Getty Images / Jonathan Daniel / Na zdjęciu: Kelly Olynyk i Lauri Markkanen (z piłką)

Lauri Markkanen wrócił do gry. Promyk nadziei dla Bulls

Dawid Siemieniecki

Lauri Markkanen ma już za sobą pierwszy mecz w trwającym sezonie NBA. Podkoszowy Chicago Bulls może i nie zachwycił, ale dla sztabu Byków najważniejsze jest to, że dzięki niemu rozszerzy się rotacja zespołu.

Od samego początku nie jest to łatwy sezon dla Chicago Bulls. Liczne urazy spowodowały, że ekipa z Wietrznego Miasta jeszcze ani jednego meczu nie zdołała rozegrać w pełnym zestawieniu. Wiadomo już także, że nie zmieni się to w trakcie trwającej kampanii. Bo co prawda Lauri Markkanen właśnie wrócił na parkiet, ale jeszcze wcześniej kontuzji eliminującej z pozostałej części rozgrywek doznał Denzel Valentine, a cały czas leczą się także Kris Dunn i Bobby Portis.

Dla sztabu szkoleniowego ważne jest natomiast to, że może on już korzystać z usług utalentowanego Fina, jednak Markkanen swojego debiutu nie zaliczy do udanych. W przegranym 105:121 meczu z Houston Rockets, z ławki zdobył 10 punktów, ale przy słabej skuteczności, która wyniosła poniżej 30 procent z gry. Ponadto zanotował 4 zbiórki, blok i przechwyt.

Mimo to, jak sam podkreślił, z jego zdrowiem wszystko jest już w porządku. - Czułem się dobrze i nie miałem żadnych problemów z łokciem, a to dobry znak. Cieszę się, że znowu mogę grać - stwierdził 21-letni silny skrzydłowy. Jednocześnie trenerzy Byków przyznali, że w pierwszych spotkaniach po kontuzji, minuty Fina będą ograniczone.

W poprzednim sezonie Markkanen był jednym z najbardziej wyróżniających się debiutantów w całej NBA. Wystąpił łącznie w 68 starciach, w których zaliczał po 15,2 punktu i 7,5 zbiórki. Obecnie przegapił już 23 mecze, a Bulls - z bilansem 5 wygranych i 19 porażek - bronią się przed byciem czerwoną latarnią ligi oraz swojej konferencji.

ZOBACZ WIDEO: Rajd Barbórka 2018. Dlaczego zawody są tak wyjątkowe? 

< Przejdź na wp.pl