PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Piotr Małachowski

Piotr Małachowski - Hartingowie wyrywali mu złote medale, złotego serca nie wydrze nikt

Grzegorz Wojnarowski

Jeśli ktoś zasługuje na złote medale za życiową postawę, na pewno jest to Piotr Małachowski. Losowi zdarza się jednak w ostatniej chwili wyrywać mu z rąk najcenniejsze krążki. Fortuna uważa pewnie, że Polak ma już złote serce i więcej nie potrzebuje.

Na Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro Małachowski jechał po złoto. W tamtym czasie rzadko przegrywał, rzucał najdalej i najrówniej. Robert Harting, jego wielki rywal, wtedy walczący jednak raczej z kontuzjami, niż z rywalami, typował go do zwycięstwa i mówił, że na nie zasługuje.

Do ostatniej kolejki olimpijskiego konkursu wszystko przebiegało zgodnie z planem. Wynik 67,55 dawał naszemu dyskobolowi pierwsze miejsce. Wtedy do koła wszedł Christoph Harting, młodszy, mniej utytułowany brat Roberta. Rudowłosy Niemiec dynamicznie zakręcił się w kole, wypuścił dysk z ręki w idealnym momencie. Z trybun stadionu od razu było widać, że ważący 2 kilogramy płaski przedmiot leci bardzo daleko. Niemal widoczny był też podmuch wiatru, który podniósł dysk odrobinę wyżej i pomógł mu wylądować dalej. Tam, gdzie leżało olimpijskie złoto. 68,37 było rezultatem, na który Małachowski nie był już w stanie odpowiedzieć.

Każdy ma swojego Hartinga

Neurotyczny olbrzym z Chociebuża przez chwilę szalał z radości, ale przed ostatnią próbą Polaka stanął jeszcze przy kole i wydzierał się, próbując go zmobilizować do walki. - Dalej, walcz! Możesz to zrobić - krzyczał. Choć pewnie tak naprawdę nie chciał, żeby "Machałkowi" się udało. A kiedy ten go nie przerzucił, mógł już świętować przedłużenie dynastii Hartingów na olimpijskim tronie.

ZOBACZ WIDEO Paweł Fajdek o rekordzie świata: Zaatakuję, ale to będzie bardzo trudne (WIDEO) 

W tamtych chwilach trudno było nie wrócić pamięcią do 2009 roku i do mistrzostw świata w Berlinie. Wtedy Małachowski też stracił złoty medal w ostatniej kolejce na rzecz Hartinga. Wówczas starszy z braci przerzucił o 28 centymetrów jego rekord Polski 69,15, rozdarł na sobie koszulkę i swoją euforią zaraził cały stadion.

- Każdy ma swojego Hartinga. Starszego albo młodszego - mówił w Rio Małachowski. Zapewniał, że ze srebra bardzo się cieszy, choć wtedy szczęście od niego nie biło. Co ciekawe, z niemieckimi braćmi ma chyba lepsze stosunki, niż oni ze sobą. O Robercie po Berlinie mówił, że jest "zarąbisty". - Wyluzowany, ma wszystko gdzieś. Jak Tomek Majewski - opisał wtedy rywala, który w kolejnych latach rzadko wpuszczał go na pierwszy stopień podium. Z kolei Christopha nazwał w Brazylii dziwnym, ale fajnym facetem.

Za sprawą Hartingów Małachowski nie ma w swojej kolekcji złotego medalu Igrzysk Olimpijskich, a tytuł mistrza świata wywalczył tylko raz - w 2015 roku w Pekinie. Wtedy Robert dużo czasu spędzał w gabinetach lekarzy, a Polak przejął od niego rolę dyskobola numer 1 na świecie. Aż do Rio de Janeiro.

Zmiażdżony rekord

Obaj Niemcy mają jednak czego zazdrościć 34-letniemu obecnie miotaczowi z małego Żuromina. Pierwsza rzecz to najlepszy wynik w karierze. 8 czerwca 2013 roku w holenderskim Hengelo "Machałek" oddał rzut życia. Wynikiem 71,84 zmiażdżył swój dotychczasowy rekord Polski. To piąty najlepszy wynik w historii tej konkurencji. Rekord, któremu urośnie długa broda. Taka jak wynikowi Dariusza Juzyszyna z 1985 roku - 65,98 - który dopiero 21 lat później na 66,21 poprawił Małachowski. A w ciągu kolejnych siedmiu lat dołożył do tego jeszcze ponad pięć metrów.

Wtedy, w Hengelo, Polak załatwił przy okazji jeszcze jedną sprawę. Przerwał serię 35 kolejnych zwycięstw Roberta Hartinga. Obiecał Litwinowi Virgilijusowi Aleknie, że nie pozwoli Niemcowi poprawić jego wyniku (37 wygranych konkursów z rzędu) i słowa dotrzymał.

Srebrne medale, szczerozłote serce

Hartingowie mają worek złotych medali wielkich imprez, Małachowski ma za to szczerozłote serce. Od kilku lat swoje najcenniejsze trofea przekazuje na licytacje, z których dochód wspomaga ludzi w potrzebie.

W 2014 roku czterokaratowy diament za wygraną klasyfikację generalną Diamentowej Ligi pomógł choremu na stwardnienie rozsiane i nowotwór szermierzowi Jackowi Gaworskiemu. Gaworski, później paraolimpijczyk z Rio, postawę dyskobola nazwał "rzutem we wszechświat". Rok później taką samą nagrodę zlicytowano, by wyleczyć chore serce małego Tymka. A srebrny medal olimpijski z Brazylii okazał się znacznie cenniejszy, niż złoto - on miał za zadanie pomóc zmagającemu się z nowotworem gałki ocznej Olkowi.

Gdy w styczniu tego roku Małachowski odbierał nagrodę za zajęcie trzeciego miejsca w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na sportowca roku, wręczyli mu ją chłopcy, którym pomógł, jak powiedział ojciec jednego z nich, podarował im życie. Potężny facet, twardy i niezłomny na rzutni lekkoatleta, nie potrafił wtedy ukryć wzruszenia. Z miejsca też zapowiedział, że statuetka, którą dopiero co odebrał, też komuś pomoże.

Z Bieżunia przez Pekin i Rio do Londynu 

- Naprzeciwko swojego domu Piotrek miał boisko. Było tam koło i kawałek trawy, na którym rzucał dyskiem. W pobliżu jakiś mężczyzna miał szkołę jazdy. Piotrek rzucił tak niefortunnie, że dysk wleciał do malucha, w którym akurat odbywała się lekcja jazdy. Na szczęście nikomu nic się nie stało - wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty Bernard Jabłoński, nauczyciel wychowania fizycznego w szkole podstawowej, do której chodził Małachowski, i jego pierwszy trener. To on zabrał go na wojewódzkie igrzyska młodzieży szkolnej i skierował go w ten sposób na drogę po medale ratujące życie i zdrowie.

Na tych igrzyskach, prawie 20 lat temu, na małego, chudego trębacza z orkiestry dętej Ochotniczej Straży Pożarnej w Bieżuniu zwrócił uwagę doświadczony szkoleniowiec Witold Suski. Ściągnął go do Ciechanowa, zaczął trenować i trenuje do dziś. Z kapitalnymi efektami. Droga Małachowskiego po Bieżuniu i Ciechanowie dalej prowadziła m.in. przez Wrocław, tamtejszy klub Śląsk i 2 Batalion Dowodzenia Śląskiego Okręgu Wojskowego (dyskobol służy w nim w stopniu plutonowego), Erfurt - miejsce jednego z pierwszych starć z Robertem Hartingiem (przegrana z Niemcem na młodzieżowych ME), a dalej już przez Pekin i olimpijskie srebro w 2008 roku, wspomniane wcześniej Berlin i Hengelo, znów przez Pekin, tym razem już dla Polaka złoty, i Rio, gdzie złoto było tak blisko.

Kolejny przystanek to druga wizyta w Londynie. Pierwsza nie była udana - na igrzyskach w 2012 roku zmagający się z kontuzjami Małachowski zajął w olimpijskim konkursie piąte miejsce. Wygrał starszy z Hartingów. Tym razem Polak jedzie tam z czwartym najlepszym wynikiem sezonu. Długo rzucał bardzo przeciętnie i nie był w stanie przekroczyć 66. metra, ale tuż przed mistrzostwami świata uzyskał w Cetniewie 67,68. Z takim rezultatem można już myśleć o medalu, zwłaszcza niemieckie nemesis 34-letniego dyskobola nie powinno dać o sobie znać. Christoph Harting nie znalazł się nawet w kadrze na mistrzostwa, Robert w niej jest, ale w tym roku nie przekroczył jeszcze 67 metrów.

Sądząc po tabelach, najgroźniejszy w Londynie będzie Daniel Stahl. Szwed często uzyskuje ostatnio ponad 68 metrów, a 29 czerwca w Sollentunie wyszedł mu taki rzut, jak Małachowskiemu cztery lata temu w Hengelo. Wynik 71,29 robi ogromne wrażenie.

Polak o swoim szwedzkim rywalu mówi, że to równiacha, super gość. Podobnie wypowiadał się o Hartingu siedem lat temu, po utraconym w dramatycznych okolicznościach złocie mistrzostw świata w Berlinie. W porządku, niech Stahl będzie nawet najfajniejszym facetem na świecie. Ale w sobotę, 5 sierpnia, niech rzuca trochę bliżej od Piotra Małachowskiego.

Dodajmy, że "Machałek" wciąż nie porzucił marzenia o olimpijskim złocie. Już po Rio zapowiadał, że będziemy się z nim "męczyć" aż do Tokio. Jest przekonany, że w 2020 roku, w wieku 37 lat, wciąż będzie w stanie sięgnąć po tytuł, który w Brazylii w ostatniej chwili wymknął mu się z rąk.

< Przejdź na wp.pl