Materiały prasowe / Tygodnik Piłka Nożna

Piłkarz Roku 2016. Robert Lewandowski: Zrobiliśmy wielkie halo w Europie

Piłka Nożna

- USA to interesujący kierunek. Warto byłoby tam trafić - zdradza Robert Lewandowski. O przyszłości w USA, o pieniądzach z Chin, o Euro 2016, swoich rzutach wolnych i wielu innych sprawach opowiedział w rozmowie z tygodnikiem "Piłka Nożna".

Robert Lewandowski w roli Piłkarza Roku w Polsce w plebiscycie tygodnika "Piłka Nożna" to stały i pewny punkt programu. Niezmiennie od sześciu lat. Do Zlatana Ibrahimovicia jeszcze pod względem liczby krajowych statuetek sporo kapitanowi reprezentacji brakuje, ale z racji wieku słynnego Szweda, może go dogonić. Zwłaszcza, że bardzo mocno stąpa po ziemi, ale jednocześnie doskonale wie, ile jest wart. I jak trzeba się cenić. 

Rozmawiał w Monachium Adam Godlewski

"Piłka Nożna": Jesteś zdziwiony, że ekipa "Piłki Nożnej" znów o tej porze roku przyjechała do Monachium?

Robert Lewandowski:  - Zdziwiony? Nie! Raczej zadowolony, że po raz kolejny spotykamy się w takich okolicznościach. 

A jak sądzisz - co wspólnego masz z Davidem Alabą, oprócz oczywiście tego, że gracie razem w Bayernie?

- Trudno powiedzieć. Jakaś podpowiedź?

Sześć…

- …też sześć razy coś wygrał? Już wiem, sześć razy był wybierany Piłkarzem Roku w Austrii.

Ty zostałeś szósty raz z rzędu Piłkarzem Roku w Polsce w plebiscycie tygodnika "Piłka Nożna". Jesteś już trochę znużony tym wyróżnieniem, czy przeciwnie - każda kolejna statuetka cieszy i dobrze smakuje?

- To nigdy nie znuży i się nie znudzi. Na pewno się cieszę z kolejnej statuetki. To fajne uczucie, bo nagroda jest bardzo prestiżowa. To potwierdzenie ciężkiej pracy, którą wykonałem. I kolejna cenna rzecz, która będzie wisiała w gablocie.

ZOBACZ WIDEO Koszmarna kontuzja piłkarza Barcelony [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Chyba raczej stała.

- Oczywiście, że stała, bo trochę rzeczywiście waży. Widać, że ma jakość.

Zapytam przewrotnie: a może trwająca już od sześciu lat dominacja świadczy nie tylko o twojej powtarzalności i ciągłym marszu w górę, ale też i o słabości konkurencji?

- Jeśli mam być szczery, to sądzę, że w Austrii jest słabsza konkurencja niż w Polsce, i tam łatwiej sięgnąć po tytuł Piłkarza Roku. Nawet obrońcy, jak David, a przecież pozycja na której gra dany zawodnik, także ma znaczenie przy tego typu konkursach. W Polsce na pewno jest dużo trudniej wygrać, a już szczególnie w plebiscycie za zeszły rok, kiedy odbywały się finały Euro 2016. Wielu chłopaków pokazało się z bardzo dobrej strony we Francji, ale też wcześniej i później świetnie prezentowali się w klubach. Popatrzmy zresztą na letnie transfery  - jak wielu kolegów dostało szansę występów w lepszych zespołach i ją wykorzystało. A jeśli policzymy, ilu z nas gra już na co dzień za granicą, to wyjdzie, że konkurencja jest spora. I cały czas rośnie.

Kto twoim zdaniem najmocniej deptał po piętach? Kto najmocniej ci zagrażał?

- Nie podchodzę do tego tak, że ktoś mi depcze po piętach i może zagrozić. Biorąc pod uwagę cały ubiegły rok, polscy piłkarze zrobili wielkie halo w Europie. Postawiliśmy kropkę nad i, zaakcentowaliśmy, że też tu jesteśmy, pokazujemy się z dobrej strony, a nawet rządzimy. I mam nadzieję, że z każdym kolejnym sezonem będzie to coraz bardziej widoczne.


Podsumujemy dokładnie cały 2016 rok, ale zaczniemy od końca. Robert Lewandowski ustawia się do rzutu wolnego na określonej klepce przed polem karnym, podbiega, strzela nad murem i piłka wpada w okienko. Efekt jest fantastyczny, ale trudno nie zapytać: ile to kosztowało wysiłku? Ile razy zostawałeś po treningach, żeby ćwiczyć z tej klepki?

- Kiedy zacząłem ćwiczyć rzuty wolne? To było chyba jeszcze w ubiegłym sezonie. Tyle że zostawałem po treningach raz na jakiś czas. I na krótko.

W zeszłym sezonie? Pamiętam twoje uderzenie w takim stylu na koniec pobytu w Borussii. W Berlinie strzeliłeś gola z bardzo podobnego miejsca ze stałego fragmentu.

- To prawda, tylko że w Dortmundzie prawie w ogóle nie ćwiczyłem rzutów wolnych. Czasami zostałem po zajęciach, ale to było naprawdę raz na przysłowiowy ruski miesiąc. A przy takiej regularności trudno było ten element dopieścić. Natomiast od tego sezonu, kiedy zacząłem nad wolnymi systematycznie pracować, ćwiczyć ten element, szlifować i próbować w meczach, okazało się, że było to warte zachodu. Skupiałem się nie tylko na uderzeniu, ale też z jakiej pozycji strzelać, jaką rotację nadać piłce, i z jaką siłą kopnąć.

Masz też charakterystyczny dobieg. Z czego wynika?

- Ten element też wytrenowałem, wyszkoliłem. Zobaczyłem, że trajektoria lotu piłki jest inna, jeśli właśnie w ten sposób nabiegam na piłkę. Tak było mi łatwiej uderzać, i tak już zostało. Prawda jest po prostu taka, że dobieg ma wpływ na to, jak później leci piłka. Zawodnicy są wyżsi i niżsi, więc uderzyć tak, żeby piłka spadała za murem, trzeba na swój sposób. Należy odpowiednio wyliczyć kroki, kto ile ich potrzebuje, i każdy próbuje inaczej. Ja znalazłem w końcu technikę, która mi podpasowała. Biorąc rozbieg w ten, a nie inny sposób, łatwiej mi celnie uderzyć.

Ile czasu zajęło wypracowanie własnego stylu w tym elemencie, bo trochę uciekłeś od odpowiedzi? Po dwadzieścia minut po każdym treningu, przez - powiedzmy - dziesięć miesięcy?

- Czasami było to dłużej, zwłaszcza na początku.

Czterdzieści minut, godzinę?

- Myślę, że tak, że właśnie tyle to trwało. Mówiło się oczywiście, że to już ostatnie dziesięć piłek, ale z tych dziesięciu robiło się kolejne trzydzieści; czasami aż noga bolała. Później jednak powtórzeń nie musiało być już tak wiele.

Prosiłeś Manuela Neuera albo któregoś innego bramkarza, żeby z tobą zostawał, czy ćwiczyłeś na trenażerze?

- Byli bramkarze, choć w ośrodku treningowym Bayernu jest tak wysoki mur - mierzy ponad dwa metry - że na początku sukcesem było już pokonanie muru. Wiedziałem więc, że jak na treningu zacznie mi wychodzić, to na meczu będzie już dużo łatwiej. I wyszło! Mam nadzieję, że teraz systematycznie będę strzelał bramki z rzutów wolnych, albo chociaż stwarzał duże zagrożenie.

Hitem internetu są sztuczki techniczne a’la Lewandowski. Ostatnio rekordy oglądalności biło nagranie, na którym zdejmujesz koszulkę i potem ją zakładasz, trzymając piłkę na karku. Wypracowanie takiego show też kosztuje wiele minut na boisku po treningach?

- Robiłem takie ćwiczenie jak byłem mały. Potem kompletnie o nim zapomniałem, długo nawet nie próbowałem i dopiero jak byliśmy na ostatnim obozie, zacząłem sobie przypominać tę sztuczkę z piłką na karku. Potrenowałem raz, drugi i trzeci, wyszło, więc byłem zadowolony. Czasami człowiek myśli, co nowego wprowadzić, żeby znowu cieszyć się zajęciami z piłką.

Robisz to bardziej dla własnej frajdy, czy trochę pod publikę?

- To przede wszystkim jest dla mnie trening. Czucie piłki ma przecież ogromne znaczenie. Jeśli takie sztuczki mi wychodzą, takie panowanie nad piłką, później podczas meczów łatwiej jest mi o podstawowe elementy, choćby o przyjęcie. Jak czujesz piłkę w różnych trickach, ma to przełożenie na boisko.

W grudniu podpisałeś nowy kontrakt, w Polsce przyjęty z wielkim och i ach, z racji tego, że to najwyższy kontrakt w historii Bundesligi. Też podszedłeś do tematu w sposób szczególny, czy uznałeś, że taka gaża ci się po prostu należała?

- To jest nagroda za ciężką pracę, za to, co udało mi się zrobić. Docenienie moich wysiłków przez Bayern. I dowód, że chcą mnie w Monachium, liczą na mnie i we mnie wierzą. A z drugiej strony - to już historia, teraz skupiam się na sprawach, które są przede mną.

Zależało ci, żeby to był rekord płacowy?

- Nie patrzę na to, ile kto inny zarabia. Wiedziałem ile ja chcę zarabiać, na ile siebie wyceniam, ile jestem wart. Byłem po prostu świadomy tego, co klub powinien zaproponować i na jakich warunkach podpisać nowy kontrakt.

Doczekałeś się jakichś reakcji klubowych kolegów na podwyżkę? Ktoś może bardziej zaczął cię nie… lubić?

- Piłkarze są skupieni na innych kwestiach, nie rozmawiamy o pensjach. Każdy ma swoje oczekiwania, swoich menedżerów, swoje życie. I docenia to, co ma.

Mam zatem rozumieć, że Arjen Robben, który niespecjalnie lubił do ciebie podawać, teraz nie zaczął podawać jeszcze rzadziej, właśnie z uwagi na twoje rekordowe pobory?

- Czegoś takiego na pewno nie ma. Wiadomo, każdy lubi sobie popisać, zwłaszcza o tym, co nie jest idealne, bo wtedy tekst lepiej się sprzedaje, ale w relacjach między mną i Arjenem nie ma problemu.

Swego czasu miałeś pretensje - a przynajmniej powody, żeby mieć duże pretensje  - że Robben za bardzo egoistycznie zachowuje się pod bramką przeciwnika.

- Pewnie, były takie okresy, szczególnie na początku mojego pobytu w Monachium. I nie byłem szczególnie szczęśliwy z tego powodu, ale myślę, że z czasem zrozumieliśmy się lepiej. Nie tylko poza boiskiem, ale też jak powinniśmy grać. Wiadomo, to nie jest zawodnik, który gra tak od wczoraj, od zawsze lubił dryblować, trzymać piłkę przy nodze i samemu kończyć akcje. Zauważył jednak, że czasami dla zespołu warto zagrać inaczej. Nie wolno jednak zapominać, że Arjen pomaga drużynie. Na przykład kiwnie dwóch przeciwników, zrobi miejsce partnerom, i szansa na zdobycie bramki jest większa.

[nextpage]

A zdarzyło się już, że po treningu razem z Holendrem poszliście na kawę albo piwo?

- Tak, choć Arjen też jest osobą rodzinną - zdarzyło się. To fajny gość, z którym można miło pogadać.

Za tobą kolejny udany rok, ale są też powody do niedosytu, nawet na niwie klubowej. Domyślam się, że goleador na twoim poziomie ściga 50 bramek w roku i zwycięstwo w finale Ligi Mistrzów. A tego zabrakło.

- Wiadomo, to jest wielka sprawa, ale moje podejście się zmieniło - jak się uda, to się po prostu uda. Natomiast wcześniej chciałem dokonać tego za wszelką cenę, przez co bywałem za bardzo spięty.

Mówisz o 50 golach, czy triumfie w Champions League?

- O Lidze Mistrzów. To czy strzelę 50, 49, czy 55 bramek nie ma żadnego znaczenia; to są tylko liczby. Mam nadzieję, że przyjdzie ten czas, kiedy wygram Champions League, ale już się nie napinam. Wiem bowiem, że nie ma sensu. Wolę się skupić na tym, co trzeba zrobić, jaką pracę wykonać.

W przestrzeni publicznej ukazała się przypisywana tobie ocena trenerów. Naprawdę Carlo Ancelottiego cenisz wyżej od Pepa Guardioli?

- Nie, po pierwsze, to dwaj zupełnie różni ludzie, dwaj różni trenerzy, każdy ma jednak swoją ideę, i pracuje inaczej. Nie ma: ten lepszy, ten gorszy; nigdy czegoś takiego nie powiedziałem. Staram się od każdego trenera czerpać to, co ma najlepszego i robić postępy. Bo tylko to jest ważne.

Włoch i Katalończyk są różni, ale mają też wspólny mianownik. To znaczy bardzo mocno eksploatowali Lewandowskiego. Nie czujesz się zmęczony? A może po prostu potrzebujesz aż tylu minut na boisku?

- Przerwa zimowa w Bundeslidze powoduje, że człowiek może odpocząć i zregenerować się, jest przecież dłuższa o tydzień, a nawet dwa niż w innych czołowych ligach w Europie, co oczywiście ma duże znaczenie. Z drugiej strony - czasami odpoczywam też w trakcie rozgrywek, nie jest przecież tak, że w każdym meczu gram po 90 minut. W Pucharze Niemiec w jednej rundzie nie wystąpiłem w ogóle, i pewnie teraz będzie podobnie. Raz na jakiś czas dobrze jest zresztą zobaczyć z boku, jak wygląda nasza gra. Generalnie jednak jestem przygotowany na duży wysiłek. Dla mnie to żadna nowość, nie mam problemów, żeby grać tyle meczów i minut co sezon.

Z finałów Euro we Francji wróciłeś z niedosytem?

- Na pewno. Jeśli gra się w ćwierćfinale mistrzostw Europy i przegrywa po rzutach karnych, po zaledwie jednym niewykorzystanym, niedosyt musi ci towarzyszyć. Trudno przecież nie zastanawiać się, czy wcześniej nie trzeba było bardziej zaryzykować, i nie czekać na serię jedenastek. Może wtedy wystąpilibyśmy w półfinale? A wówczas wszystko mogłoby się już zdarzyć. Dlatego nie ma sensu ukrywać, że nikt z drużyny nie wrócił do domu z takim poczuciem, że zrobiliśmy coś ponad normę. Raczej z takim, że mogliśmy zrobić jeszcze więcej, bo właśnie taka jest prawda. Zabrakło chyba tylko tego, że mogliśmy bardziej zaryzykować, zagrać bardziej ofensywnie, wiadomo przecież, że w defensywie spisywaliśmy się bardzo dobrze.

A nie jest tak, że do Francji jechałeś po tytuł króla strzelców?

- W żadnym wypadku. Przecież miałem dwie sytuacje w trakcie całego turnieju! Dla mnie ważniejsza była drużyna i sukces z drużyną. O króla strzelców mógłbym powalczyć, gdybym miał po dwie, trzy sytuacje w każdym spotkaniu. A tak naprawdę poza spotkaniem z Ukrainą, w którym była jedna sytuacja, i poza Portugalią, kiedy jedyną okazję wykorzystałem, nie miałem nic więcej do strzelenia.

Rozumiem, że na miejscu Arka Milika mógłbyś zostać królem strzelców Euro?

- Zostawmy ten temat. Robiłem czarną robotę, wiedziałem z góry, że będę miał dwóch zawodników, czasami trzech na plecach, że będę pilnowany zupełnie inaczej niż ktokolwiek w naszym zespole. Robiłem miejsce innym zawodnikom. Można powiedzieć, że się poświęciłem dla drużyny. Jako kapitan wiedziałem, że sukcesem nie będzie to, że strzelę kilka bramek, ale odpadniemy już po fazie grupowej. Tylko awans najdalej jak tylko się da.

Byłeś zaskoczony startem naszej reprezentacji w eliminacjach rosyjskiego mundialu? Może to nie był falstart, ale niemrawo weszliście w kolejny mistrzowski cykl.

- Weszliśmy dobrze, tylko szybko wyszliśmy z rozpędu, jaki mieliśmy w pierwszej połowie w Kazachstanie. Początek spotkania był bardzo udany, druga połowa wyglądała już niestety znacznie gorzej. Zgubiła nas pewność siebie. Podejście typu: dograjmy tę drugą połowę i wracajmy jak najszybciej do domu. Był to dla nas na tyle zimny prysznic, że udało się wygrać kolejne mecze. I z dziesięcioma punktami na koncie prowadzimy w grupie.

Co do tego zimnego prysznica zdania będą z pewnością podzielone. Na zgrupowaniu przed meczami z Danią i Armenią działo się podobno tyle, i było tak głośno, że musiałeś brać tabletki na ból głowy. Ile w tym prawdy?

- Myślisz, że pamiętam, jaką tabletkę brałem kilka miesięcy temu? (śmiech). To mnie przeceniasz. Prawdą jest natomiast, że czasami mentalność jest kluczowa. Umiejętności, wiadomo - mamy, tyle że musimy bardzo dbać o właściwe podejście do każdego spotkania. W jedenastu musimy zostawić po tyle samo serca i zdrowia na boisku.

Selekcjoner Adam Nawałka publicznie przyznał, że rozluźnienie na tym zgrupowaniu było zbyt duże. Jako kapitan, omawiałeś ten aspekt z kolegami?

- Też uważam, że rozluźnienie było zbyt duże. A wynikało z tego, że wszyscy dookoła chwalili nas po mistrzostwach Europy. Mimo wewnętrznego niedosytu po Euro, ciepłe komentarze skruszyły skorupę, którą wcześniej wytworzyliśmy w kadrze. Tego nie da się ukryć. Kilka procent właściwego podejścia, koncentracji i zawziętości.

A także kilku godzin snu brakowało potem w meczu z Armenią.

- Nie przesadzajmy, nawet gdybyśmy trzy dni nie spali, to z Armenią i tak powinniśmy wygrać. Oczywiście przy stuprocentowym przygotowaniu mentalnym. Pewnie, fizyka na poziomie reprezentacji też jest ważna, ale w tym konkretnym przypadku najważniejsze były głowy.

Gdybyś jeszcze raz stanął przed taką sytuacją jak w Bukareszcie, gdzie przy twojej nodze wybuchła petarda, też grałbyś do końca, czy jednak szkoda zdrowia na podejmowanie podobnego ryzyka?

- Decyzję podejmowałem na bieżąco, myślałem, że to zwykła flara, która zaświeci i da jakiś kolor. A nie, że wybuchnie, na dodatek tak głośno. Byłem oszołomiony przez chwilę, sędzia pytał o moje samopoczucie i deklarował, że będą czekali tyle, ile będę potrzebował. I dopiero jak będę w pełni gotowy, wznowi grę. Widziałem, że to mecz do wygrania, dlatego wolałem wygrać na boisku niż w szatni. I w ogóle nie myślałem, żeby zejść z boiska i tym krokiem zapewnić walkower.

Twój kolega, Sebastian Mila, przynajmniej on uważa się za twego kolegę, powiedział, że przy dobrym losowaniu podczas mundialu w Rosji reprezentacja będzie w stanie awansować nawet do półfinału, ponieważ jeszcze nie osiągnęła apogeum. Masz podobne odczucia? Na początek w kwestii waszego koleżeństwa?

- Wiadomo, z Sebkiem mieliśmy zawsze i nadal mamy dobry kontakt, to superczłowiek, z którym fajnie rozmawia się na wiele tematów. A co do apogeum drużyny narodowej, wiele zależy od tego, ilu będziemy mieć zawodników na wysokim poziomie. Tylko że w tym momencie trzeba by wrócić do szkolenia młodzieży, szkolenia trenerów. 

[nextpage]


I czasu nie wystarczy na inne tematy.

- To prawda, bo szkolenie w naszym kraju nie jest jeszcze na wysokim i dobrym poziomie. To duże pole do zagospodarowania. Jeśli będziemy mieli tylko tę grupę piłkarzy, która była do tej pory, i nikt nowy nie wskoczy do wyjściowego składu, a co rok powinien przynajmniej jeden, a najlepiej dwóch młodych zawodników, mogą pojawić się problemy. Niektórzy reprezentanci są już w słusznym wieku, a nikt wiecznie grał nie będzie. Bez dopływu świeżej krwi i jakości, trudno snuć marzenia o potędze.

Znajdujesz się mniej więcej w połowie kariery. Jak oceniasz, już jesteś najlepszym polskim piłkarzem w historii?

- Trudno porównywać, zwłaszcza że futbol bardzo się zmienił. Kiedyś realia były inne, inaczej traktowano mecze reprezentacji, a przede wszystkim bardzo trudno było z Polski wyjechać najlepszym zawodnikom. Zwłaszcza do wielkich klubów.

Zbigniew Boniek wyjechał jednak i grał. Na dodatek - z dużym powodzeniem.

- No tak, ale Zbigniew Boniek nie był napastnikiem.

On twierdzi, że był.

Powiem tak - chciałbym z nim grać w jednym zespole. Bo w moim odczuciu był to zawodnik do dogrywania. Najlepsze osiągnięcie strzeleckie, czyli osiem goli w sezonie to nie jest przecież wielki sukces dla typowego napastnika.

Patrząc z twojej perspektywy.

- Oczywiście, z mojej perspektywy. Z drugiej strony z Juventusem wygrał wszystko, a przede wszystkim Puchar Europy. Pewnie można porównywać nas pod kątem poszczególnych elementów, ale nie wolno zapominać, że piłka nożna poszła strasznie do przodu. Przecież ja biegam w 60 minut więcej niż kiedyś biegało się przez cały mecz, więc wydolnościowo to już zupełnie inna dyscyplina. Myślę, że maksymalnie piętnaście lat wstecz można się wracać, bo tylko na takim dystansie warunki w futbolu są w miarę porównywalne. Co nie zmienia faktu, że prezesa PZPN będę zawsze szanował. A on będzie żył tym, że był wybitnym zawodnikiem.

I czasami wbijał ci szpileczki. Na przykład takie, że w gablocie masz za mało znaczących trofeów.

- No to niech już lepiej nie przesadza. Na pewno chciałby mieć tyle w gablocie, co ja mam (śmiech). Pod tym akurat względem moglibyśmy się rzetelnie porównać i pospierać na konkretne argumenty. Prawda jest zresztą taka, że był świetnym zawodnikiem, z kolei ja piszę zupełnie inną historię, i naprawdę przełamuję bariery. A przede wszystkim skupiam się na sobie.

A ile dla ciebie znaczy zainteresowanie ze strony Chińczyków? Pochyliłbyś się poważnie nad ich ofertą?

- W tym momencie na pewno nie. O propozycji oczywiście wiedziałem, że jest, ale nawet nie interesowałem się szczegółami.

Na stole leżało niemoralnie dużo pieniędzy.

- Zgadza się, leżało. Z drugiej strony w moim wieku pieniądze nie mogą przesłaniać wszystkiego. Po to trenuję tyle lat, żeby oczywiście - dobrze zarabiać.

A nie zarabiasz źle.

- Ale też robię to z miłości do futbolu, i z pasją. Pieniądze są oczywiście ważne, nie ma co ukrywać, ale nie najważniejsze. Nie wybrałem kasy, wybrałem piłkę nożną.

To jasne. A jak było z zainteresowaniem ze strony Realu Madryt? Domyślam się, że miło łechtało.

- To już trwa od jakiegoś czasu, z jednej strony w jakiś sposób schlebia, ale wielkiego wrażenia już nie robi. Gram w klubie ze światowego Top 3. Można się spierać, kto jest lepszy, Real wygrał ostatnią Ligę Mistrzów, więc może być w tym momencie o krok do przodu. Za chwilę kolejność może być jednak odwrotna. W ostatnich pięciu sezonach Bayern rokrocznie był w półfinale Champions League, zatem brakuje naprawdę niewiele, odrobinę.

Z twojego otoczenia wyciekła informacja, że na koniec kariery planujesz występy w MLS. Potwierdzasz?

- Tak. Uważam, że to interesujący kierunek. Nie wiem, czy będę miał okazję zagrać w USA, czy za parę lat stwierdzę, że jednak nie, ale na dziś zakładam, że warto byłoby tam trafić i posmakować, jak żyje się w Ameryce. Chodzi mi to po głowie. Życie piłkarza z jednej strony nie trwa wiecznie, ale z drugiej - trudno planować wszystko dokładnie na kilka lat do przodu. Bo kilka lat to we współczesnym futbolu szmat czasu, wszystko dynamicznie się przecież zmienia.
Piłkarska geografia też.

Mówisz, że na Ligę Mistrzów już się na napinasz, a jak jest ze Złotą Piłką? Pytam, bo z jednej strony masz w kontrakcie zapisane bonusy za wysoką lokatę w plebiscycie "France Football", a z drugiej po ubiegłorocznej edycji napisałeś na Twitterze, że to kabaret.

- Na Złotą Piłkę też się na pewno nie napinam. Jeśli jednak grasz w drużynie, która wywalczyła mistrzostwo Niemiec, Puchar Niemiec i była w półfinale Ligi Mistrzów, czyli zmieściła się w pierwszej czwórce w Europie, i nagle patrzysz, ilu jej zawodników jest w czołówce plebiscytu, to zastanawiasz się, o co tu w ogóle chodzi. Gdy ktoś mi o tym opowiedział, zaśmiałem się tylko i spontanicznie postanowiłem zatweetować uśmieszkami. Tak po prostu.

A czujesz sufit nad głową jeśli idzie o Złotą Piłkę? Zdaje się, że Ebi Smolarek, twój poprzednik w reprezentacji Polski i Dortmundzie, stwierdził, że jako Polak nie masz szans na to trofeum.

- Nie ma nade mną żadnego sufitu! Może właśnie dlatego, że Ebi miał takie podejście, szybko wrócił grać do kraju. Nie mówię, że o tym myślę, albo że spędza mi to sen z powiek, ale wcale nie uważam, aby moja narodowość stanowiła przeszkodę. Może w czasach, kiedy grał Smolarek, piłkarzy z Polski traktowali inaczej.

Pytanie tylko, czy jego traktowali, że był z Polski?

- Ano właśnie, to też zasadna kwestia. Czasy na pewno jednak się zmieniły, teraz jeśli ktoś mówi o Polsce, to mówi pochlebnie. Nawet na końcu świata. I nikt już nie myli Holland z Poland.

Czyli rozumiem, że Złotą Piłkę traktujesz jako…

- …przecież to jest moja złota piłka - wasza statuetka! Już szósta w kolekcji!

Oczywiście!

- Konkursy, wiadomo, rządzą się własnymi prawami. I na kryteria też trzeba patrzeć. Pod tym kątem, czy to co zrobiłeś, ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie dla tych, którzy dokonują wyboru.

Miniony rok był szczególny dla ciebie, dowiedziałeś się, że zostaniesz tatą. Jesteś już gotowy do nowej roli, szykujesz się na bezsenne noce?

- Mam nadzieję, że jestem gotowy. Wiem też jednak, że teoria i praktyka to dwie różne dyscypliny.

Kiedy spodziewasz się przyjścia potomka na świat?

- Już niedługo. To znaczy za kilka miesięcy, ale czas szybko zleci.

Płeć już znasz?

- Owszem, jest znana, ale nie będę publicznie o tym mówił. Oczekiwanie na dziecko to zupełnie inne, nowe doświadczenie. Myślę, że każdy ojciec wie, o czym mówię, choć słowami trudno to nawet opisać.

Były wielkie targi między tobą i małżonką o wybór imienia?

- Nie, byliśmy bardzo zgodni. Od początku zmierzaliśmy w tym samym kierunku, nie pojawiły się żadne rozbieżności zdań na ten temat. Nawet drobne.

Na koniec zapytam, co oznacza twoja najnowsza cieszynka po golu, kiedy składasz ręce na piersiach z wyciągniętymi palcami?

- Przyjdzie czas, kiedy to wyjaśnię.

W jakich okolicznościach?

- A na jakie możemy się umówić?

Ty wiesz najlepiej.

- Po specjalnym meczu, ważnym i zwycięskim. Wtedy się otworzę.

Zakładam jednak, że nie ma w tym przypadku, tylko jest to wystudiowany gest.

- Tak. Skądś się wziął, gdzieś to się zaczęło i widać, że wzbudza zainteresowanie. Wiem co robię, i kiedyś wyjaśnię. Ale jeszcze nie nadeszła odpowiednia pora.

< Przejdź na wp.pl