Za 40 lat Formuła E będzie dominować w motorsporcie. F1 powinna się obawiać

AFP / Na zdjęciu: wyścig Formuły E
AFP / Na zdjęciu: wyścig Formuły E

Rosnąca popularność samochodów elektrycznych oraz możliwe wprowadzenie zakazu produkcji pojazdów napędzanych benzyną, mogą sprawić, że wkrótce to Formuła E będzie królową motorsportu. - Daję na to 20-40 lat - mówi Alejandro Agag, założyciel serii.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Początki elektrycznej serii [/b]

Na pomysł założenia Formuły E wpadnięto w 2012 roku, a pierwsze zmagania mogliśmy oglądać w sezonie 2014. Wizjonerem okazał się Alejandro Agag. To hiszpański przedsiębiorca, który swego czasu działał w polityce. Był nawet posłem do Parlamentu Europejskiego. Z politycznej kariery na rzecz biznesu zrezygnował w 2002 roku. Założył firmę konsultingową, która zaczęła działać na rynkach telekomunikacyjnym, energetycznym i medialnym. Na jej bazie powstała spółka Addax Capital LLP.

Agag szybko dorobił się mocnej pozycji. W 2007 roku "Financial Times" umieścił go na liście dziesięciu przedsiębiorców, którzy potrząsają hiszpańską gospodarką. Cenione są zwłaszcza jego dobre kontakty z politykami i biznesmenami z całego świata. Gazeta "El Pais" określiła jego kartę sim w starej Nokii za "bezcenną". W 2008 roku otrzymał też tytuł "Biznesmena Roku" popularnego magazynu "GQ".

Powiązania Agaga z motorsportem

Agag od dawna nie był też postacią anonimową w motorsporcie. Przed laty, wspólnie z Flavio Briatore, odegrał kluczową rolę w zawarciu kontraktu na transmisję wyścigów Formuły 1 w Hiszpanii. Według "El Pais", kontakty biznesmena pomogły na tyle, że został on podpisany na bardzo dobrych warunkach finansowych.

Nie powinno to jednak dziwić, skoro Hiszpan żyje w przyjacielskich relacjach z Berniem Ecclestonem. Wspólnie kupili oni w 2007 roku klub piłkarski Queens Park Rangers Queen Park Rangers. Agag był nawet jego prezydentem przez kilka miesięcy.

ZOBACZ WIDEO Robert Kubica trzecim kierowcą Williamsa. "Pukał do drzwi F1, teraz do nich wali"
[color=#000000]

[/color]

Hiszpan pomógł też wypromować kilka młodych talentów. Posiadał swoje zespoły w seriach GP2 i GP3, w którego barwach można było oglądać takich kierowców jak Romain Grosjean, Witalij Pietrow czy Lucas Di Grassi.

Formuła E czerpie z Formuły 1

Elektryczna seria uczy się od najlepszych, więc zapożyczanie koncepcji, które sprawdziły się w F1, nie dziwi. Rywalizuje w niej dziesięć zespołów i każdy z nich dysponuje dwoma samochodami. Daje to dwudziestu kierowców na starcie wyścigu.

Podobnie do F1 wygląda też przebieg weekendu wyścigowego. Pierwszy trening liczy 45 minut, kolejny 30. Później rozgrywane są kwalifikacje, w trakcie których zawodnicy podzieleni są na pięć grup. Każda ma 6 minut na ustanowienie najlepszego czasu okrążenia. Następnie najlepsi kierowcy każdej z grup ponownie wyjeżdżają na tor i rywalizują w Super Pole o miano zwycięzcy kwalifikacji. Podczas walki o pole position pojazdy generują moc 200 kW.

Sam wyścig Formuły E trwa ok. 50 minut. W trakcie jego trwania kierowcy zmieniają samochody. Ze względów bezpieczeństwa wprowadzono też minimalny czas, jaki zawodnik musi spędzić na wymianie pojazdu w alei serwisowej. Ma to zapewnić bezpieczeństwo. Tym bardziej, że podczas takiego postoju nie można dokonywać zmiany opon. W trybie wyścigowym moc samochodu FE ograniczona jest do 180 kW.

Pierwsze samochody FE korzystały z podwozi Dallary, silnik elektryczny został opracowany przez McLarena, układ akumulatorów stworzyła firma Williams Advanced Engineering, a skrzynie biegów zapewnia Hewland. Dostawcą opon do tej serii jest Michelin. Moc takiego pojazdu odpowiada ok. 250 KM. Potrafi on przyspieszać do 100 km/h w trzy sekundy. Jego maksymalna prędkość to 225 km/h.

Klub starszych panów?

Początkowo Formuła E była idealnym środowiskiem dla kierowców, którzy wypadli ze świata F1. W elektrycznej serii można było zobaczyć m. in. Nicka Heidfelda, Sebastiena Buemiego, Karuna Chandhoka czy Nelsona Piquet Jr. Ten trend nadal trwa. W ostatnim czasie zainteresowanie rywalizacją elektrycznymi samochodami wyrażał chociażby Felipe Massa, który po sezonie 2017 zakończył starty w F1.

Jednak coraz częściej w FE możemy też zobaczyć młode talenty, które z różnych względów nie dostały się do F1. Obecna królowa motorsportu jest środowiskiem niezwykle hermetycznym, gdzie nawet talent nie wystarcza, jeśli czasem nie ma się odpowiedniego wsparcia sponsorów. Przekonał się o tym m. in. Felix Rosenqvist, który notował dobre wyniki w niższych seriach wyścigowych, ale nigdy nie dostał szansy w F1. Wkrótce jego drogą mogą pójść Antonio Giovinazzi czy Pietro Fittipaldi, którzy brali udział w ostatnich testach Formuły E.

Formuła E to przyszłość

- Myślę, że Formuła E będzie naprawdę wielka. Za 20-40 lat będziemy jedynym sportem motorowym. Może będą inni na rynku, ale najprawdopodobniej to my będziemy dzierżyć palmę pierwszeństwa. Dlaczego? Bo świat będzie elektryczny. Jeśli nie pójdziemy ścieżką samochodów napędzanych takimi silnikami, to jako świat będziemy mieć problemy - stwierdził ostatnio Agat na konferencji prasowej w Londynie.

Przedstawił na niej sponsora tytularnego elektrycznej serii. Została nim firma ABB. To zjawisko bez precedensu, bo chociażby Formuła 1 nigdy nie pozwoliła wejść żadnemu z przedsiębiorstw w nazwę swojej serii. - Nie lubimy rywalizować z F1. Kochamy tę dyscyplinę. Uważamy, że F1 jest świetna - dodał Hiszpan.

Do konfliktu interesów pomiędzy FE a F1 wcześniej czy później jednak dojdzie. Wystarczy popatrzeć na zachowanie największych producentów. Mercedes zrezygnował już ze startów w DTM i wkrótce pojawi się w Formule E. Jego śladami wkrótce pójdą kolejni. Tym bardziej, że w elektrycznej serii mamy już też takie marki jak Audi, Jaguar czy Renault.

Źródło artykułu: