/ Na zdjęciu: Adriano

Ma 34 lata, nadwagę i ciągle baluje. Brazylijczyk Adriano znowu wraca do gry

Krzysztof Gieszczyk

Słynny Brazylijczyk jest cieniem piłkarza, za którego Chelsea dawała 100 mln euro. Ciągle jednak jest magnesem na fanów.

Wielki talent z głową, która nie nadaje się do wielkiej piłki. Adriano tyle razy wracał i odchodził, że informacja o jego nowym klubie jest czymś, do czego kibice zdążyli się przyzwyczaić. A mówimy nie o 40-letnim emerycie, któremu została zabawa w piłkę, a o 34-latku, który mógłby straszyć bramkarzy w Lidze Mistrzów. Nikt jednak nie potrafił zniszczyć swojej kariery tak dobrze jak Brazylijczyk.

Widać, że ma nadwagę. Jego okrągła twarz wskazuje, że nie dba o formę, ale nazwisko wciąż przyciąga. Były napastnik Interu Mediolan i reprezentacji Brazylii wznowił karierę w Miami United. Wcześniej został współwłaścicielem tego zespołu, wykupując 40 procent udziałów od Davida Beckhama, z którym - oficjalnie - razem będą zarządzać drużyną.

To zabawa w piłkę, nic więcej. Miami United to klub z czwartego poziomu rozgrywek piłkarskich w USA. Idealne miejsce dla kogoś, kto nie grał prawie od dwóch lat.

Najgorszy

Kibice we Włoszech dobrze go pamiętają. Masywny, silny, o niesamowitej technice. Lewa noga Adriano śni się do dzisiaj niektórym golkiperom. W reprezentacji rozegrał 48 spotkań i strzelił 27 goli. W Serie A był gwiazdą, razem z Interem zdobył cztery mistrzostwa i dwa Puchary Włoch.

To jedna strona, bo równie skutecznie dawał pożywkę portalom plotkarskim. W kwietniu 2014 roku został zwolniony z Atletico Paranaense. Rozegrał tam jedno spotkanie i go wyrzucili, bo nagle zniknął i przestał przychodzić na treningi. Klub wiedział co robi, kiedy w kontrakcie zawarł zapis, że może w każdej chwili rozwiązać umowę bez podawania przyczyny.

Dzień przed odejściem bawił się w jednym z klubów. Ktoś to nagrał i opublikował w internecie, działacze Atletico mieli dość. Sam Adriano nie przejął się wpadką, bo na Twitterze oznajmił, że osiągnął cel, czyli wrócił do dobrej dyspozycji. Wcześniej przez dwa lata leczył kontuzję, a po odejściu z Atletico - jak sam napisał - może wreszcie zacząć robić to, co lubi, czyli grać w piłkę. W te deklaracje już mało kto wierzy.

Częściej jego nazwisko pojawiało się przy okazji kolejnych skandali. Miał problemy z alkoholem i nadwagą, opuszczał treningi kiedy chciał, był także oskarżany o przypadkowe postrzelenie kobiety. W Serie A dostał nawet "nagrodę" dla najgorszego zawodnika ligi włoskiej.

Śmierć ojca

Od początku kariery Adriano zapowiadał się na wielki talent. W wieku 19 lat wypatrzył go Inter, zastrzegając sobie pozyskanie pochodzącego z Rio de Janeiro Brazylijczyka. Zaczynał jako obrońca, był drobny i niepozorny, świat szybko usłyszał jednak o jego popisach strzeleckich.

W Interze zaczął od jednego gola i ośmiu występów, aby potem trafić na wypożyczenie do Fiorentiny i Parmy. Punktem kulminacyjnym w karierze Brazylijczyka był sezon 2004/2005, kiedy Roberto Mancini zrobił go numerem jeden w ataku, a Adriano w 42 meczach zdobył 28 goli.

Był piłkarzem, o którego zabijały się potęgi. Chelsea wykładała 100 mln euro, żeby ściągnąć 22-letniego zawodnika do Londynu. Inter nie skorzystał z oferty, czego być może dzisiaj żałuje. Wtedy jednak Adriano był na szczycie i to on przejął pałeczkę po swoim rodaku, Ronaldo, prowadząc reprezentację do wygranej w Copa America i Pucharze Konfederacji.

Nikt nie wiedział wtedy, że był to punkt kulminacyjny w karierze Adriano. Potem było już tylko gorzej. W 2004 roku na zawał serca zmarł ojciec piłkarza, wielki fan Brazylijczyka i najbliższa mu osoba. Dla 22-latka skończyła się zabawa w piłkę, bo teraz także musiał utrzymać rodzinę. Po latach Adriano przyznał, że właśnie wtedy zaczęły się jego problemy z alkoholem, choć media spekulowały, że szuka jedynie wymówki dla wszystkiego tego, co działo się potem.

Nie pomógł nawet Mourinho

Zaczęło się od coraz częstszych wizyt w dyskotekach, zdjęć pijanego piłkarza w tabloidach, apatii na treningach, wreszcie depresji. Doszło do tego, że wolał iść pić niż na trening, co przy takim piłkarzu i takim klubie było czymś szokującym. - Wszystko leczyłem alkoholem. Depresja, stany lękowe, bezsenność, wszystko. Tylko alkohol powodował, że czułem się szczęśliwy, więc piłem codziennie. Każdego dnia pojawiałem się pijany, klub mnie odsyłał do domu, a dla prasy wymyślano jakieś usprawiedliwienie mojej nieobecności - opowiadał.

Nie dało się ukryć, że miał problem z alkoholem, w Interze siadał coraz częściej na ławce. W 2008 roku został wypożyczony do Sao Paulo, bo tęsknił za domem. Nic to nie dało, po powrocie do Interu balował jeszcze więcej. Wreszcie po wyjeździe na kadrę oświadczył, że nie wraca do Włoch. Nie zatrzymał go nawet Jose Mourinho.

[nextpage]

Adriano poszedł na całość - imprezy, dziewczyny, alkohol, narkotyki, do tego myśli samobójcze. Równocześnie odżył we Flamengo, gdzie w 2009 roku został najlepszym strzelcem ligi. Zapomniał więc o niechęci do Włoch i podpisał umowę z Romą, co było fatalną decyzją. Odszedł po ośmiu meczach.

Więc znowu to samo - powrót do Brazylii (umowa z Corinthians), znowu balangi, strata prawa jazdy za kierowanie po pijanemu, imprezy z dilerami narkotyków. To wtedy w aucie postrzelił znajomą, kiedy bawił się pistoletem ochroniarza. Przybierał na wadze, pił, ginął gdzieś w fawelach, gdzie czuł się najbezpieczniej.

Radość na Florydzie

Kibice stracili go z oczu. Adriano, po kolejnej próbie w nowym zespole (krótki pobyt we Flamengo) dał sobie spokój z piłką niemal na dwa lata. Co jakiś czas prasa przypominała sobie o nim, kiedy paparazzi fotografowali go pijanego w klubie lub kiedy coraz grubszy bez koszulki opalał się na balkonie któregoś z hoteli.

- On potrzebuje psychologa, a nie klubu. Jak zaczynał pić, to nie było szansy, żeby przestał. Nikt nie potrafił do niego dotrzeć, a spokojnie czuł się tylko wśród takich samych jak on odrzutków w biednych dzielnicach Rio - mówił Gilmar Rinaldi, były menedżer Adriano.

Zawodnik jeszcze raz próbował wrócić, ale pobyt w Atletico Paranaense był nieporozumieniem. Nikt już nie wierzył, że piłkarz z nadwagą wróci do formy i na poważnie zajmie się piłką. Głośno zrobiło się o nim, kiedy miał podpisać umowę w drugiej lidze francuskiej. Nic z tego nie wyszło, a w zeszłym roku kibice dowiedzieli się, że istnieje, kiedy prasa poinformowała o imprezie piłkarza w hotelu w Rio. Zaprosił m.in. osiemnaście prostytutek.

Potrafił też kupić motor i zarejestrować go na matkę jednego z baronów narkotykowych czy po udanej zabawie przywiązać przyjaciółkę do drzewa i tak zostawić ją na noc. Na portalach społecznościowych wrzucał zdjęcia, jak zabawia się złotym kałasznikowem.

Teraz został partnerem biznesowym Beckhama i znowu ma pojawić się na boisku. Słynne nazwisko ma przyciągnąć zainteresowanie mediów i sponsorów, nic więcej. Ciekawe, że Anglikowi nie przeszkadza fakt, że matka piłkarza musiała uciekać z Włoch do Brazylii, bo była (najprawdopodobniej) zamieszana w handel narkotykami. Ludzie odpowiedzialni za piłkę w Miami wierzą, że z dala od domu i starych znajomych pobyt w USA dobrze mu zrobi. Wydaje się, że najbardziej z tego transferu cieszą się właściciele nocnych klubów na Florydzie.

< Przejdź na wp.pl