Skandal w Anglii zmiótł selekcjonera

PAP/EPA / EPA/OLIVER WEIKEN
PAP/EPA / EPA/OLIVER WEIKEN

Na Wyspach Brytyjskich wybuchła potężna afera, która w pierwszej kolejności zdmuchnęła z powierzchni ziemi Sama Allardyce'a. W kolejce już czekają następni.

Taśmy prawdy?

Najpierw złowili grubą rybę. - Menedżer reprezentacji Anglii musi być bielszy od bieli. Nie był - powiedział Greg Dyke, jeszcze do niedawna szef Football Association. Na Wyspach Brytyjskich wybuchła potężna afera, która w pierwszej kolejności zdmuchnęła z powierzchni ziemi Sama Allardyce'a. W kolejce już czekają następni.

Droga z nieba do piekła może być bardzo krótka. Allardyce kilkadziesiąt dni temu wdrapał się na Olimp, zaczął rządy w reprezentacji Anglii, został jedną z najważniejszych osób w kraju. Dziś jest jedną z najbardziej skompromitowanych.

Omijanie TPO

Cios spadł nagle, a z niezwykłą precyzją wyprowadził go tytuł "The Telegraph". Dziennik, wieczorem 26 września, opublikował druzgocący dla Allardyce'a tekst, podparty nagraniami z ukrytej kamery. Selekcjoner, popijając wino z kufla w jednej z restauracji, dogadywał wynagrodzenie za pomoc w omijaniu zakazu wprowadzonego przez FA, dotyczącego Third Party Ownership. Federacja angielska zakazała takich praktyk już w 2008 roku, firma z Dalekiego Wschodu (w rzeczywistości dziennikarze), z którą Big Sam rozmawiał, chciała czerpać zyski z angielskiego rynku transferowego, gdzie tylko w samej Premier League przepłynęło latem ponad miliard funtów. Spotkania były dwa - w Londynie i Manchesterze, do pierwszego doszło jeszcze zanim Allardyce poprowadził trening z reprezentacją Anglii. Big Sam grał grubo. Za cztery spotkania z szefami firmy w Singapurze i Hong Kongu zażądał 400 tysięcy funtów, lotów pierwszą klasą i zakwaterowania w hotelu o najwyższym standardzie. W ich trakcie miał podzielić się wiedzą, jak obejść TPO, ale dobrodusznie zaoferował również, że po wygłoszeniu przemowy zostanie w barze na kilka towarzyskich drinków…

To był najważniejszy punkt rozmów, boki też nie stawiały selekcjonera w dobrym świetle. Allardyce podśmiewał się z Roya Hodgsona, mówiąc o nim: Woy, gdyż trener, który okrył się hańbą w trakcie finałów mistrzostw Europy w 2016 roku, nie wymawia litery r. Po uszach dostał Gary Neville, który miał "zły wpływ" na zespół w trakcie meczu z Islandią, a Hogdson powinien był mu powiedzieć "siadaj i zamknij się", FA okazała się "głupia", bo zdecydowała się na przebudowę Wembley, kilka cierpkich słów padło też pod adresem Rodziny Królewskiej. Natomiast Allardyce nie zgodził się na doradzanie firmie, w których zawodników warto zainwestować, bo to kłóciłoby się z pełnioną przez niego funkcją.

ZOBACZ WIDEO: Piłkarze Legii sami zwolnili Hasiego? "Magiczna" przemiana po odejściu Albańczyka

- Nie sądziłem, że Anglia może upaść niżej od tego, co latem wydarzyło się w trakcie finałów mistrzostw Europy. I oto jesteśmy pośmiewiskiem całego piłkarskiego świata - denerwował się w BBC Alan Shearer.

- Rola Anglii stała się komiczna - wtórował mu Rio Ferdinand w BT Sport.
Jeszcze przed publikacją materiału w "The Telegraph" Big Sam zdążył wysłać motywujące pocztówki do zawodników reprezentacji Anglii: - Dobra robota. Nasza podróż zaczęła się od pierwszego naszego zwycięstwa. Czekam na wspólne spotkanie - napisał. Ironia losu polegała na tym, że pocztówki dotarły do piłkarzy w czwartek, tymczasem 24 godziny po tekście w "The Telegraph", we wtorek, Allardyce nie był już selekcjonerem. Jego misja trwała dokładnie 67 dni, zamknęła się w jednym meczu kwalifikacji mistrzostw świata, wygranym ze Słowacją. Brytyjskie media żartowały, że przynajmniej mógł pochwalić się stuprocentową skutecznością wygranych meczów, więc zdecydowanie wyprzedził Fabio Capello, który dotychczas przewodził w tej klasyfikacji z wynikiem 67 procent. Zgubiła go chciwość, zarabiać miał trzy miliony funtów plus premie, skasował około pół miliona, ale nade wszystko zgubiła go nieuczciwość.

Anglia dla Anglika

Szefowie angielskiego futbolu zdecydowali, że tymczasowym selekcjonerem Anglików będzie Gareth Southgate. Ma kierować zespołem w czterech najbliższych meczach - z Maltą, Słowenią i Szkocją w ramach kwalifikacji mundialu w Rosji oraz w towarzyskim z Hiszpanią. Nowy szef FA Greg Clarke i jego ludzie dali sobie czas na znalezienie nowego trenera. W spekulacjach pojawiają się nazwiska różnych kandydatów. Jest tam Eddie Howe z Bournemouth, jest Alan Pardew z Crystal Palace, jest Steve Bruce, jest też Southgate, bo jeśli zespół zapali pod jego wodzą, czemu nie dać mu pracować dłużej? Mowa więc o Anglikach, fakty są natomiast takie, że akurat trenerzy z tego kraju niespecjalnie mają się czym chwalić w ostatnich latach. Dość powiedzieć, że żaden angielski szkoleniowiec nie zdobył mistrzostwa kraju od momentu powołania do życia Premier League. Można się z tym zgadzać lub nie, ale są to trenerzy przeciętni, nie ma dla nich miejsca w światowej, trenerskiej elicie. I Allardyce też się do niej nie zaliczał, o czym świadczy fakt, że wygrał 33,6 procent meczów w Premier League. Być może FA ma asa w rękawie, nazywa się on Arsene Wenger. Kontrakt Francuza z Arsenalem Londyn wygasa w połowie przyszłego roku.

- Oczywiście Wenger spełnia nasze wszystkie kryteria, ale spełnia je też kilku innych trenerów. Faktem jest, że średni wiek menedżera z sukcesami to obecnie około 60 lat - tajemniczo powiedział dyrektor generalny FA, Martin Glenn. Z kolei sam Francuz chyba niekoniecznie widzi się w tej roli: - Znam słowa hymnu „God save the Queen", tyle że wciąż uważam, że pierwszeństwo w prowadzeniu reprezentacji Anglii należy się Anglikowi - skomentował boss Kanonierów. - Wyglądałoby to dziwnie, gdybym prowadził Anglię przeciw Francji. Nie mógłbym zaśpiewać hymnu angielskiego, ale nie mógłbym również francuskiego. Nie jestem Anglikiem, jestem Francuzem. I czuję się Francuzem.

Co do pracy Southgate'a wiadomo już, że nadal kapitanem drużyny będzie Wayne Rooney, natomiast sam tymczasowy trener cieszy się dobrą opinią w środowisku, tyle że pojawia się w jego przypadku zarzut, iż jest za miękki. Znamy to dobrze z przypadku Jacka Magiery w ostatnich dniach w Legii Warszawa: - Wkurza mnie to, kiedy ludzie tak mówią. Nie kupuję tego - ripostował jakiś czas temu Southgate. - Przeszedłem drogę od bycia kolegą z zespołu do szefa takich zawodników jak Mark Viduka. To trudna szkoła. To powinni być nasi piłkarze, nasz trener, nasz człowiek od sprzętu, przeciwko najlepszym na świecie. Nie widzę sensu w posiadaniu drużyny narodowej, z hymnem i patriotyczną otoczką, ale z zagranicznym selekcjonerem.

Kac

Tymczasem efekty śledztwa "The Telegraph" zbierały żniwa. Publikacja dotycząca Big Sama nie była bowiem jedyną. Tytuł pracował nad materiałami 10 miesięcy, okazało się, że w sztabach szkoleniowych niektórych klubów Premier League i Championship siedzą ludzie gotowi za pieniądze wynosić informacje na zewnątrz lub lobbować za sprowadzeniem danych piłkarzy. Asystenta menedżera Southampton Erica Blacka nagrano, kiedy doradzał biznesmenom (czyli dziennikarzom działającym pod przykrywką), jak skorumpować sztaby szkoleniowe w niższych ligach angielskich. Black sugerował, że zna asystenta menadżera na poziomie Championship, który za opłatą będzie przekazywał informacje o piłkarzu firmie, chcącej go reprezentować: - Ci ludzie, na poziomie, na którym zarabiają, nie dorobią się wielkich pieniędzy - mówił, sugerując, że łatwo ich kupić. Oberwał również Jimmy Floyd Hasselbaink, obecnie menedżer Ariela Borysiuka i Pawła Wszołka w Queens Park Rangers. Według "The Telegraph" za współpracę z wymyśloną firmą zażyczył sobie 55 tysięcy funtów i miał w przyszłości również wygłaszać mowy w Singapurze: - To jest biznes, wszystko zależy ile położysz (chodzi o pieniądze - przyp. red). Na koniec dnia, jechać taki kawał drogi musi się opłacać - perorował Holender w rozmowie.

- Zaproponowano mi bym wygłosił mowę w Singapurze. Nie widzę niczego nadzwyczajnego w tym, że ktoś zaoferował mi za to wynagrodzenie. Nie składałem żadnych obietnic w zamian. Nie prosiłem nikogo w QPR, żeby sprowadzić do klubu zawodników rzekomo reprezentowanych przez panów, którzy zaprosili mnie na spotkanie i nie rekomendowałem im żadnych zawodników dla mojego zysku. Zaprzeczam, że zrobiłem cokolwiek niewłaściwego - wypowiedział się menedżer z Championship, niemniej klub wszczął wewnętrzne śledztwo w celu wyjaśnienia sprawy. Mniej szczęścia miał Tommy Wright, asystent menedżera w Barnsley.

"The Telegraph" twierdzi, że w trakcie spotkania w Leeds zgodził się na przyjęcie pięciu tysięcy funtów łapówki za przekonywanie ludzi w klubie do zakupu zawodników, w których udziały ma firma z Dalekiego Wschodu. Wright wyleciał z Barnsley z hukiem. Jeszcze dalej chciał pójść Massimo Cellino, właściciel Leeds United. Spotkanie umówił Pino Pagliara, który wcześniej w rozmowie z dziennikarzami robiącymi za biznesmenów twierdził, że zna ośmiu byłych i obecnych menedżerów w Premier League biorących łapówki. Agent tłumaczył potem, że w ten sposób chciał wywrzeć wrażenie na rozmówcach i dlatego kłamał… W każdym razie szef klubu z Championship najpierw chciał udzielić pomocy w omijaniu TPO, następnie zaoferował wymyślonej firmie odkupienie 20 procent akcji klubu, w zamian mogłaby liczyć na taki sam procent zysku ze sprzedanych zawodników: - Jako akcjonariusze, możecie finansować klub i wtedy możecie prosić o co chcecie, macie prawo robić to w Anglii - namawiał Cellino.

- To nie była sugestia, co do sposobu obchodzenia przepisów, ale dokładne wyjaśnienie, jak działać w ramach zasad - napisano w oświadczeniu wydanym przez Leeds.

Jedni wpadli na gorącym uczynku, inni bronią się w logiczny sposób, bo co do intencji zawsze mogą pojawić się rozbieżności. Angielski futbol ma potężnego kaca.
Przemysław Pawlak

Źródło artykułu: