Bartosz Diduszko: Biorę kilof, ubieram kask i idę kuć zbiórki

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

- Biorę kilof, ubieram kask i idę kuć zbiórki. Trochę jest. Nie jestem graczem podkoszowym, nie mam nawet budowy gracza podkoszowego. Mimo to zbiórki sprawiają mi największą frajdę - mówi w wywiadzie Bartosz Diduszko, zawodnik Anwilu Włocławek.

Podczas pierwszej rozmowy z Bartoszem Diduszką zawodnik Anwilu dał się poznać nie tylko jako koszykarz i pasjonat basketu, ale człowiek, który jest entuzjastą... wszystkich innych sportów i siadając przed telewizorem, z zapałem ogląda inne dyscypliny.

W sobotę Anwil pokonał u siebie BM Slam Stal, a Diduszko został najskuteczniejszym zawodnikiem meczu z dorobkiem 16 punktów. 28-latek świetnie zagrał przede wszystkim w drugiej kwarcie, w której trafił cztery razy za trzy w ciągu niespełna trzech minut. Rozmowę zaczęliśmy jednak od mało koszykarskiego wątku...
WP SportoweFakty.pl: Sprawdziłeś po meczu (rozmawiamy kilkanaście minut po zakończeniu spotkania - przyp. M.F.) co słychać pod Nanga Parbat?

Bartosz Diduszko: Po meczu jeszcze nie sprawdzałem. Zresztą, pewnie nic, bo tam jest kilka godzin do przodu, więc oni mają akurat środek nocy. Wiem oczywiście, że Tomasz Mackiewicz, któremu mocno kibicowałem, niestety musiał zejść do base campu, choć był już na wysokości około 7300-7400 metrów i miał atakować szczyt.

Podobno było za zimno.

- Tak. A trzeba zauważyć, że Czapkins (pseudonim Mackiewicza - przyp. M.F.) nigdy nie narzekał na zimno, tylko zawsze parł do przodu. No, ale przy minus 50 ciężko… Nie wiadomo czy wyprawa jest już zakończona, zobaczymy. Są jednak inni, którzy będą próbować zdobyć ten szczyt, także Polacy, również słynny Włoch Simone Moro. I pewnie jeszcze trochę pokursują góra-dół, góra-dół.

Góra-dół, góra-dół. Zupełnie jak Anwil Włocławek w meczu z BM Slam Stalą Ostrów Wielkopolski. Odskakiwaliście na kilka punktów, po czym rywal wracał do gry, następnie znowu przewaga i znowu rywal blisko. Aż pod koniec meczu udało się uciec.

- Cały mecz mieliśmy pod górę - tak można powiedzieć. Pięć punktów, potem nagle dwa, my na sześć, oni na trzy, my na osiem, oni znów na cztery. I tak praktycznie całe spotkanie. Trener Milicić często nam jednak powtarza, że nie ważne kiedy, ważne aby wypracować w dowolnym etapie meczu taką przewagę, której rywal już nie dogoni. My wygraliśmy spotkanie końcówką. Najważniejsze są dwa punkty.

Końcówką wygraliście, fakt, ale w pamięci kibiców na pewną są niespełna trzy minuty drugiej kwarty, w których rzuciłeś czterokrotnie za trzy z rzędu. Oszalałeś, można rzec…

- Byłem w jakimś amoku!

Bardzo lubię opisywać takie momenty zwrotem, że w danej chwili dany zawodnik był prawdopodobnie najskuteczniejszym graczem na planecie.

- Fakt, paliłem się można powiedzieć! To znaczy, ręka mi paliła i rzeczywiście czułem piłkę, a kosz wydawał się ogromny. Rywale akurat wtedy kryli mocno Davida Jelinka i z tego korzystałem. Miałem dużo wolnej przestrzeni, trzeba było rzucać. Zanim zacząłem trafiać, miałem taką sytuację, w której otrzymałem podanie, była dobra pozycja, a ja zamiast rzucić, zawahałem się. Trener od razu krzyknął do mnie żebym się nie wygłupiał, tylko rzucał, jak jest pozycja. Można więc powiedzieć, że drugi raz już się nie wahałem. I trzeci, i czwarty…

Bartosz Diduszko rzucił 16 punktów w meczu z BM Slam Stalą
Bartosz Diduszko rzucił 16 punktów w meczu z BM Slam Stalą

Moją, ale nie tylko moją obserwacją jest, że dobrą energię do gry w ataku daje ci sytuacja, gdy na początku meczu zbierzesz jedną-dwie-trzy piłki, najlepiej jak też coś w ataku. Wówczas zaczynasz wchodzić także na dobre obroty w ofensywie, łapiesz pewność siebie.

- Każdy ma coś swojego. Jeden trafia trójki, drugi asystuje, trzeci potrzebuje bloku, a ja… no jaram się tymi zbiórkami. To rzeczywiście ma dla mnie bardzo duże znaczenie i pozwala naładować się pozytywną energią. Tak jak powiedziałeś, łapię w ten sposób pewność siebie i przez to w ataku gram lepiej. Chcę jednak zauważyć, że moje zbiórki to także efekt wielkiej pracy naszych wysokich, czy to Piotra Stelmacha, Roberta Tomaszka, Kervina Bristola czy Fiedji Dmitriewa. Wszyscy oni walczą na deskach, biją się na tablicach, przepychają, a ja często wyskakuje gdzieś tam z drugiego planu i po prostu łapię piłki, bo np. Robert z kimś się mocno masuje pod koszem i uniemożliwia rywalowi wyskok po zbiórkę. To kibice też powinni dostrzegać.

Gdy rozmawialiśmy kilka tygodni temu, przed meczem z Polfarmexem Kutno, mocno nastawiałeś się na podkoszową walkę i żartowałeś mówiąc: "biorę kilof, ubieram kask i idę kuć zbiórki dzisiaj!".

- Biorę kilof, ubieram kask i idę kuć zbiórki haha… No tak to trochę jest. Nie jestem graczem podkoszowym, bardziej obrońcą, niż nawet skrzydłowym, a do tego nie mam nawet budowy gracza podkoszowego. Mimo to - tak jak już powiedziałem - zbiórki sprawiają mi największą frajdę, a już zwłaszcza zbiórki w ataku. Gdy mogę gdzieś tam wjechać pod kosz, nabiec z paru metrów i wyrwać piłkę. Wiem, że to nie tylko ładuje mnie, ale daje też energię mojemu zespołowi i deprymuje rywala.

Zbiórki to wyznacznik dobrej gry?

- Wyznacznik zaangażowania, agresywności. Wiem, że trener oczekuje tego ode mnie, ale również inni gracze.

[b]

0 punktów i 10 zbiórek to dobry mecz?[/b]

- Oczywiście, o ile Anwil wygrywa.

Mecz z BM Slam Stalą nie był najpiękniejszym, ale liczą się dwie rzeczy: kolejna, dziewiąta już wygrana w Hali Mistrzów oraz szósty mecz z rzędu, w którym rywal nie może przekroczyć bariery 70 punktów.

- Defensywa rzeczywiście była skuteczna, co innego atak. Wiadomo jak to jest, parę rzutów mogło wejść do kosza i wyglądałoby to korzystniej, ale… Stara prawda mówi: lepiej brzydko wygrać, niż pięknie przegrać. I coś w tym jest. Liczy się kolejna wygrana. Trzeba spojrzeć w tabelę i uzmysłowić sobie, że większość zespołów gdzieś, kiedyś tam się potknęła, przegrała z niżej notowanym rywalem. My natomiast nadal jesteśmy niezwyciężeni u siebie i to naprawdę jest coś, co powinniśmy cenić. Koszykówka to przede wszystkim gra błędów, a wygrywa ten, kto zrobi ich mniej. W pierwszej połowie popełniliśmy aż 12 błędów własnych. Nie wiem z czego to wynika, może głowa idzie szybciej, niż piłka? Ja jednak skupiałbym się na tym, że w drugiej połowie tych strat było tylko cztery.

Kilka minut do meczu Polska - Norwegia w piłkę ręczną. Nie pytam cię czy będziesz oglądał bo...

- …to absolutnie oczywiste! Wiesz dobrze, że oglądam wszystko.

Oczywiście.

- Spóźnię się zatem parę minut, ale zamierzam usiąść przed telewizorem i obejrzeć. Oczywiście trzymamy kciuki za kadrę narodową i liczymy na zwycięstwo.

I na coś więcej?

- Jasna sprawa! Będziemy mistrzem! Oglądałem poprzednie mecze, także ten z Francją i tylko przecierałem oczy ze zdumienia. Fantastyczne zawody, a przecież Francja to mistrz świata, mistrz Europy i złoty medalista Igrzysk Olimpijskich. To potentat, hegemon, po prostu drużyna mistrzów, a my… my sprawiliśmy, że oni nie wiedzieli co mają ze sobą zrobić. Jedno mnie tylko martwi…

Tak?

- Podczas każdego turnieju musi nadejść taki dzień, w którym zespół gra słabo. I często następuje to właśnie po fazie pucharowej. Ale nawet w przypadku porażki - dalej trzymamy kciuki!

Rozmawiał Michał Fałkowski

Źródło artykułu: