych, którzy realizując swoją pasję, swoje pojęcie wolności, decydują się na górską wspinaczkę czy w ogóle wyprawy w niebezpieczne obszary naszego świata. Jasnym jest, że piszę ten tekst w czasie krytyki, jaka standardowo wylewa się w sieci po tragicznej ekspedycji Kacpra Tekielego, męża Justyny Kowalczyk, jednak nie chcę nawiązywać bezpośrednio do tego wydarzenia. W tym tekście mam na myśli szeroko pojętą krytykę ryzyka, jakie podejmują taternicy, alpiniści, himalaiści.
Po niemal każdej "medialnej" śmierci w górach na światło dzienne wychodzą wszystkowiedzący "smakosze istnienia", którzy nie potrafią zrozumieć, jak można ryzykować życie dla "kilku chwil szczęścia".
ZOBACZ WIDEO: Nowe fakty ws. negocjacji powrotu Messiego. Jest jeden warunek
"Wolności nie da się dotknąć. To nienamacalna wartość i uczucie, którego nie sposób opisać słowami. Można je jednak zobaczyć. Jedynym miejscem, gdzie jest to możliwe, są góry. Niektórym wystarczają turystyczne ścieżki w Tatrach, a dla drugich cel poniżej 8000 m n.p.m nie jest godny przemyślenia. Im trudniej, tym lepiej. Tacy ludzie chorują na wolność, ona jest ich narkotykiem. Trudniej wyleczyć się z wolności niż z alkoholizmu czy narkomanii, bo nie można jej przedawkować.
W górach panują proste zasady. Nie są sprzymierzeńcem człowieka, a już na pewno nie przyjacielem. Nie są też wrogiem. Są obojętne, więc w ich pobliżu wszystko zależy od nas samych. To ogromne wyzwanie. A im trudniej, tym wejście na szczyt smakuje lepiej. Wolności nie da się zobaczyć siedząc w ciepłym fotelu. A więc trzeba coś z siebie dać, aby jej dotknąć.
Jeśli gustów się nie ocenia, to tym bardziej nie powinno oceniać się pasji. W jakimś stopniu to nie od nas zależy, co nas napędza do życia, co daje nam satysfakcję. A nie idąc za pasją, skazujemy się na życie bez motywacji. Tylko tacy ludzie mogą bez skrępowania pozwolić sobie na autorytarne osądy czyichś namiętności".
Kiedyś napisałem to po śmierci Tomasza Mackiewicza na Nandze Parbat. Publikuję ten fragment tekstu ponownie, bo mam wrażenie, że wyraziłem się wtedy dość klarownie, właściwie oddając moje zdanie czy pojęcie o tej formie aktywności.
I to nie jest tak, że styl życia polegający na domatorstwie, a nawet ryzyku w pasach bezpieczeństwa (czyli pozornym ryzyku, jak podczas korzystania z atrakcji lunaparków czy wspinaczki w hali sportowej) jest gorszy. To najlepsza forma spędzania wolnego czasu dla tych, którym to najbardziej odpowiada. Nie ma czegoś takiego, jak konieczność gloryfikacji zdobywania kolejnych szczytów - tak samo, jak nie powinno być pogardy dla tych, którym odpoczynek daje zwolnione bicie serca podczas godzin spędzonych przed telewizorem. To autonomiczny wybór tych, którzy go dokonali. I nic do tego ani mnie, ani komukolwiek innemu.
Tym samym fakt, że ktoś odczuwa pełnię wolności dopiero wtedy, kiedy podejmuje ryzyko, niezależnie od jego statusu rodzinnego, nie jest niczym złym. A czy najbliżsi się na to zgadzają czy nie - to prywatna sprawa ich samych i nie wyobrażam sobie rozstrzygania takich kwestii na internetowych forach. Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że ekstremalne oceny (i poglądy) wynikają zawsze z niewiedzy, niepoznania, ignorancji. I jeśli zostajemy przy ocenianiu kogoś wewnątrz własnego umysłu - pół biedy. Gorzej, kiedy krytyka przeradza się w hejt, a więc staje się publiczna i krzywdząca dla tych, którzy w obliczu śmierci przeżywają prawdziwą życiową tragedię. Dla nich parę nieprzemyślanych zdań zostawionych w komentarzu to nie jest tylko kilka sekund na przetańczenie palcami po klawiaturze. To cios, który w najlepszym razie nie pomaga w poradzeniu sobie z krańcowo trudną sytuacją.
Dawid Góra, WP SportoweFakty
Marit Bjoergen zwróciła się do Justyny Kowalczyk >>
Zginął, próbując sięgnąć gwiazd. Tekieli realizował potężny projekt >>