PAP/EPA / Bartłomiej Zborowski

Borussia - Legia: gwiazdy tańczą na lodzie! Co za mecz!

Jacek Stańczyk

To nie była piłka nożna, to była jazda po lodzie bez trzymanki. Częściej na tyłkach lądowała Legia Warszawa. Musiało mocno boleć, bo z Borussią Dortmund przegrała aż 4:8. Wynik hokejowy.

W niewiele ponad pół godziny obie drużyny strzeliły siedem goli. Takie mecze się w zasadzie nie zdarzają. To był rollercoaster, który wyrzucał z krzesełek. Upadając, można było nieźle stłuc tyłek. To była też jazda na lodzie bez trzymanki. Niestety, częściej bolało przyjezdnych z Warszawy.

Zaczął w 10. minucie Aleksandar Prijović, który dosyć nieoczekiwanie kosztem Nemanji Nikolicia znalazł się w pierwszym składzie. Właśnie wtedy po okresie przewagi Borussii dostał piłkę w polu karnym, zatańczył z nią jak kiedyś Ronaldinho i podobnie jak Brazylijczyk, choć stał przed nim obrońca, zmieścił piłkę w bramce. Roman Weidenfeller, który w pierwszym składzie Borussii zastąpił kontuzjowanego Romana Burkiego, tylko odprowadził piłkę wzrokiem. - Zawsze jest tak, jak mówię - zarzekał się po meczu z Realem Madryt, pytany o tę imprezę, gdy tylko jest na boisku. Prijović zawsze jest, był i będzie pewny siebie. Taki to już nie tylko zlatanowaty wygląd, ale i charakter. I po prostu dobrze gra w piłkę. On od Borussii absolutnie nie odstawał. W 25. minucie piłkę podał mu Bartosz Bereszyński. "Prijo" znowu popatrzył i uderzył przy słupku nie do obrony. Tak, obrona Borussii tego dnia była dziurawa jak szwajcarski ser. Więc Szwajcar dobrze wiedział, co z nią zrobić.

Brzmi jakby to Legia od początku dominowała, a Borussia nie wiedziała, co się dzieje, prawda? A na Signal Iduna Park właśnie dokonywał się wyczekiwany przez nas cud?

Niestety, drugie trafienie Prijovicia było kontaktowym. Wcześniej bowiem przez Legię przeszło japońskie tsunami, totalne zaćmienie słońca i księżyca razem wzięte. Dwa gole w dwie minuty strzelił Shinji Kagawa. Najpierw zamknął akcję z lewej strony, gdy wrzuconej przez Ousmane Dembele piłki nikt w polu karnym nie wybił. Chwilę później Japończyk uderzył nie do obrony z około dwunastu metrów.

ZOBACZ WIDEO Grosicki podsumował 2016 rok. "Jesteśmy jedną wielką rodziną, chcemy się rozwijać" 

W 20. minucie z kolei Radosław Cierzniak tak wybijał piłkę, że trafił w Nuriego Sahina, a piłka trafiła do bramki. Cierzniak sensacyjnie dostał szansę od Jacka Magiery. Arkadiusz Malarz dostał zaś wolne. Choć był do tej pory jednym z najlepszych piłkarzy Legii w Lidze Mistrzów, to jednak puszczał gola za golem. Magiera spróbował więc wprowadzić do bramki trochę świeżej krwi.

Radosław Cierzniak, gdyby wiedział, co go czeka, prawdopodobnie założyłby znaną koszulkę z leżącym robotnikiem i hasłem: "Pier..., nie robię". W pierwszej połowie każdy ze strzałów na jego bramkę kończył się golem.

"Futbol, cholera jasna" - to słynne powiedzenie sir Alexa Fergusona pasuje idealnie do tego, co stało się pomiędzy 28. i 32. minutą. Znowu poimprezować postanowił Prijović. Przelobował Weidenfellera, ale piłka zatrzymała się na poprzeczce! A już pachniało Realem Madryt! Napastnik Legii pewnie nie zdążył jeszcze odwrócić głowy po swojej akcji, a Legia już przegrywała 2:4. Marco Reus urwał się legionistom, dograł do Ousmane Dembele, a ten pokonał Cierzniaka. Cztery minuty później to sam Reus wymierzył legionistom sprawiedliwość.

Uff... 

Szeroko rozumiana defensywa Legii nie istniała. Owszem, była zmodyfikowana, bo kontuzji doznał Adam Hlousek. W środku zagrała więc "banda łysego", czyli Michał Pazdan i Jakub Czerwiński. Jakub Rzeźniczak został oddelegowany na lewą stronę. Thomas Tuchel dla odmiany też kombinował ze składem. Najlepsi odpoczywali po Bayernie Monachium. Na ławce usiedli Pierre-Emerick Aubameyang i Mario Goetze. Łukasza Piszczka, najstarszego piłkarza BVB, w ogóle nie było w meczowej kadrze. To był ten moment, gdy w relacji można było napisać o składach. Przerwa. 

Po niej zaś rozkręcone party wchodziło w kolejny etap - tańczenia na stołach. W 52. minucie swojego drugiego gola strzelił Marco Reus. Legia przez chwilę wyglądała, jakby było już jej wszystko jedno. Jednak to złudzenie. Warszawianie potrafili jeszcze wykrzesać z siebie radość z gry. W 57. minucie Miroslav Radović przebiegł z piłką kilkanaście metrów i dograł do Michała Kucharczyka, a ten w sytuacji sam na sam, strzałem po ziemi zewnętrznym podbiciem zdobył trzeciego gola dla mistrzów Polski. A na tablicy wyników już mieliśmy dziewięć goli.

Dycha pękła w 81. minucie, gdy do bramki trafił Felix Passlack. Legia - a jakże - odpowiedziała, gdy trafił Nemanja Nikolić.

W doliczonym czasie gry wynik na 8:4 ustalił Marco Reus. Niemiec wrócił do gry po długiej przerwie spowodowanej kontuzją. Wrócił w najlepszy możliwy sposób, z hat-trickiem w kieszeni. 

- Pierwszy mecz zamykamy w szafie i już na niego nie patrzymy - mówi o wrześniowym, przegranym 0:6 meczu Jacek Magiera.

Świetny Prijović, kilka ciekawych rozwiązań w ataku, ale w defensywie jak zagubione dzieci - tak wyglądał mecz wtorkowy. Co z nim teraz zrobić? Bądź tu człowieku mądry. 

Borussia Dortmund - Legia Warszawa 8:4  (5:2)

0:1 - Aleksandar Prijović 10
1:1 - Shinji Kagawa 17
2:1 - Shinji Kagawa 18
3:1 - Nuri Sahin 20
3:2 - Aleksandar Prijović 24
4:2 - Ousmane Dembele 29
5:2 - Marco Reus 34
6:2 - Marco Reus 52
6:3 - Michał Kucharczyk 57
7:3 - Felix Passlack 81
7:4 - Nemanja Nikolić 83
8:4 - Marco Reus 90+2

Borussia Dortmund: Roman Weidenfeller - Sebastian Rode - Matthias Ginter, Marc Bartra (Eric Durm 62'), Felix Passlack - Nuri Sahin - Christian Pulisić, Gonzalo Castro, Shinji Kagawa, Ousmane Dembele (Andre Schuerrle 72') - Marco Reus

Legia Warszawa: Radosław Cierzniak - Bartosz Bereszyński, Jakub Czerwiński, Michał Pazdan, Jakub Rzeźniczak - Michał Kopczyński, Vadis Odjidja-Ofoe (Nemanja Nikolić 75'), Michał Kucharczyk, Guilherme - Miroslav Radović, Aleksandar Prijović (Mateusz Wieteska 69')

Żółte kartki:  Michał Pazdan, Vadis Odjidja-Ofoe oraz Mathias Ginter

Sędzia: Martin Strombergsson

Widzów: 55054

 

< Przejdź na wp.pl