/ Facebook

Jami Marseilles: kiedyś straciła obie nogi, właśnie przebiegła maraton

Michał Fabian

Jako 19-latka przeżyła koszmar. Jej samochód utknął w śnieżnej zamieci, spędziła 11 dni bez jedzenia i picia. W szpitalu dowiedziała się, że lekarze amputowali jej obie nogi. Dla wielu osób w takim momencie życie traci sens. Dla niej był to początek.

Zbliżało się Boże Narodzenie. Dwie przyjaciółki - Jami i Lisa - postanowiły wykorzystać przedświąteczny okres na krótki wypad na narty. Pojechały do Nowego Meksyku, wyszalały się na dwóch deskach. Zapakowały rzeczy do auta (Chevrolet Blazer) i wyruszyły w drogę powrotną do Phoenix.

Pomyłka na stacji benzynowej

Nie były niestety najlepiej przygotowane. Dziś - w erze GPS-ów - nie stanowiłoby to żadnego problemu. Wpisałyby adres, a nawigacja poprowadziłaby je aż do samego domu. Wtedy jednak, w 1987 roku, o takich wynalazkach jeszcze nikomu się nie śniło.

Jami i Lisa pobłądziły. Zatrzymały się na stacji benzynowej, chcąc kupić mapę. Sprzedawca niestety je rozczarował. Map nie posiadał. Poza jedną, która wisiała na ścianie. Postanowił wyjaśnić dziewczynom, którą drogę mają obrać. Za moment doszło do pomyłki, która miała wielki wpływ na życie nastolatek.

Dziewczyny zrozumiały, że powinny jechać drogą numer 273. Tymczasem pracownik stacji benzynowej kazał im kierować się na "73-tkę". Ten prosty błąd okazał się niezwykle kosztowny. Jami i Lisa wybrały zły kierunek, a do tego natrafiły na fatalne warunki pogodowe. W Arizonie rozszalała się śnieżyca. Samochód uderzył w zaspę i utknął w niej na dobre. Dziewczyny nie były w stanie ruszyć Chevroleta ani o metr. Czekały na pomoc, wierzyły, że zaraz ktoś je odnajdzie. Na próżno.

11 dni w zamarzniętym aucie

Okazało się bowiem, że władze stanowe zamknęły feralną drogę. Uznały, że jest zbyt niebezpieczna dla kierowców. Zrobiły to krótko po tym, jak wjechały na nią Jami i Lisa, nie sprawdzając, czy przypadkiem ktoś nie potrzebuje pomocy. Przyjaciółki przeżywały koszmar. Początkowo planowały wyjść z samochodu i szukać pomocy. Okazało się jednak, że śnieg sięga im do ud. Postanowiły więc czekać. Dzień, dwa, pięć... Nie miały jedzenia, poza bułkami z cynamonem. Sześciopak dietetycznej Pepsi zamarzł na kość. Musiały pić wodę z roztopionego śniegu, by przetrwać. W tych ekstremalnych warunkach spędziły święta i przełom roku. Dopiero 2 stycznia 1988 r., po 11 dniach, dziewczyny odnaleźli mężczyźni na skuterach.

Jami Marseilles (wówczas jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Goldman) trafiła do szpitala na ponad trzy tygodnie. Przeszła operację, a gdy wybudziła się, usłyszała okrutną wiadomość. Lekarze musieli amputować jej obie nogi, tuż pod kolanami, w wyniku odmrożeń. Jej przyjaciółka Lisa miała więcej szczęścia, w jej przypadku amputacja nie była konieczna.

Dla wielu osób taka tragedia sprawia, że życie traci sens. Dla Jami - studentki Arizona State University - okazała się początkiem nowego rozdziału. Fizjoterapeuta zachęcił ją do ćwiczeń fizycznych. Wcześniej, przed wypadkiem, wręcz się tym brzydziła. - Pocenie się było dla chłopców. Mówiłam: "Gdzie są moje buty na obcasie? Jestem dziewczyną" - wspomina Jami. - Byłam leniwym dzieckiem - przyznaje.

Film z paraolimpiady odmienił jej życie

Po tragedii nie miała wyjścia. Jej ciało było słabe, potrzebowało wzmocnienia. Najpierw podnosiła ciężary. Gdy dostała pierwsze protezy, zaczęła chodzić i jeździć na rowerze. Po przeprowadzce do Kalifornii znalazła nowego lekarza specjalistę zajmującego się protezami. To on, w 1996 roku, odmienił jej życie. Pokazał Jami film z Igrzysk Paraolimpijskich w Atlancie.

- Byłam pod wrażeniem tych sportowców i tego, co robili ze swoim ciałem. To wtedy po raz pierwszy zaczęłam biegać - wspomina Jami Marseilles na łamach amerykańskiego wydania "Runner's World". Zaczynała od sprintu. Uzyskiwała coraz lepsze czasy, wyjeżdżała na zawody do Hiszpanii, Niemiec czy Australii. Nie udało jej się jednak zakwalifikować do reprezentacji USA na paraolimpiadę w Sydney (2000 r.).

Uznała wówczas, że spróbuje swoich sił na dłuższych dystansach. W 2001 r. przebiegła pierwszy półmaraton. Później miała przerwę od sportu, urodziła dwójkę dzieci. Wróciła i znów pokonywała wiele kilometrów. Ani razu jednak nie przeszło jej przez myśl, że może pokonać maraton (42,195 km).

Kim są tzw. janusze?
 

[nextpage]


Przełom nastąpił w styczniu tego roku. Jami, zadowolona z wyniku uzyskanego w kolejnym półmaratonie, postanowiła zmierzyć się z "królewskim dystansem". Żadna kobieta z obiema amputowanymi nogami nie dokonała wcześniej takiej sztuki.

Cel: 6,5 godziny

Amerykanka wybrała maraton w Chicago - mieście, w którym się urodziła. Założyła, że pokona trasę w 6,5 godziny, może ciut szybciej. Towarzyszyła jej ogromna niepewność. - Nigdy wcześniej nie pokonałam więcej niż 30 km. Trochę się tym denerwuję, nie wiem, czego oczekiwać. Wiem jednak, że jeśli mogłam przetrwać 11 dni w samochodzie, mogę przetrwać 6,5 godziny na trasie maratonu - mówiła przed startem.

Dla osób w pełni sprawnych maraton jest doświadczeniem trudnym i bolesnym. Tym większy szacunek należy się 46-letniej Jami. Protezy, w których pobiegła, są wprawdzie specjalistycznym sprzętem dla niepełnosprawnych biegaczy, ale mogą powodować różne bolesne otarcia. Zwłaszcza gdy mówimy o wielogodzinnym wysiłku. Marseilles kilka razy musiała zatrzymywać się podczas biegu i sprawdzać, czy wszystko jest w porządku. Na szczęście nie doznała żadnego poważniejszego urazu.

Przytrafił jej się kryzys, przed 30. kilometrem, zdołała go jednak przezwyciężyć. A na ostatniej prostej zerwała się nawet do sprintu. Tłum kibiców wiwatował na jej cześć. Już wcześniej spotkała się z wieloma dowodami sympatii. W pewnym momencie została zauważona przez grupę policjantów. - Gdy obok nich przebiegałam, byli niesamowici. Krzyczeli i przybijali mi "piątki". To było wspaniałe - mówiła w "Runner's World". Był także inny wzruszający moment. Pewien mężczyzna zatrzymał ją i poprosił o wspólne zdjęcie. Dla chłopca, który 15 dni wcześniej dowiedział się, że ma raka i rozpoczynał chemioterapię.

Teraz Boston

Jami osiągnęła cel. Ukończyła maraton w Chicago w 6 godzin 27 minut i 1 sekundę. Została pierwszą maratonką, która pokonała "królewski dystans" na dwóch protezach.

Jednocześnie przybliżyła się do zrealizowania kolejnego celu. Jest nim maraton w Bostonie. W zawodach tych obowiązują określone limity czasowe, które należy wypełnić. W przypadku sportowców poruszających się przy pomocy protez wynosił on 8 godzin. Amerykanka zmieściła się więc ze sporym zapasem.

Dla Marseilles bieg ten będzie mieć szczególny wymiar. Od pewnego czasu pracuje w fundacji Challenged Athletes Foundation, która wspomaga sportowców niepełnosprawnych, m.in. osoby poszkodowane w zamachu bombowym na maratonie w Bostonie w 2013 r. Jami współpracuje z kobietami, które ucierpiały w tamtej tragedii. - Moim celem jest pobiec w Bostonie - w hołdzie dla nich i dla przyjaźni, jaka się między nami zawiązała - podkreśla.

Maratonka z Huntington Beach w Kalifornii na co dzień pracuje jako przedszkolanka i mówca motywacyjny. Na własnym przykładzie chce pokazywać ludziom, że można osiągnąć wszystko, jeśli tylko bardzo się tego pragnie i do tego dąży. - Życie jest dość krótką podróżą. Chcę nadal biegać i motywować ludzi, żeby odmienili swój los. To, że straciłeś kończynę, nie znaczy, że twoje życie się kończy - podkreśla.

< Przejdź na wp.pl