Już bym odszedł - rozmowa z Sebastianem Milą, piłkarzem Śląska i reprezentantem Polski

Michał Kołodziejczyk

Sebastian Mila w rozmowie z "Wirtualną Polską" o transferze do Lechii Gdańsk, opasce dla Roberta Lewandowskiego i zdartej kasecie VHS.

Michał Kołodziejczyk: Naprawdę zarabia pan w Śląsku Wrocław sto tysięcy złotych miesięcznie?

Sebastian Mila: Chciałbym tyle.

Liga ma przerwę, a pan ciągle w mediach. Jedni piszą, że odejdzie pan do Lechii Gdańsk, inni że oferta tego klubu dla Śląska jest za mała.

- Ta historia jest trochę poza mną. Mam urlop, bardziej czekam na to, jak to się wszystko potoczy, bo sam nie wiem, jaka będzie moja przyszłość. Nie podjąłem żadnej decyzji.

Wszyscy spodziewali się, że na transmitowanym przez telewizję Sylwestrze, oficjalnie pożegna się pan ze Śląskiem. Bo ponoć klub nie będzie panu robił problemów z transferem?

- To nie do końca tak. Klub nie robi problemów, pod warunkiem, że znajdą się pieniądze. Nie jest tak łatwo i kolorowo, jakby się wydawało, bo trzeba za mnie zapłacić. Gdyby nie było żadnych problemów i Śląsk po prostu chciałby mnie gdzieś puścić, to pewnie już bym odszedł.

Lechia to jedyny kierunek? Mówił pan, że to pana ukochany klub.

- Lechia to mój ukochany klub i nic więcej na temat dziś nie powiem. Nie zastanawiam się nad przeprowadzką. Mam jeszcze trochę czasu, żeby przemyśleć, co będzie dla mnie najlepsze.

Musi pan przede wszystkim grać, bo ewentualny konflikt ze Śląskiem, mógłby panu zamknąć drogę do reprezentacji.

- Porusza pan trudny temat, ale nie biorę pod uwagę żadnej kłótni. Jestem profesjonalnym piłkarzem i zamierzam bardzo ciężko pracować w 2015 roku. Więcej niż poprzednio, bo muszę to robić, żeby utrzymać się w wysokiej formie. I w klubie, i w kadrze.

Czy Sebastian Mila opuści Wrocław?
Odważny się pan ostatnio zrobił. Podobno jest pan pewny zwycięstwa nad Irlandią w marcu?

- Może ta odwaga przyszła do mnie w ostatnim czasie. Do wielu rzeczy musiałem dojrzeć, wielu dotknąć, parząc na siebie w ostatnich miesiącach pomyślałem, że do odważnych świat zależy. Jestem naładowany pozytywną energią. Również dzięki mediom otoczka wokół reprezentacji jest super, wy nakręcacie kibiców, oni nas dopingują. Ale z drugiej strony stąpam mocno po ziemi i wiem, jak trudne czekają nas mecze. Mamy fajną reprezentację, która na szczęście nie zachłystuje się dotychczasowymi zwycięstwami, ale chce awansować na Euro 2016 i odegrać tam jakąś rolę.

Dzień przed meczem z Niemcami dziennikarze nie chcieli z panem specjalnie rozmawiać. Jedna noc wszystko zmieniła.

- Pamiętam każdy dzień poprzedzający ten mecz, każdy tydzień i miesiąc w ostatnim czasie. Wiem, jak trudno było mi do tego momentu dojść. Przed tym meczem rzeczywiście mało kto wierzył, że mogę być potrzebny i dojść do reprezentacyjnej formy. I to mnie nakręcało jeszcze bardziej, nie żeby komuś coś udowodnić, tylko żeby pokazać, że jak się chce i mocno się kocha, to, co się robi, można odnosić sukcesy. Udowodnić coś mogłem ewentualnie sobie. Sprawdzić, gdzie są granice, gdzie pułap, który mogę osiągnąć.

Na początku roku był pan na drugim biegunie. Pamięta pan, że miał pan zostać odsunięty od zespołu Śląska za nadwagę?

- Teraz się z tego śmieję, bo się dobrze skończyło. Ale to był trudny okres dla mnie i całej rodziny. Z drugiej strony sygnał dla wszystkich dokoła, że naprawdę nie warto rezygnować. Zawsze będę dziękował marzeniom, że dały mi tak wspaniałe życie. To prowadzi mnie do przodu.

Szkoda, że ma pan 32, a nie 22 lata.

- Zawsze się zastanawiałem: "co by było, gdyby?". Ile rzeczy mogłem zrobić inaczej? Ale ostatnio przyszła mi do głowy inna myśl - a co by było gdyby nie było mojego gola i zwycięstwa z Niemcami? Albo gdybym nie miał swojej córeczki Michalinki? Wszystko musiało się dziać po kolei, żebym znalazł się w tym momencie, może taki scenariusz był mi pisany i z tego co mi zostało na boisku, muszę wyciągnąć absolutnego maksa.

[nextpage]


Jest pan wymarzonym zięciem polskich teściowych. Zachwala pan dietę żony, gole dedykuje pan córeczce. Grzeczny, poukładany...

- Oj, nie wiem. Ostatni okres był trudny, ale bardzo fajny i ciekawy. Tak wiele osób mi pomagało, że nie starczyłoby nam czasu, gdybym zaczął wymieniać. Tyle pozytywnych ludzi pojawiło się wokół mnie. Dzięki nim widzę, że warto coś dla kogoś robić, bo to działa. Chcę się odwdzięczyć.

Pamięta pan kadrę Pawła Janasa. Obecni piłkarze - Robert Lewandowski, Grzegorz Krychowiak, Łukasz Piszczek czy Wojciech Szczęsny są lepsi od tamtych?

- Wydaje mi się, że tak. Pierwsze co mi się rzuca w oczy to ich pozycja w piłce na zachodzie. Cały czas są na szczycie, co tydzień grają przeciwko wielkim drużynom. A teraz widzę, że to samo chcieliby osiągnąć w reprezentacji. Chcą grać dla swojego narodu, dla swojego kraju. Ta reprezentacja ma wielką chcicę na wygrywanie.

To dobrze, że Adam Nawałka ogłosił Roberta Lewandowskiego kapitanem?

- Trener widzi nas jak funkcjonujemy w drużynie. Wie, jak zachowujemy się podczas odpraw, posiłków, spacerów. Rozmawia z nami indywidualnie i ma pomysł, co zrobić, żeby było najlepiej. No i wymyślił Roberta na kapitana. Ok, jest liderem, będzie nosił opaskę, ale kiedy do kadry wróci Kuba Błaszczykowski też będzie ważną postacią. Z doświadczenia wiem, że czasami ściągnięcie z kogoś ciężaru może spowodować wzrost formy. Czekamy na powrót Kuby, jestem przekonany, że będzie chciał dużo dać drużynie i być jej częścią.

Zgodzi się pan, że Lewandowski, jako kapitan, grał najlepsze mecze w reprezentacji?

- Widzę, że jako kapitan czuje się bardzo odpowiedzialny za zespół. Widzę, jak dla niego to ważne. Oddaje absolutnie sto procent siebie, a często jest to niedostrzegane. Robert na boisku skupia uwagę tak wielu rywali, że inni mogą sobie pohasać.

Kamil Grosicki i Artur Jędrzejczyk do Irlandii się nie wyleczą. Kłopoty po meczu z Niemcami mieli też Szczęsny i Piszczek. Nie boi się pan fali kontuzji na wiosnę?

- Wszyscy ci piłkarze są bardzo ważni na boisku i poza nim, ale trener Nawałka na pewno ma jakieś inne warianty. W tej drużynie ciekawe jest to, że kto do niej trafia, wie jakie ma zadanie i za co będzie odpowiadał. Każdy wie, po co przyjeżdża na kadrę, jest nam dużo łatwiej, niż na początku eliminacji.

Sebastian Mila w barwach narodowych
Jaką pan widzi dla siebie rolę? Kogoś doświadczonego, kto wchodzi z ławki czy lidera środka pola?

- Skoro jestem w drużynie, chcę żeby koledzy wiedzieli, że na boisku mogą na mnie liczyć. Że nie jestem kimś, kto będzie przeszkadzał, ale może pomóc. Żeby wiedzieli, że jak zagrają do mnie piłkę, będę wiedział co z nią zrobić. Muszą czuć na każdym treningu: "kurde, on może nam się przydać".

Ta świetna atmosfera w kadrze to skrzydła po zwycięstwie z mistrzami świata?

- Mecz z Niemcami był nam bardzo potrzebny, żeby pomóc utrzymać atmosferę, ale ja w tym spotkaniu to przecież tylko gwoździa dobiłem. Trener dba o detale, uczymy się siebie, akceptujemy zasady. Nie ma żadnych niejasności. Jest dużo śmiechu, ale na treningu się nie oszczędzamy. To nie do zaakceptowania ani dla trenera, ani dla nas samych.

Wierzył pan, że Nawałka sprawdzi się jako selekcjoner?

- Skoro po trzech tygodniach urzędowania zadzwonił do mnie, czyli kontuzjowanego grubasa i spytał się, jak się czuję, to wiedziałem, że ma charyzmę, charakter, ale także, że jest psychologiem. Wiedział, jak mnie zmobilizować. Kiedy ogłoszono, że będzie selekcjonerem ucieszyłem się z dwóch powodów: chciałem trenera Polaka, a najlepiej takiego, który na bieżąco pracował ostatnio w lidze. Nie pomyliłem się.

Nie przytył pan w święta?

- Na razie bardzo dobrze się trzymam, nie chciałbym zaprzepaścić tego, co wypracowałem przez rok. Ostatnio musiałem zrzucić parę kilo, teraz mogę nawet jeszcze przytyć.

Katował pan rodzinę golem z Niemcami? Bo rozumiem, że ten ze spotkania z Manchesterem City poszedł już w odstawkę?

- Manchester City jest na kasecie VHS, sama technologia pokazuje ile czasu musiało minąć, żebym zmienił płytę.

Rozmawiał
Michał Kołodziejczyk

< Przejdź na wp.pl