Paul Graham: Urodziłem się, by grać w koszykówkę

Bartłomiej Berbeć

Chociaż Paul Graham nie jest najbardziej znanym zawodnikiem Śląska Wrocław, jego droga do Polski była bardzo interesująca. Amerykański obrońca zna wielu występujących na rodzimych parkietach koszykarzy, ma mnóstwo pasji i ojca, który grał w NBA.

Chociaż we wtorkowej konfrontacji Śląsk Wrocław nie sprostał Enerdze Czarnym Słupsk, Paul Graham był jednym z wyróżniających się zawodników. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada o słabym początku sezonu, wrocławskich kibicach, swoich znajomych z Polski i ojcu, który grał w NBA.

Kiedy wrocławska ekipa zdecydowała się na usługi amerykańskiego obrońcy, większość polskich ekspertów kwestionowała tę decyzję. W naszym kraju był praktycznie nieznany. Jego początkowo występy nie były przekonujące. Grał niepewnie, nie mógł odnaleźć się w systemie trenera Miodraga Rajkovicia i we Wrocławiu zastanawiano się, czy przypadkiem zawodnik nie jest za słaby, by występować w TBL. Paul Graham zdradza teraz, dlaczego tak słabo szło mu na początku sezonu.

- Będąc szczerym, na początku sezonu nie mogłem grać zbyt wiele. Z powodu reguły, że dwóch Polaków musi być na parkiecie, ja byłem dalej w rotacji. Nie grałem wtedy zbyt wielu minut, bo trener chciał znaleźć optymalne rozwiązania w rotacji, żebym mógł grać trochę więcej. W dodatku byłem świeżo po kontuzji kostki, ale trener i cała organizacja dali mi szansę. Coach zdawał sobie sprawę, że potrafię grać, ale inni ludzie zaczęli we mnie wątpić. Na szczęście mam z nim świetną relację i to dzięki niemu mogłem udowodnić, po co mnie tu sprowadzono.

Wszystko zaczęło iść lepiej po pierwszym meczu, który Śląsk Wrocław rozegrał w Hali Ludowej. - Tamto spotkanie naprawdę mnie nakręciło. Widząc tak wielki, oświetlony obiekt, poczułem się jak podczas gry w college'u, tam zdarzało nam się grać przed nawet 30 tys. ludzi. Trener dał mi wtedy szansę i wtedy się przełamałem.

Graham przyjeżdżając do Polski mógł liczyć nie tylko na przyjazne przyjęcie przez wrocławski klub, ale również zawodników występujących w innych drużynach. - Walter Hodge to mój człowiek. Graliśmy przeciwko sobie dwa lata w lidze portorykańskiej. Walczyliśmy nawet o tytuł debiutanta roku, to on wygrał, bo jego drużyna zaszła dalej, niż moja, ale zasłużył na to. Zdarza nam się czasem przekomarzać na Facebooku. Znam także Ronniego Moore'a z Turowa. On też jest z Filadelfii i często ze sobą rozmawiamy. W Portoryko grali także Chris Burgess i Darnell Hinson. Znam też Michaela Hicksa.

Droga do Polski Paula Grahama była dość skomplikowana, ale jak sam mówi, urodził się po to, by uprawiać ten sport.

- Kiedy dorastałem, mój ojciec grał w zespole Atlanta Hawks w NBA. W pewnym sensie byłem więc urodzony po to, by grać w koszykówkę. Ja starałem się pójść tą samą ścieżką. W szkole średniej byłem wysoko w rankingach młodych zawodników. Potem chodziłem do najlepszej szkoły przygotowawczej, wreszcie grałem dla Florida Atlantic University. Później zacząłem już grać zawodowo, w lidze portorykańskiej. Wybrano mnie z drugim numerem w tamtejszym drafcie. Grałem tam dwa lata. Po zakończeniu sezonu dostałem telefon od kogoś z Europy, kto znał mojego trenera ze szkoły przygotowawczej, z pytaniem, czy nie chciałbym zagrać w Polsce. Zgodziłem się i trafiłem do Śląska. Urodziłem się w Filadelfii, więc nie miałem problemów z przystosowaniem się do Wrocławia, który także jest wielkim i ładnym miastem. Jedyną barierą jest dla mnie język. Nie mam natomiast problemów z jedzeniem, bo w Portoryko zdawało mi się chodzić głodnym. Pomaga mi też Qa'rraan Calhoun, który urodził się niedaleko mnie, w New Jersey.

Graham będzie miał okazję zmierzyć się z jednym ze swoich kolegów, Michaelem Hicksem, już w sobotę. Wtedy to Śląsk Wrocław podejmuje u siebie Polpharmę.

< Przejdź na wp.pl