Alfabet Piotra Reissa

Łukasz Czechowski

Losu nie można zaprogramować: poukładać ważnych zdarzeń, przeżyć, ludzi, ocen i faktów w sztywno ustalonej kolejności - jak w alfabecie. Na papierze jednak jest to możliwe. Zapraszam więc do lektury.

A - jak Adrian i Anika, czyli moje ukochane dzieci. Najważniejsze dla mnie jest ich szczęście, zdrowie i spokojna przyszłość. Być może syn pójdzie w moje ślady, ale nie za wszelką cenę. Córce wróżę karierę tancerki, bo dryg do tego ma niemały;

Akademia Reissa - szkółka piłkarska, moje oczko w głowie. Od zawsze moim marzeniem było szkolić dzieci i przekazywać im swoją wiedzę i doświadczenie; Obecnie Akademia jest jedną z największych szkółek w Europie Środowo-Wschodniej - to ponad pięćdziesiąt lokalizacji w całej Wielkopolsce, a w 1200 treningach w miesiącu bierze udział niemal 2500 zawodników;

angielska liga - moja ulubiona. Przemawia za nią tradycja, atrakcyjność i zainteresowanie futbolem. Chociaż nie udało mi się zagrać w Premier League, to wielokrotnie na jej meczach bywałem. Imponują mi tamtejsze stadiony i meczowe oprawy, także kibice i poziom rozgrywek. W kwietniu 2009 podczas pięciodniowego pobytu obejrzałem pięć spotkań z udziałem najlepszych: Chelsea Londyn, Liverpool FC, Manchester United, Arsenal Londyn, FC Everton i Tottenham Hotspur;

Athletic Bilbao - pierwszy rywal mojego Kolejorza w Pucharze Mistrzów; byłem 14 września 1983 r. na Bułgarskiej, gdy Lech zwyciężał Basków 2:0. W rewanżu na San Mames - było już gorzej;

autorytet - słowo często dziś nadużywane. Dla mnie na pewno był nim papież Jan Paweł II; cały czas wzoruję się też na swoich rodzicach;

B - jak Babcia Rózia. Mój życiowy anioł i opiekun, to ona zajmowała się mną, gdy rodzice byli w pracy, ona kupiła mi pierwsze piłkarskie buty i na drutach "udziergała" mój pierwszy niebiesko-biały szalik. Mieszkała z nami do końca swych dni;

Barcelona - słynny hiszpański klub, z którym Lech stoczył pasjonujące mecze jesienią 1988 w PEZP. Siedziałem wówczas na sektorze 12, żyłem przez 120 minut nadzieją na awans i pokonaniem światowego giganta. Płakałem po przegranych rzutach karnych, jak niemal każdy widz tego dnia na Bułgarskiej;

Barczak Hieronim - jedna z legend Kolejorza, długoletni jego kapitan i znakomity obrońca. Po latach w sezonie 1990/91 był moim opiekunem w rezerwach Lecha. Rekordzista Kolejorza w liczbie ligowych występów;

barwy klubowe - niebiesko-białe Kolejorza, identyczne miały Hertha Berlin i MSV Duisburg. Kotwica Kórnik i SpVgg Greuther Fürth zielono-białe, a Amica zupełnie inne. Czy kogoś dziwi, że niebieski jest moim ulubionym kolorem?

Bereszyński Przemek - najlepszy przyjaciel z boiska. Do dziś możemy na siebie liczyć. Nie raz bardzo mi pomógł, tego się nie zapomina. Cieszę się, że dziś trenuje młodzież w Kolejarzu;

Białas Edmund - postać dla mnie niezapomniana. Mój pierwszy trener i wielki piłkarski autorytet. Wiedziałem jak znakomitym był przed laty piłkarzem Kolejorza, że poświecił właśnie jemu całe swoje życie. Jako trener był przede wszystkim świetnym praktykiem i zawsze demonstrował najmłodszym adeptom swoje piłkarskie rzemiosło. Zapamiętałem go jako wspaniałego człowieka i pedagoga;

Borussia Mönchengladbach - moje pierwsze zetknięcie z Bundesligą. Wówczas - rywal Lecha w Pucharze UEFA. Kibicowałem Kolejorzowi już na dobre. Po sensacyjnym remisie na wyjeździe, liczyłem na niespodziankę i awans. Niestety, tak jak wszystkich kibiców załamała mnie samobójcza bramka. Stracone złudzenia;

bramki - esencja futbolu. Ważne, gdy się je zdobywa, nieważne - jakiej urody. Zdobyłem ich wiele, głównie nogą z akcji, ale też po uderzeniu głową, po rzutach wolnych i karnych. Dla Kolejorza było ich 135, w tym 108 w ekstraklasie, 4 w II lidze, 20 w Pucharze Polski, 2 w Pucharze Ekstraklasy i 1 w Pucharze UEFA. Chciałbym kiedyś po swoim celnym trafieniu usłyszeć jeszcze południowoamerykańskie: Goooooooooooooolllllllllll!!!!!!!

Bułgarska - mój drugi dom. To tu w Lasku Marcelińskim, gdy stadion był dopiero w planach kopałem już piłkę i rozegrałem niejeden młodzieńczy mecz, z uwagą obserwowany przez mojego ojca. Na moich oczach wybudowano obiekt, dziś od kilku lat modernizowany. Szkoda, że nigdy na nim nie zagrałem w reprezentacji kraju. Innych, ważnych meczów na Bułgarskiej rozegrałem naprawdę sporo;

Bundesliga - debiutowałem w niej w barwach Herthy Berlin 11 grudnia 1998. Strzelonym golem przyczyniłem się do wyjazdowej wygranej 4:0 nad HSV Hamburg. Grałem też w MSV Duisburg i w drugoligowym SpVgg Greuther Fürth.

C - jak charytatywne akcje, to dla mnie naturalne, że trzeba pomagać słabszym, biedniejszym, pokrzywdzonym przez los. To wielka sprawa uczestniczyć w radości, jaką na co dzień małym podopiecznym sprawia Fundacja "Mam Marzenie";

Chazar Lenkoran - azerski klub, któremu strzeliłem swą jedyną bramkę dla Kolejorza w europejskich pucharach. Wszedłem w 74 min za Hernana Rengifo i dziesięć minut później ustaliłem wynik spotkania na 4:1. Gola zdobyłem także w Hercie w wygranym 3:1 na Stadionie Olimpijskim meczu z Amicą Wronki, też w Pucharze UEFA;

Chelsea Londyn - klub, którego stadion Stamford Bridge odwiedziłem jako pierwszy. Można zazdrościć takich wspaniałych obiektów, a londyńskiemu klubowi piłkarzy, jacy grają w jego składzie;

chusteczki - specyficzny rekwizyt kibicowski, za pomocą, którego pożegnano po przegranym z Dyskobolią meczu trenera Libora Palę. Zapewniam jednak, iż w Poznaniu nikt za nim nie płakał;

Cracovia - wielce zasłużony dla polskiej piłki klub, jedyny - obok Szczakowianki Jaworzno, Siarki Tarnobrzeg, Hutnika Kraków, Jagiellonii Białystok i Piasta Gliwice - pierwszoligowiec, przeciwko któremu grałem i nie dałem rady strzelić gola.
Cruyff Johan - wielki piłkarz i wielki trener, który był już w drodze do naszego "słynnego" tunelu prowadzącego do szatni, pogodzony z sensacyjną porażką swojej Barcelony z Lechem. Na jego szczęście ostatni strzał lechity trafił w poprzeczkę, ratując mu posadę i przywracając naturalny kolor skóry. Mam nadzieję, że "boski Johan" na zawsze zapamiętał słowo LECH;

czerwona kartka - tej kary nigdy nie doświadczyłem, bo nie byłem boiskowym brutalem. Za faule na mnie kilku graczy wyleciało jednak z boiska;

D - jak debiuty, czyli moja specjalność: debiuty jak marzenie. Niemal zawsze zdobywałem gole w swym pierwszym spotkaniu. Tak było w trampkarzach w zwycięskim 1:0 z Piastem Kobylnica, w debiucie z Lechem w ekstraklasie, w Pucharze Polski i nawet w II lidze. W debiucie w reprezentacji i w Hercie Berlin, również w pierwszym swym występie w europejskich pucharach przeciwko Amice Wronki;

Dembina - czyli Jacek Dembiński, znakomity kolega i piłkarz. Zawsze zachowuje spokój i trudno go wyprowadzić z równowagi. Dziś gra w oldbojach Lecha. Szkoda, że tak nijako pożegnano go w Kolejorzu. Mam nadzieję, że nie będzie to swoistą regułą?

Dębiec - legendarna dzielnica Poznania, miejsce narodzin Lecha i siedziba stadionu, na którym zacząłem kibicować ukochanemu klubowi i grałem jako junior. Wspomnień czar...

dom rodzinny - to ważne miejsce dla każdego człowieka. Ja miałem go najpierw na Rycerskiej, gdzie zawsze panowała wspaniała atmosfera, radość, serdeczność i bliskość. Dziś moją oazą spokoju jest dom pod Poznaniem, gdzie spełniają się moje marzenia, gdzie mogę przekazywać dzieciom wartości otrzymane od moich rodziców;

dramat - na Bułgarskiej z happy endem, czyli mecz Lecha z Austrią Wiedeń w Pucharze UEFA. Wchodziłem na boisko w 84 min przy remisie 1:1, a skończyło się na wygranej po dogrywce 4:2 i awansie do fazy grupowej, co przed nami uczyniły tylko Amica i Wisła Kraków. Chwalono mnie za tę zmianę, a ja cieszyłem się, że udało mi się poderwać kolegów do zwycięstwa;

druga liga - zagrałem w tej klasie rozgrywkowej tylko dla Lecha w 13 spotkaniach i kończąc swoją niemiecką przygodę - 9 razy w barwach SpVgg Greuther Fürth. Wcześniej awansowałem do II ligi z Kotwicą Kórnik, która z przyczyn finansowych ostatecznie nie wystartowała w niej oraz z Amicą Wronki, ale w tym wypadku - na szczęście - wróciłem już do Kolejarza;

E - jak Eda, czyli Przemysław Erdman, menadżer sportowy, w życiu prywatnym mój znakomity kompan i doradca. Przemek jest żywym dowodem na to, że w sporcie swoje znaczenie mają też pozasportowe wartości.

edukacja - rozpocząłem ją w Szkole Podstawowej nr 74, której okna wychodziły na Bułgarską. Z tych czasów pamiętam wychowawczynię p. Bożenę Handke i nauczyciela w-f, p. Piotra Ruskowiaka. Uwielbiałem geografię i historię, nie lubiłem przedmiotów ścisłych. Naukę kontynuowałem w Zespole Szkół Geodezyjno-Drogowych przy Szamotulskiej.

eka - w poznańskiej gwarze oznacza "paczkę" zgranych kumpli, czyli grupę moich bardzo dobrych znajomych, jak: Roman Bendkowski - "Laba", Maciej Czubak, Tomek Michalski, Marek Pawłowski, Mariusz Skrzypczak czy Mariusz zwany "Góralem" - ludzi, na których mogę polegać i zawsze liczyć, z którymi mogę porozmawiać o wszystkim. Wierzę, że zawsze tak będzie;

[nextpage]

Energie Cottbus - stały sparinparnter Lecha z czasów jeszcze NRD, gdzie ja grywałem z juniorami Energie. W seniorskiej piłce wystąpiłem przeciw tej drużynie tylko raz - w swym pożegnalnym w Bundeslidze meczu - w barwach Herthy w marcu 2001;

F - jak film. Lubię oglądać dobre filmy, różnych gatunków: sensacyjne, przygodowe, thrillery, komedie. Moim ulubionym jest "Braveheart". Na zgrupowaniach, obozach i wyjazdach to podstawa przetrwania. Z filmem kojarzą się oczywiście aktorzy, a moja ulubiona para to Mel Gibson i Julia Roberts. Jestem stałym bywalcem kina;

Franz - czyli Franciszek Smuda, szkoleniowiec, który bardzo zapadł mi w pamięci i wpłynął w szczególny sposób na moją karierę;

"Fryzjer" - czyli Ryszard Forbrich, do znajomości z którym dziś mało kto się przyznaje. Hipokryzja czy obłuda? Ja to czynię, bo w Amice Wronki, gdy byłem młodym graczem - wyciągnął do mnie rękę, kiedy moja kariera stanęła na zakręcie;

futbol - moja największa miłość, ukochana dyscyplina sportu, której poświęciłem całe swoje życie. Z pewnością przy piłce pozostanę do końca;

fuzja - mariaż Lecha z Amicą, ze wszech miar potrzebny, ratujący finansowo Kolejorza, ale czy nie za długo trwało oczekiwanie na sportowy sukces?

G - jak Gawroński Dariusz, bramkarz ŁKS Łódź, któremu 30 lipca 1994 strzeliłem swego pierwszego gola w ekstraklasie. Niewiele starszy, niewiele wyższy, jednak dużo wcześniej niż ja zakończył karierę;

Geniu - czyli Eugeniusz Głoziński. Niezwykła postać w Lechu, pracuje w nim najdłużej i przeszedł wszystkie zawieruchy i kłopoty. Za młodu - piłkarz Kolejorza, nawet z występem w ekstraklasie. Stąd tak dobrze rozumie piłkarzy, o których sprzęt sportowy dba od wielu już lat. Niejeden uwielbia rozmowy z nim w… jego słynnym kantorku.

Głos Wielkopolski - jedyna poznańska gazeta, która ostała się do dziś, a która śledziła moją karierę niemal od początku. Pięciokrotnie nagradzała mnie "Srebrną Piłką".

Gol - którego nie zdobyłem, a bardzo chciałem strzelić. Wcześnie rano 24 maja 1997 byłem przy narodzinach syna Adriana, a popołudniu chciałem uczcić to wydarzenie bramką w ligowym meczu z ŁKS Łódź. Wygraliśmy 4:1, ja jednak już w 3 minucie przestrzeliłem karnego i upragnionego gola w tym dniu nie zdobyłem.

Górnik Zabrze - jedna najbardziej utytułowanych drużyn polskich - jedyna, która wystąpiła w finale europejskich pucharów (PEZP w 1970 w Wiedniu z Manchesterem City). Ja bramkarzom tej drużyny strzeliłem najwięcej, bo 12 goli. Być może miałem na zabrzan jakiś patent, hat-tricka z Górnikiem jednak nie zaliczyłem.

SpVgg Greuther Fürth - drugoligowiec spod Norymbergii, jedyna moja transferowa pomyłka ale też potrzebne w życiu doświadczenie. Spędziłem tu jesień 2001, podczas której pracowałem z pięcioma trenerami i rozegrałem 9 ligowych spotkań.

Grobelny Ryszard - prezydent Poznania, który rzeczywiście stawia na sport. Nie tylko kibicuje, ale i sam czynnie bierze udział w sportowych imprezach. Częsty gość na Bułgarskiej i z pewnością prawdziwy kibic Kolejorza.

Grunwald - dzielnica Poznania, w której się urodziłem, wychowałem i rozpocząłem piłkarską karierę. Tu chodziłem do szkoły i umawiałem się na pierwsze randki. Wciąż mam tu wielu znajomych i kolegów. Tu się znajduje stadion przy Bułgarskiej.

H - jak hat-trick, czyli trzy bramki w jednym meczu. Tego klasycznego - 3 trafienia w jednej połowie nie rozdzielone golem innego gracza - nigdy nie udało mi się zaliczyć. Ale 6 hat-tricków w ekstraklasie to naprawdę niecodzienna sprawa (z Legią Warszawa, Odrą Wodzisław, Świtem Nowy Dwór Maz., Górnikiem Łęczna i Pogonią Szczecin u siebie oraz raz z Zagłębiem Lubin na wyjeździe)!

Hertha Berlin - mój pierwszy zagraniczny klub, na który zdecydowałem się przede wszystkim, by ratować finanse Kolejorza. Prawie 2 miliony marek to było nie mało. Gdy w grudniu 1998 podpisywałem z szefami Herthy umowę, wiedziałem, że tracę szansę na króla strzelców polskiej ekstraklasy. Na szczęście, los po latach zwrócił to, co zabrał. W Hercie zagrałem 16 ligowych meczów, w sezonie 1999/2000 zawitałem - choć tylko jako rezerwowy - do Ligi Mistrzów. Niezapomniana atmosfera Stadionu Olimpijskiego;

hobby - praca nie pozwalała mi na dobre poświęcić się jakiejś pasji, a jednak zostałem kolekcjonerem … koszulek piłkarskich. Jest w tym zbiorze trykot Bixente Lizerazu z Bayernu Monachium, Dariusza Wosza z Herthy, Eidura Gudjonsena z Chelsea, także Jacka Krzynówka, Tomka Kuszczaka i wielu innych;

Hoeness Dieter, - menadżer Herthy który sprowadził mnie do Berlina. W młodości napastnik VfB Stuttgart i Bayernu Monachium, także reprezentant Niemiec ze srebrem na Mundialu ’86. Prywatnie - niezwykle powściągliwy człowiek, zawsze powtarzał - Poczekamy, zobaczymy.

Huber Matthias - człowiek, który na obczyźnie pomógł mi najbardziej i do dziś mamy ze sobą znakomity kontakt. Był moim opiekunem w Hercie, gdzie pracował jako dyrektor zarządzający. Później- na podobnym stanowisku - znakomicie się znalazł w 1. FC Nürnberg, a dziś w VfB Stuttgart.

I - jak idol, jak każdy młody chłopak miałem swoich ulubieńców. W Polsce był nim Mirek Okoński. W ligach europejskich zaczynałem od holenderskiego asa Marco van Basten, którego uwielbiałem za skuteczność i urodę zdobywanych goli (choćby bramka z finałowego meczu ME 1988 decydując o zwycięstwie nad Związkiem Radzieckim). Później był "włoski warkoczyk" - Roberto Baggio, szczególnie znakomity na Mundialu’94 i znów Holender - Dennis Bergkamp, grający przez szereg lat w Arsenalu Londyn, gdzie też zakończył swoją wspaniałą karierę.

Iwan Tomasz - zasłużony dla polskiego futbolu piłkarz, z którym miałem zaszczyt grać w Lechu. Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechał na Mundial 2002, choć był głównym architektem awansu na te mistrzostwa.

J - jak Jakóbczak Roman, wielka gwiazda Lecha lat 70-tych, później trener i działacz w Kolejorzu. Gdy w 1981 pojawiłem się na naborze w Lechu, rygorystycznie przestrzegał limitu wiekowego (10 lat) i kazał pojawić się za rok. Pojawiłem się na Bułgarskiej i już zostałem.

Jakubowski Włodzimierz - znacząca postać w historii Lecha i mój trener w Kotwicy Kórnik. Pan Włodek często poświęcał mi swój prywatny czas na indywidualne treningi, których z racji wojska nie mogłem odbywać z całą drużyną.

język niemiecki - niezbędny podczas gry w Hercie i przydatny w przyszłym życiu. Początki były jednak trudne, ale dziś w mowie Goethego radzę sobie bardzo dobrze. Początkowo moim tłumaczem w Berlinie był Dariusz Wosz - piłkarz pochodzący ze Śląska, który jednak po polsku nie mówił najlepiej.

K - jak kapitan drużyny, funkcję te w Kolejorzu pełniłem przez szereg lat. Wybrany byłem też na sezon 2008/09, później moim następcą został jest Rafał Murawski, a po nim Bartosz Bosacki.

KKS czyli Kolejowy Klub Sportowy Lech, w którym zaczynałem jako trampkarz i po latach - nie zmieniając klubu - znów byłem w KKS po fuzji z Amicą. Ze skrótem tym wiąże się wciąż aktualny okrzyk kibiców "Ka-Ka-eS mistrzem jest!";

Klytta Dariusz - niezwykle szczęśliwy dla mnie bramkarz. Pokonywałem go, gdzie się dało. W ekstraklasie, 4 razy w Górniku Zabrze i raz w GKS Katowice, trzykrotnie w Pucharze Polski i znów w GieKSie, a ponadto nawet w II lidze w barwach Ruchu Radzionków. Równie często strzelałem Radosławowi Majdanowi, gdy grał w Wiśle i Pogoni, ale jemu tylko w ekstraklasie i raz w Pucharze Ekstraklasy;

Kolejorz - koniecznie pisany przez "o". Okrzyk kibiców, który pamiętam od najmłodszych lat, później dodawał mi otuchy, gdy sam występowałem na boisku;

komplement - miły, szczególnie gdy porównuje się mnie do Raula z Realu Madryt, Paolo Maldiniego z AC Milan czy Alessandro del Piero z Juventusu Turyn. Bo dla kibiców ważne jest przywiązanie do barw klubowych i wierność im, także - piłkarska długowieczność;

kontuzje - codzienność piłkarza, mnie szczęśliwie te poważne omijały. Pierwszą odniosłem jeszcze w Amice - naderwanie więzadeł pobocznych w kolanie. Szczególnie pamiętną - zerwanie wiązadeł w barku, odniosłem w II lidze w meczu z Hutnikiem Kraków. Uraz ten nie pozwolił mi grać w pierwszych meczach po powrocie Lecha do ekstraklasy, a jego ślady noszę na ciele do dziś;

Kotwica Kórnik - klub, z którym łączą mnie miłe wspomnienia. Poznałem tam wielu wspaniałych kolegów - z Krzysztofem Korkiem na czele. Choć z Kotwicą wywalczyliśmy awans do II ligi, nigdy tam nie zagraliśmy. W Kórniku odrabiałem służbę wojskową i jak to z wojskiem bywa, z tym okresem wiąże się wiele ciekawych anegdot;

król strzelców - jedno ze spełnionych moich marzeń. Już jesienią 1998, mając 12 bramek na koncie, byłem faworytem do tego tytułu. Wyjazd do Berlina pokrzyżował mi plany i dopiero w sezonie 2006/07 zdobyłem snajperskie berło, ponoć - jako najstarszy piłkarz w historii polskiego futbolu.

Kryger Waldek - chodzący spokój, dobry kolega z Lecha, znakomity piłkarz. Kolejna ważna postać Kolejorza - "dziwacznie" pożegnana przez swój ukochany klub.

kuchnia - magiczne miejsce; uwielbiam kuchnie włoską, makarony i warzywa. Jadam wszystko - poza brukselką. Moja żona świetnie gotuje, ja natomiast, jako ranny ptaszek - często przygotowuję śniadania. Z rodziną bywam często w restauracjach, smakując w dobrym towarzystwie kulinarne nowości;

Kuszczak Tomek - matkowałem mu w Hercie Berlin, gdy zaczynał jako osiemnastolatek. Później jego udziałem stała się piękna kariera w angielskich klubach z Manchesterem United na czele;

L - jak Lech, najważniejszy w moim sercu klub, któremu zawsze byłem wierny i którego na zawsze pozostanę kibicem. To rodzinne przywiązanie.

Legia Warszawa - odwieczny rywal Kolejorza, do którego wychowano mnie zgodnie ze słowami kibicowskiej piosenki. Dwa mecze przeciw tej drużynie szczególnie zapamiętałem. Ten z moimi 3 golami, które zapewniły Lechowi ligowy byt i pierwszy finał PP z 2004, kiedy dwukrotnie pokonałem Artura Boruca.

Ł - jak łódzkie kluby, którym strzelałem ważne dla siebie bramki. W pierwszym ligowym występie z ŁKS tę debiutancką, po niemal trzynastu latach tę setną - Widzewowi. Ostatnią jak na razie - 108, też ŁKS-owi i też w Łodzi;

M - jak matka. Moja mama Krystyna całe życie poświeciła swoim dzieciom - mojej siostrze Ani i mnie. Zawsze była cierpliwa i wyrozumiała, razem z tatą z wielkim oddaniem zarobkowali, by utrzymać nasz dom. Pracowała w kultowym niegdyś sklepie odzieżowym "Antylopa" na Podgórnej.

Maria - po prostu "pani Maria". Od lata zajmowała się praniem sprzętu sportowego w Kolejorzu. Niezastąpiona i ważna postać w klubie.

Michniewicz Czesław - trener, z którym zdobyłem swoje pierwsze trofea - Puchar Polski i Superpuchar Polski 2004. Ma niezwykły talent wokalny. Równy gość, też kiedyś związany z Amiką.

[nextpage]

Międzyzdroje - nadmorska miejscowość, miejsce naszych wspólnych (jeszcze w narzeczeństwie) wakacyjnych wyjazdów z Patrycją. Jak nie wspominać z rozrzewnieniem tego miejsca?

muzyka - wychowałem się na klasyce rocka. Dziś słucham różnych gatunków muzyki, przy goleniu nie śpiewam jednak, by nie drażnić żony. Trafiłem nawet do utworu Libera - "Czysta gra", gdzie padają słowa: "W środku jest Reiss jak zawsze na miejscu, zimna krew, strzela i jest!";

N - jak Napierała Teodor, znałem go jako jedną z legend Lecha. Później spotykałem go często w klubie. Na początku służył mi bardzo pomocą i radą, słuchałem go jak ojca. Był asystentem trenera, gdy ja debiutowałem w ekstraklasie;

nazwisko Reiss - nie wiem nic o swoich niemieckich korzeniach. Prosiłem media o wymowę mego nazwiska w wersji polskiej "rejs", a nie "rajs", dla podkreślenia tego, że jestem Polakiem;

Niemcy - jedyny kraj, w którym grałem poza ojczyzną. Spędziłem tam blisko 4 lata. Dziś mam za Odrą wielu znajomych i często tam bywam;

O - jak ojciec. Mój tata Henryk nie spełnił swych chłopięcych marzeń, bo nie został piłkarzem. Przelał je na mnie i z pewnością w mojej futbolowej drodze bardzo mi pomógł. Wiele opowiadał mi o dawnym Lechu i jego byłych gwiazdach, wprowadził mnie w świat Kolejorza. Jest moim najwierniejszym kibicem;

Okoński Mirosław - mój pierwszy wielki idol. Piłkarz, którego w dobie braku transmisji telewizyjnych mogłem oglądać i podziwiać na żywo. Potrafił wiele, miał niesamowitą technikę;

P - jak Panik Bohumil, czeski trener, jeden z lepszych wśród tych z którymi pracowałem, trochę niedoceniony. Wielki pasjonat futbolu, jego zastąpienie przez Libora Palę porównałbym do przysłowiowego stryjka, co zamienił siekierkę na kijek;

Patrycja - moja kochana od 13 już lat żona. Największa moja miłość i kobieta, z którą chcę spędzić całe swoje życie. Poznałem ją na "osiemnastce" kolegi z drużyny - Arka Wichłacza, którego była młodszą siostrą;

piegi - nigdy nie miałem z ich powodu kompleksów. Wręcz przeciwnie, myślę - że dodają mi uroku. Po mnie odziedziczył je także mój syn;

popularność - czasem troszkę męczy, ale bardziej moich bliskich, niż mnie samego. Nigdy nie było mi c ciężko pogadać z ludźmi, złożyć autograf, pozować do zdjęć. Nie spotkałem się też z nieprzyjemnymi reakcjami. Cierpliwie odpowiadam nawet na wciąż powtarzające się pytania, bo zwyczajnie szanuje ludzi a szczególnie kibiców Lecha;

Poznań - moje rodzinne miasto, tu się urodziłem, wychowałem i tu chcę zostać do końca mego życia. Tu mam rodzinę i przyjaciół. Tu jest "mój" Lech;

pozycja na boisku - oczywiście napastnik i to od początku piłkarskiej przygody. Choć zdarzało się, że niektórzy trenerzy ustawiali mnie tam, gdzie zupełnie nie mogłem pokazać swych umiejętności, np. Zbigniew Franiak - na bocznej pomocy.

R - jak Rejsik, Reksio, to ksywki, którymi mnie obdarzono na boisku, na trybunach i w życiu codziennym. Myślę, że są to bardzo sympatyczne określenia;

reprezentacja Polski - o grze w narodowych barwach marzyłem zawsze. Nigdy nie byłem powoływany do reprezentacji juniorów i młodzieżowej. W kadrze narodowej zagrałem 4 razy a w debiucie - jak zawsze - strzeliłem na 1:0 bramkę Słowakom w Bratysławie .

Rutkowski Jacek - właściciel Lecha z którym po raz pierwszy zetknąłem się podczas mego pobytu we Wronkach. Po awansie do II ligi spaliliśmy jego ulubiony i słynny kapelusik (kto go pamięta jeszcze na głowie prezesa?). Po latach spotkaliśmy się w KKS Lech.

Rycerska - moja ulica, mój "fortel", mój świat, mój dom rodzinny. Cała młodość, wiele wspaniałych wspomnień i wiele przyjaźni;

S - jak setna bramka. Troszkę się na nią naczekałem. Kiedy w meczu z Widzewem Łódź po moim wolnym piłka odbiła się od poprzeczki i wyszła w polu, czułem, że jednak przekroczyła linię bramkową. Sędzia - pan Gil z Lublina nieco się wahał, ale - jak wiadomo - ostatecznie podjął słuszną decyzję. Moją radość z tego gola podzielili ze mną zebrani na stadionie kibice. Pamiątkową koszulkę z napisem "100. gol Reissa" jeszcze na boisku przekazałem synkowi Adrianowi;

sędziowie - piłkarscy, nie miałem z nimi większych kłopotów, rzadko karali mnie żółtymi kartkami, szanowaliśmy się wzajemnie. Jednego - z Leszna, zapamiętałem jednak szczególnie;

sport - ważna część mojego życia. W szkole średniej - mimo nienajlepszych warunków fizycznych - nieźle grałem w koszykówkę. Lubię oglądać hokej na lodzie, ale doskonale wiem, jak to trudna dyscyplina sportu. Strój waży zbyt dużo i ogranicza ruchy. Tenis to tylko rekreacja. Żużel -wielkie emocje;

Srebrna piłka - efektowne trofeum w plebiscycie "Głosu Wielkopolskiego" na najlepszego piłkarza Wielkopolski, przyznawane od 1992 r., które miałem zaszczyt odbierać już pięciokrotnie (1997, 1998, 2005, 2006, 2007);

Szukiełowicz Romuald - trener, który wprowadził mnie do ekstraklasy, dał szansę debiutu i "postawił" na mnie. Wizjoner futbolu, zabrakło mu troszkę szczęścia w zawodowym działaniu.

szwagier - w Wielkopolsce ma szczególne znaczenie, to więcej niż rodzina. Ja mam dwóch: Arka i Marka, z oboma grałem w piłkę i obu bardzo sobie cenię. Marek Pawłowski jest nie tylko przyjacielem i powiernikiem, ale świetnym uczestnikiem naszych pasjonujących (nie tylko o futbolu) rozmów. Sam w młodości też grał w piłkę, w Kolejorzu przez jakiś czas był moim kierownikiem. Z Arkadiuszem Wichłaczem z kolei nasze piłkarskie losy splatały się do czasu gry w Kotwicy Kórnik, nic dziwnego, że o piłce możemy rozmawiać w nieskończoność. "Archi" ma ponadto rodzinne zasługi w zapoznaniu mnie ze swoją siostrą i... moją żoną - Partycją.

Ś - jak "Świr", czyli Piotr Świerczewski. Wspaniały kolega, przyjaciel, z którym grałem też w Lechu. W rodzinnych stronach - w Nowym Targu, podczas jednego z sylwestrów umożliwił mi debiut w hokeju na lodzie. Do dziś blisko się trzymamy, wierzę, że tak będzie już zawsze;

T - jak trener, ważna osoba w życiu każdego piłkarza. Na swej drodze spotkałem ich wielu o różnych temperamentach i umiejętnościach. W Lechu miałem ich 18, kolejno: Białas, Wróbel, Strugarek, Matłoka, Barczak, Szukiełowicz, Franiak, Marchlewicz, Polak, Pawlak, Kopa, Topolski, Baniak, Jakołcewicz, Panik, Pala, Michniewicz i Smuda. Kiedyś będę mógł powiedzieć więcej o każdym z nich.;

trybuny - ważny element każdego stadionu. Sam zasiadałem na nich jako kibic, dziś jako piłkarz czuję się tam nieswojo, bo moje miejsce jest na boisku. Na Bułgarskiej siadałem na sektorze 12, potem w nieistniejącym już - "kotle" pod zegarem;

trzechsetny - ligowy występ, przypadł na mecz z Legią w Warszawie. Grałem kilkadziesiąt sekund, ważne - że wygraliśmy 1:0. Przyszła refleksja, że osiągnąłem coś niezwykłego. To szmat czasu, wiele pokonanych kilometrów, hektolitry potu i prawie 26 tys. minut spędzonych na zielonej murawie. Dziś na koncie mam dokładnie 319 występów w ekstraklasie;

U - jak uśmiech, który zwykle towarzyszy mi w życiu. Pewna moja młoda fanka - Maryjka stwierdziła, że to mój największy atut w dzisiejszym medialnym świecie, choć z pewnością i na boisku w niczym on nie przeszkadza. Łatwiej być w życiu - uśmiechniętym i radosnym;

Umowa - czyli piłkarski kontrakt. Pierwszą profesjonalną umowę podpisałem w sierpniu 1994 i do wyjazdu do Niemiec przedłużałem co rok, bo takie były standardy. Dopiero kiedy zaczęło obowiązywać prawo Bosmana, kluby podpisywały dłuższe umowy. Ostatni, dziesiąty swój kontrakt parafowałem 16 kwietnia 2008.

W - jak wady, mam i ja, jak każdy człowiek, choć pracuję nad sobą. Wszystko robię na ostatnią chwilę, czasem się spóźniam. W Hercie za spóźnienia na trening płaciło się słono, za pierwsze 5 minut - 100 marek, za półgodziny już 1500. Nie byłem w tym względzie jednak rekordzistą.

warunki fizyczne - nigdy nie były moim atutem, ale tylko pozornie. Jako młodzian zostałem odrzucony, bo byłem zbyt chudy i za młody. Potem zwinność bardziej mi pomagała, niż przeszkadzała. Dziś moje wymiary wynoszą 177 cm i 73 kg, dodam jeszcze rozmiar buta - 41.

Wielkopolska - kraina geograficzna, moja mała ojczyzna. W innych częściach kraju zwana "Pyrlandią". W Wielkopolsce Kolejorz ma swych licznych kibiców, trudno wymienić wszystkie założone "Kluby Kibica Lecha". W wielu z nich gościłem i spotykałem się ze wspaniałymi kibicami;

Widzew Łódź - z klubem tym Lech rywalizował o mistrzostwo Polski, gdy ja jeszcze tylko kibicowałem. Później nam się nie wiodło, potem z kolei łodzianom. W wygranym z nimi meczu 6:1 strzeliłem swoją 100, a po chwili już 101 bramkę w ekstraklasie;

Wróbel Henryk - ważna osoba w moim piłkarskim życiorysie i mój sąsiad z Rycerskiej. Wielka postać w Lechu, człowiek - instytucja, którego na Bułgarskiej spotykam do dzisiaj. Jako trener ukształtował mnie piłkarsko, dwukrotnie prowadził mnie w grupach juniorskich;

wywiad - z czasem: rozmowa telewizyjna czy ta na łamach prasy stała się koniecznym elementem mojego zawodu. Zawsze byłem szczery i otwarty w rozmowach z dziennikarzami, chętnie na rozmowy z nimi przystawałem. Czasem - jak po wywiadzie dla Rzeczypospolitej, wynikały jednak z tego pewne reperkusje. Bywało, że żurnaliści z niezrozumiałych względów nie podpisywali swych tekstów, pisząc półprawdy o mnie. Tych problemów nie miałem z prasą poznańską.

Z - jak "Zaki", czyli Zbyszek Zakrzewski, niegdyś mój partner w ataku Kolejorza. Kontynuował w Lechu rodzinne tradycje, jego ojciec był tu przed laty bramkarzem. "Zaki" doskonale radził sobie z obrońcami, dzięki czemu miałem nieco więcej swobody. Świetnie główkuje, doskonały duch drużyny;

"Zebry" - czyli MSV Duisburg. Tak się złożyło, iż był to pierwszy klub, z którym Lech spotykał się w europejskich pucharach jeszcze w 1978. Ja natomiast spędziłem tam niezapomniany sezon 1999/2000 i zagrałem 22 spotkania z 5 golami. Moim klubowym kolegą był Tomasz Hajto. Niewiele brakowało, bym w Duisburgu znalazł się już na początku swej niemieckiej przygody, zdecydowały jednak względy finansowe. Ten pobyt będę zawsze mile wspominał;

Ż - jak żółta kartka, boiskowa kara dla piłkarzy. Ja niezbyt często je oglądałem: w całej karierze 36 razy, z czego 27 w ekstraklasie. Pierwszą ujrzałem we wrześniu 1994 w Stalowej Woli podczas ligowego meczu z miejscową Stalą, dodam, że nie za faul. Młokosa w ten sposób utemperował przyszły prezes PZPN - Michał Listkiewicz.

"Żuraw" - czyli Maciej Żurawski, też chłopak z Poznania, z którym stworzyłem w Lechu świetny duet napastników. Tylko ekonomia sprawiła, że nie graliśmy razem dalej w Kolejorzu. Ja odszedłem do Herthy, on do Wisły Kraków. W meczu ze Słowacją debiutowaliśmy obaj w reprezentacji jeszcze jako lechici.
Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

< Przejdź na wp.pl