Materiały prasowe / Toro Rosso / Na zdjęciu: samochód Toro Rosso na torze w Brazylii

Toro Rosso poradzi sobie bez dyrektora. "Problem sam się rozwiązał"

Łukasz Kuczera

Toro Rosso straciło Jamesa Keya na rzecz McLarena. Szefostwo Red Bulla jest jednak przekonane, że zespół poradzi sobie bez dyrektora technicznego i nie zamierza szukać następcy Brytyjczyka.

Gdy na początku zeszłego sezonu McLaren ogłosił, że James Key będzie jego nowym dyrektorem technicznym, atmosfera w Toro Rosso zrobiła się nerwowa. Brytyjczyk miał bowiem dostęp do pierwszych prac i pomysłów związanych z samochodem na rok 2019. Key został wysłany na urlop ze skutkiem natychmiastowym i nie brał już udziału przy dalszym rozwoju maszyny.

Toro Rosso chciało wykorzystać osobę Keya w negocjacjach dotyczących sprowadzenia Lando Norrisa, który w Formule 1 uważany jest za ogromny talent. McLaren nie zamierzał jednak odpuścić nastolatka, więc rozmowy zakończyły się fiaskiem.

Tymczasem niedawno stało się jasne, że Key i tak nie miał przyszłości w dotychczasowym zespole. Red Bull uznał bowiem, że należy ciąć koszty i postanowił zacieśnić więzi głównej ekipy z siostrzanym Toro Rosso. W efekcie stajnia zarządzana przez Franza Tosta korzystać będzie częściowo z tych samych podzespołów.

- Key nie był zadowolony z tego pomysłu. Problem rozwiązał się jednak sam. Zacieśnienie więzi między Red Bullem a Toro Rosso stało się łatwiejsze bez niego - powiedział Helmut Marko, doradca Red Bulla ds. motorsportu.

ZOBACZ WIDEO: Włodzimierz Zientarski: Powrót Kubicy to w pewnym sensie medyczny cud
 

Zgodnie z regulaminem królowej motorsportu, zespoły muszą same skonstruować i wyprodukować część elementów samochodu. Niektóre mogą jednak pochodzić od konkurencyjnej ekipy, o ile zostały dochowane ograniczenia dotyczące testów w tunelu aerodynamicznym. Dlatego też Toro Rosso skorzysta z niektórych części, jakie można było zobaczyć w modelu RB14 w zeszłym roku.

- To już nie jest tajemnica. Do fabryki Toro Rosso przyjechały trzy ciężarówki części i wiele komponentów będzie pochodzić ze starszego modelu Red Bulla. Na tyle, na ile pozwalają na to przepisy. Sprawę ułatwia też fakt, że teraz będziemy mieć tego samego dostawcę silników. W efekcie tylna konstrukcja samochodu będzie identyczna, bo na to pozwalają przepisy. Pozwoli nam to ograniczyć koszty - zapewnił Marko.

Podobny model współpracy przed paroma laty obrali szefowie Ferrari i Haasa. Red Bullowi zdarzało się krytykować sojusz Włochów z Amerykanami, ale skoro przynosił on korzyści amerykańskiej ekipie, to "czerwone byki" postanowiły pójść śladem rywali.

< Przejdź na wp.pl