PAP / Andrzej Grygiel

Michał Probierz: Reprezentacja zupełnie mnie nie interesuje

Piłka Nożna

- Reprezentacja mnie nie interesuje - mówi Michał Probierz, trener Jagiellonii Białystok. W rozmowie z "Piłką Nożną" wspomina też m.in. jak to został wyśmiany za słowa o Robercie Lewandowskim.

Adam Godlewski, Piłka Nożna: W co ty grasz?

Michał Probierz, trener Jagiellonii Białystok: W nic nie gram, tylko uczciwie mówię, jaka jest sytuacja. A u nas to nie jest mile widziane, w naszych realiach lepiej kitować i opowiadać bajki. O reformie ESA 37 mówię krytycznie od lat, szczerze i tak jak czuję. Wiele osób ze środowiska ma identyczne zdanie, ale publicznie boją się zabierać głos.

Myślę, że jednak grasz i to ty trochę kitujesz. Mimo że to Jagiellonia prowadzi w lidze [wywiad przeprowadzono przed ostatnią kolejką], złożyłeś gratulacje Lechowi za wywalczenie dubletu. O co w tym chodzi?

To nie jest gra. Mówię wyraźnie: gdyby były cztery kolejki do końca w normalnej lidze, to Jagiellonia mogłaby zostać takim polskim Leicester. Byłaby bowiem zdecydowanym faworytem na finiszu. Porównując wyniki nasze i Legii, Lecha czy Lechii, nikt nie patrzy na wysokość budżetów. Tymczasem w Warszawie w zeszłym roku wynosił około 150 milionów złotych, w Poznaniu i Gdańsku po około 80, a u nas 18. Biorąc pod uwagę finanse, jesteśmy więc kopciuszkiem. Jak Leicester...

Leicester miało tylko jeden udany sezon w najnowszej historii, tymczasem Jagiellonia w walce o mistrzostwo liczyła się już dwa sezony temu, i batalię o tytuł przegrała dopiero na ostatniej prostej.

Czyli jesteśmy jeszcze bardziej ubogim krewnym od Leicester, bo w Białymstoku nie ma już praktycznie nikogo z tamtego zespołu.

Został trener, zostali działacze, zostało know-how.

Nie stać nas było jednak na kupno topowych piłkarzy. Braliśmy solidnych zawodników, ale najczęściej z odzysku. Czyli takich, których trzeba było odbudować. Taras Romanczuk przyszedł do Jagiellonii z Legionovii, Piotr Tomasik - o którym wszyscy mówili, że się nie nadaje do ekstraklasy - z Podbeskidzia Bielsko-Biała, a Fiodora Cernycha też skreślali, bo podobno nie strzelał goli. U nas wszyscy grają bardzo dobrze, ale w momencie, kiedy punkty z sezonu zasadniczego zostaną podzielone i w miesiąc będą rozstrzygać się ligowe wyniki, decydująca okaże się jakość szerokiej kadry. Co z góry faworyzuje najbogatsze kluby. A my będziemy mieli szczęście, jeśli przy takim regulaminie w ogóle znajdziemy się na podium.

ZOBACZ WIDEO Pięć bramek w pół godziny - Sevilla rozbiła Deportivo [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Twój wywód jest bardzo logiczny, ale w dalszym ciągu nie wyjaśnia gratulacji dla Lecha.

Moje słowa odnosiły się do Lecha, Legii i Lechii, które mają o wiele większe możliwości, dlatego to w tych klubach należy upatrywać faworytów. Przecież ja nigdy i nigdzie nie powiedziałem, że nie chcemy być mistrzem. Tylko realnie oceniłem możliwości czołowych klubów. Kiedy trzeba będzie grać dwa razy w tygodniu, przyjdą wyjazdy i nałożą się kartki, i z różnych względów wypadnie mi pięciu zawodników, to nasza siła znacząco zmaleje. Bo Jagiellonia nie ma tak szerokiej kadry, żeby wypełnić aż tyle ubytków. Lepiej pod tym względem prezentuje się nawet Wisła, która ma czwarty czy piąty budżet w lidze. Już jesienią w rozmowie z "Piłką Nożną" pokazywałem duży potencjał klubu z Krakowa, i wyszło na moje. Rezerwowymi w meczu z nami w zespole Białej Gwiazdy byli Semir Stilić, Mateusz Zachara i Zdenek Ondrasek, czyli w komplecie zawodnicy, których chcieliśmy do Białegostoku, ale Wisła nas przelicytowała. Co nie pozostawia złudzeń, że Wisła płaci piłkarzom więcej, a w związku z tym ma od nas większe możliwości. My się nie jaramy i sztucznie nie pompujemy, tylko mocno stąpamy po ziemi. Gdyby było 30 kolejek, bylibyśmy najbliżej ze wszystkich wywalczenia tytułu. Do rozegrania jest jednak 37 serii meczów, z pokręconym regulaminem na finiszu. A wszyscy pamiętają mecz w Warszawie z rundy finałowej sezonu 2014-15, w którym decydowały się losy mistrzowskie, i okoliczności, w jakich przegraliśmy, choć nie powinniśmy.

W twojej słynnej wypowiedzi, która stała się punktem wyjścia do dzisiejszej rozmowy, nie było jednak Legii, Lechii i Wisły. Był tylko Lech. I dublet poznaniaków. Jaki był jej ukryty sens?

A czy jakiś inny klub ma jeszcze szansę na dublet? Otóż nie! Janek Urban miał problem latem, bo po finałach Euro we Francji przygotowania Lecha były utrudnione, do tego doszły kontuzje. Co w efekcie doprowadziło do zmiany trenera. Nenad Bjelica opanował kryzys i dziś poznaniacy grają najlepszą piłkę w Polsce. Stąd moja wypowiedź.

W której naprawdę nie było podtekstu, obliczonego na osłabienie Lecha?

To nie jest mój interes. W Poznaniu mają swoje problemy, w które się nie mieszam. I nie zamierzam. Wyraziłem tylko swoje zdanie.


Dlaczego w Białymstoku zimą wybraliście wyspiarski kierunek wzmocnień?

Bo w Polsce nie było nas stać na wielu piłkarzy. Jesteśmy uzależnieni od budżetu, którego nie możemy przekroczyć. Jeżeli do wyboru był Ziggy Gordon, bez sumy odstępnego, choć oczywiście trzeba było się dogadać z zawodnikiem i jego menedżerem, oraz Alan Czerwiński z GKS Katowice i Łukasz Kosakiewicz z Chojniczanki na tę pozycję, to obydwie opcje z polskiej pierwszej ligi były droższe. I to znacznie. Jagiellonia jest na wysokim miejscu, więc kluby z naszych niższych klas automatycznie oczekują, że będziemy płacić każde pieniądze. A tak to nie działa.

Cillian Sheridan także był tańszy od pierwszoligowców z Polski?

Irlandczyk był naszym pierwszym wyborem, jego bardzo chcieliśmy pozyskać w tym okienku. Chwała zatem prezesom, że się udało. A jeszcze większa, że zrobili wszystko, aby nikt oprócz Bartka Drągowskiego nie odszedł w tym sezonie. Zwłaszcza że filozofia klubu jest taka, że aby bilansować budżet, Jagiellonia musi sprzedawać piłkarzy.

Jak aklimatyzują się Gordon i Sheridan w polskiej rzeczywistości?

Warto było w nich zainwestować, z miejsca podnieśli poziom rywalizacji. Sytuację trochę skomplikowała kontuzja Karola Świderskiego, który dłużej leczył uraz, niż zakładaliśmy, ale robimy wszystko, aby jak najszybciej postawić go na nogi, żeby konkurencja i taktyczna alternatywa były większe. Kluczowe mogą okazać się zmiany w trudnych meczach, w których trzeba będzie coś wymyślić w trakcie gry. A do tego potrzeba kilku ciekawych zawodników na ławce.

W czym Jagiellonia jest lepsza od Legii?

Mamy zupełnie inny zespół. Oni oparty na indywidualnościach, pościąganych za duże pieniądze, my na zawodnikach, którzy pasują do kolektywu, sprowadzonych za znacznie skromniejsze środki. Przecież nawet Kostia Vassiljev przyszedł do nas z zespołu, który bronił się przed spadkiem. O czym nie wszyscy chcą dziś pamiętać. Przypomnę również, że przed obecnym sezonem wszyscy, a w każdym razie większość ekspertów, skazywali nas na walkę w grupie spadkowej. Praktycznie nikt nie liczył, że będziemy tak wysoko w tabeli. Różnica między Jagiellonią i pozostałymi pretendentami do tytułu jest zatem taka, że my możemy zdobyć mistrzostwo. A inni muszą, bo właściciele nie wyobrażają sobie nawet, żeby było inaczej, skoro wykładają tak wielkie sumy.

Przed dwoma laty Jagiellonia straciła szansę na tytuł na ostatniej prostej, w dużej mierze przez błąd sędziego. Teraz i ty, i właściciele białostockiego klubu jesteście mądrzejsi o wnioski z tamtej wiosny, kiedy obiektywnie rzecz biorąc, graliście najładniejszą piłkę w Polsce.

[nextpage]


Między byciem mądrzejszym a obecną sytuacją są jednak istotne różnice. Wówczas liga była słabsza, nasi najgroźniejsi rywale nie mieli jeszcze tak wysokich budżetów i aż tylu dobrych zawodników w kadrach. Wtedy rozgrywał się wyścig żółwi, a dziś trzeba zasuwać w ostrym tempie, o czym świadczy wysoka średnia punktowa zdobywana przez kluby z czołówki.

Mimo tej zmiany Jagiellonia wciąż jest na czele tabeli.

Będę jednak podkreślał, że dlatego że mecze są rozgrywane co jakiś czas, i nie ma kolejek w środku tygodnia. W najważniejszym, rozstrzygającym, momencie sezonu to się zmieni. I zadecydują ławki oraz podróże. Nie ma to nic wspólnego z rozwojem i szkoleniem. Zwalnianie trenerów pod kątem tego, czy awansuje do ósemki, czy nie awansuje, jest zupełnie nielogiczne. I najlepiej oddaje, jak niezdrowy jest cały przyjęty w Polsce system rozgrywek.

Zapewne wolałbyś, żeby obecna runda była w waszym wykonaniu lepsza na wyjazdach. W Białymstoku Jagiellonia jest mistrzem świata i okolic, na stadionach rywali udało się w tym roku wywalczyć w trzech meczach tylko punkt. To przypadek?

To nie są rozgrywki 2017 roku, tylko w edycji 2016-17. Przypomnę więc, że w tabeli obejmującej wyjazdy w trwającym sezonie plasujemy się na drugiej pozycji. Nie można analizować sytuacji w oderwaniu od wszystkich rozegranych wcześniej meczów. Po tegorocznych spotkaniach nie jesteśmy wcale na piątym miejscu, tylko prowadzimy w tabeli. Bo dotąd prezentowaliśmy najbardziej stabilną formę. I poważną ligę powinien wygrywać właśnie najrówniejszy zespół w całym sezonie.

Czyli nie ma problemu z wyjazdami, stare koszmary nie wróciły?

Nie ma żadnego problemu. Nawet najmniejszego.

Również w twoich zawodach z piłkarzami, z którymi lubisz zakładać się o to, kto okaże się lepszy w poszczególnych elementach wyszkolenia?

W tej mierze to akurat są, moje szanse mocno zmalały, ponieważ jestem kulawy. A kulawi z zawodowcami nie mają szans. Muszę się zoperować i dopiero ewentualnie po rekonstrukcji więzadeł krzyżowych będę mógł rzucać wyzwania czołowym zawodnikom.

Stawką w takich rywalizacjach zawsze były książki?

Generalnie tak. I mam satysfakcję, że więcej dostałem, niż musiałem kupić. Zanim zerwałem więzadła, wygrywałem znacząco więcej pojedynków, niż przegrywałem. I zawsze prosiłem zawodników o dedykację, żeby nikomu potem takiego egzemplarza nie oddać. Często bowiem, kiedy już przeczytam książkę, rozdaję po ludziach. A takie ze specjalnym wpisem dla mnie zawsze stanowią fajną pamiątkę. Nigdy nikomu nie dyktowałem, co ma napisać, natomiast z reguły wskazuję konkretny tytuł, jaki należy mi się po wygranej. Ostatnio wyszło na remis, to znaczy raz przegrałem, raz wygrałem i dzięki temu jestem bogatszy o pozycję "Ja, Fronczewski". A jednemu obcokrajowcowi jestem winien polską książkę, ale daruj - nazwiska rywali nie padną, nie jestem chwalipiętą.

Śledzisz kariery byłych podopiecznych? Nie tylko Michała Pazdana, ale i tych, których skreśliłeś, a potem dali jeszcze radę się odbić? Ilu takich było?

Akurat w czasach, kiedy prowadziłem Pazdana, chłopaka ze świetnym charakterem, to wygrywałem większość zawodów z piłkarzami. Patrzę oczywiście na ich postępy i cieszę się, że niektórym się udało, a inni zmienili podejście i dzięki temu jeszcze lepiej dają radę. Spośród tych, których już nie widziałem, naprawdę odżył chyba tylko Igor Lewczuk. Tyle że akurat wtedy, kiedy przestał się mieścić w mojej koncepcji, był w specyficznym momencie, także w życiu prywatnym. To generalnie nie był jego czas, podobnie jak choćby Paulinho w ŁKS, kiedy Brazylijczyk był w Łodzi. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy poradził sobie w Anglii i jest gwiazdą w Chinach, łatwo się niektórym śmieje z trenera, który go wówczas nie wystawiał w naszej ekstraklasie. A przecież nie wolno nie brać pod uwagę, że Paulinho był wtedy bardzo młody, a ŁKS walczył o życie. Prawda jest zresztą taka, że po fakcie  - zwłaszcza takim, który zaistniał przed laty - to każdy może być mądry. A trener musi podjąć decyzję przed meczem.

Robert Lewandowski jest najsłynniejszym dziś zawodnikiem, którego chciałeś prowadzić, ale nie dostałeś. Naprawdę widziałeś w nim niespotykany potencjał już w czasach Znicza Pruszków?

Wiadomo, dziś każdy lubi się przyznawać, że Roberta wychował lub choćby widział w nim wielkie możliwości, ale ja naprawdę bardzo go chciałem wziąć ze Znicza. Mam dowody, bo mówiłem o tym głośno w telewizji Orange Sport, że kiedyś będą się o Lewandowskiego biły najsłynniejsze kluby świata. Zostałem jednak wówczas... wyśmiany. Historia pokazała, że jego kariera została właściwie pokierowana. Jako trener Wisły zamierzałem sprowadzić do Krakowa Maćka Gajosa, ale akurat wtedy Jagiellonia sprzątnęła mi go sprzed nosa. A całkiem niedawno oglądałem dwóch Chorwatów. Zdolnych chłopaków, ale jeszcze bez topowych nazwisk, grających w swoim kraju. Okazało się, że na sprowadzenie tego duetu zwyczajnie nas nie stać. Zabrakłoby na to w budżecie klubu kilkanaście milionów euro. Jeden został sprzedany za pięć, drugi za osiem baniek. I to także pokazuje miejsce, w którym jesteśmy.

Bardzo surowo zwykle oceniałeś zagranicznych trenerów, tymczasem do Bjelicy podchodzisz w zaskakująco pozytywny, otwarty sposób. Z jakiego powodu?

Akurat Chorwata znałem wcześniej, spotkaliśmy się kiedyś w hotelu podczas obozu, kiedy pracował w Austrii. Pogadaliśmy od serducha, dałem mu też jakieś materiały szkoleniowe. Nie mogę zresztą złego słowa powiedzieć o trenerze, który jest dobry w tym fachu i już przed przyjściem do Polski mógł pochwalić się konkretnymi osiągnięciami. Nie było przecież z mojej strony żadnej krytyki pod adresem Stanisława Czerczesowa, Pavla Hapala czy Wernera Liczki, którzy byli w stanie naszych piłkarzy wiele nauczyć. Negatywnie oceniałem tylko sytuacje, w których do Polski trafiały jakieś nazwiska - wymysły. Choćby do Legii, na którą nasi czołowi trenerzy muszą czekać kilkanaście lat. A bywa, że nigdy nie dostają tam szansy.

[nextpage]


Fakt, o Henningu Bergu wypowiadałeś się ostro.

Bo jako trener był znikąd. Podobnie jak Besnik Hasi, który dostał Legię jako szkoleniowiec zupełnie nieznany i na dobrą sprawę zupełnie nie wiadomo, z jakiego powodu. Dlatego fajnie, że Jacek Magiera dostał szansę. Ktoś nie bał się podjąć ryzyka związanego wreszcie z naszym trenerem.

Obecny sezon także dla ciebie może stanowić przepustkę do wielkiego klubu?

Trener jest trochę jak... dziwka - idzie tam, gdzie go chcą. Nie mamy takiego komfortu, że tu chcemy, a tam nie chcemy pracować. To życie pisze za nas scenariusze. Duże kluby? Jeśli mam być szczery, cieszę się z każdego dnia spędzonego w pracy. I z faktu, że mogę się rozwijać i że warunki do roboty są coraz lepsze. A kiedy 20 lat temu mówiłem o budowie baz i szkoleniu, co dziś uznaje się za podstawy, uznawano mnie za debila.

Nie uwierzę, że jako trener ze ścisłej krajowej czołówki nie masz zawodowych marzeń i upragnionej posady.

Marzenia mam takie, żeby dobrze żyć i móc spokojnie pracować. Nawet z dziećmi, bo to dla mnie nie byłaby żadna hańba. Robię swoje najlepiej, jak potrafię - niezależnie od tego, czy prowadzę zespół ekstraklasy, czy trampkarzy. Zawód wykonuję już od 20 lat, więc jestem już gdzieniegdzie odbierany jako senior w tym fachu. Ostatnio ktoś był nawet uprzejmy użyć stwierdzenia: jak powiedział ten stary Probierz. Tymczasem mam dopiero 44 lata. Stary więc na pewno nie jestem. Jako człowiek, ale i jako trener. Niektórzy przecież w tym wieku dopiero zaczynają pracę na ekstraklasowym poziomie.

Myślisz o objęciu kiedyś reprezentacji Polski?

Reprezentacja dziś zupełnie mnie nie interesuje. Nie chciałbym teraz prowadzić zespołu narodowego, to nie dla mnie. Praca raz na trzy miesiące, polegająca głównie na selekcji, to coś, co w tym momencie w ogóle mnie nie pociąga. Może kiedyś, gdy będę starszy... Lubię przyjść codziennie na trening, zobaczyć, kto jest zadowolony, a kto nie, żyć na bieżąco problemami drużyny.

O ile dobrze pamiętam, byłeś kiedyś blisko przejęcia jednej z dużych krajowych klubowych marek. Mianowicie Lecha Poznań.

Nigdy nie byłem blisko Lecha. Z nikim nie prowadziłem rozmów w sprawie przejęcia poznańskiej drużyny. Poza tym, co to znaczy blisko? Również dobrze mogę powiedzieć, że kiedyś byłem blisko śmierci.

Słyszałem od ówczesnych działaczy z Bułgarskiej, że następnym szkoleniowcem Lecha będzie Probierz. Może zatem komuś tylko się wydawało.

Może, bo wielu ludziom dużo się wydaje. Serio, nigdy z nikim nie rozmawiałem na temat przejęcia Lecha.

Skoro ponownie wspomniałeś o bazie, to kiedy taka z prawdziwego zdarzenia będzie do dyspozycji Jagiellonii?

Szefowie klubu robią dużo w tej kwestii. Dlatego wierzę, że w Białymstoku warunki treningowe będą naprawdę bardzo dobre.

Kiedy? Już za chwilę czy raczej w najbliższej dekadzie?

To trudne pytanie. Dziś nie udzielę konkretnej odpowiedzi. Najważniejsze, że krok po kroku wszystko idzie do przodu.

Na lotnisko, którego się domagałeś, nie masz co liczyć w najbliższej perspektywie. To już jest przesądzone.

Tak, to niestety wiadomo już z całą pewnością. Było referendum w tej sprawie i społeczeństwo nie poparło idei budowy lotniska. A szkoda, bo w sytuacji, kiedy budowane i remontowane są drogi, dojazd tylko do Warszawy zajmuje nawet cztery godziny. Zatem trzeba będzie kombinować, to znaczy szukać alternatywnych rozwiązań, identycznie jak to miało miejsce do tej pory. Chylę czoła przed zarządem klubu i właścicielami, że znalazły się środki na lot do Szczecina, a wiadomo już, że także do Lubina będziemy podróżować drogą lotniczą, ponieważ to mocno ułatwia życie. Nawet jeśli najpierw trzeba dojechać do stolicy, a potem się wydostać już samolotem. Bo dzięki temu nasza podróż skraca się do sześciu godzin. To także niemało, ale i tak o wiele krócej, niż gdyby całą Polskę trzeba było przemierzyć autokarem.

W lutym szef Polskiego Kolegium Sędziów rozesłał list do ligowych arbitrów, w którym zaapelował o bardziej stanowcze karanie agresywnych trenerów. Żadne nazwisko nie padło, ale trudno nie rozpatrywać twojego w tym kontekście.

Nigdy nie byłem ulubieńcem pana Przesmyckiego, i nigdy nie będę. Nawet nie chcę. Nie słyszałem wcześniej o liście, ale mniej się teraz dziwię, że byłem usuwany na trybuny. Skoro jednak takie pismo znalazło się w przestrzeni publicznej, to również publicznie odpowiem, że odbieram je jako formę mobbingu zastosowaną wobec arbitrów.

Ty też słyniesz jednak z wywierania na nich presji.

To nieprawda, wcale nie wywieram presji. Po prostu reaguję emocjonalnie, tak jak wszyscy trenerzy. Mamy dobrych sędziów, w każdym razie są coraz lepsi, zdaję sobie z tego sprawę. Nie mam z nimi problemu, nigdy żadnego nie obraziłem. Mogłem powiedzieć, że jakiś mecz prowadzili słabo, ale zawsze obywało się bez inwektyw. Nie mam po prostu takich zachowań w naturze. Zdaję sobie zresztą sprawę, że mylą się zarówno na naszą niekorzyść, ale czasami też na korzyść.

Nie kryłeś jednak pretensji, gdy w meczu z Lechem po dużym zamieszaniu wylądowałeś na trybunach, a kary spadły tylko na przedstawicieli Jagiellonii.


Bo trudno, żebym nie miał. Mam proste pytanie: W meczach którego zespołu było w tym sezonie najwięcej zadym? Otóż w spotkaniach z udziałem Lecha! Kotłowało się w starciach poznaniaków z Jagiellonią, Legią i Lechem. Nie mam problemu z obiektywną oceną zdarzeń - jeśli Łukasz Burliga zasłużył na czerwoną kartkę, to publicznie mówię, że czerwień się należała. Ale jeśli w meczach Lecha notorycznie dochodzi do zwarć i nikt z Poznania nie jest karany, to o co tu chodzi? Nie płaczę, tylko odnoszę się do faktów. Jeśli ktoś fauluje na początku meczu Vassiljeva, to jeśli jest z Lecha, Legii czy Lechii, nie jest karany kartką. Bo to duże kluby. Tymczasem dla nas nie ma taryfy ulgowej. Podobnie jest z sankcjami po wybiciu piłki. OK, to niuanse, ale na koniec te niuanse decydują o tytule mistrza Polski; w najważniejszym meczu może przecież przez niesłuszną kartkę nie wystąpić twój najlepszy piłkarz. Zresztą… Dobra, nie chcę dłużej rozmawiać o sędziach. Tylko powtórzę jeszcze raz, że jestem zaskoczony, a nawet - nie ukrywam - rozczarowany rozesłaniem takiego listu.

A postawą Vassiljeva nie jesteś rozczarowany? Że tak długo zwleka z podjęciem decyzji o pozostaniu w Białymstoku?

Nie wnikam w te kwestie, to indywidualny wybór każdego zawodnika. Kostia jest bardzo dobrym piłkarzem, ale też dobrym człowiekiem. Dlatego nie powiem choćby jednego krytycznego słowa pod jego adresem. Na nikogo w takich sytuacjach nie naciskam. Mogę jedynie prywatnie doradzić, ale chyba też nie tak wybitnej jednostce jak Kosta. Ma wybór, więc niech wybiera.

Gdybyś miał dziś ocenić szanse na miejsca na podium, to komu dałbyś największe? Oczywiście po 37 kolejkach.

Mistrz powinien być wyłoniony z obecnej czołowej czwórki, ale to byłoby w zgodzie z logiką, czyli po 30 kolejkach. Po podziale punktów do walki o medale może włączyć się - jeśli zapali - jeszcze Wisła, która ma doświadczony skład, a także Lubin. Sześciopunktowe straty po sezonie zasadniczym to żadne straty. Decydujące będą, jak zwykle w tej formule, przypadek i niuanse. Przede wszystkim jednak przypadek. Od pierwszego dnia reformy każdemu prezesowi, a zwłaszcza szefowi Jagiellonii mówię, że to kiepskie rozwiązanie. I proszę o lobbowanie na rzecz powrotu normalnych rozgrywek. Mam przy tym wrażenie, że wszyscy chcieliby, żeby mistrzem zostawała Legia, ewentualnie Lech, bo potem będą miały największe szanse w pucharach. A czy w ostatnich pięciu, sześciu latach Jagiellonia rzadziej kwalifikowała się od Lecha do pucharów?

Prawo startu w eliminacjach to jedno. Tak naprawdę liczą się jednak awanse do fazy grupowej, które nie tylko kibice uznają za liczące się pucharowe starty.

Chwileczkę, nie tak dawno niektórzy się śmiali z nas, że odpadliśmy z Kazachami, a potem okazało się, że zespół z tego kraju awansował do Champions League w obecnym stuleciu szybciej od mistrza Polski. Punkt widzenia zawsze zależy od miejsca siedzenia, choć ja daleki jestem od szukania usprawiedliwień. Zwłaszcza tanich. Co nie zmienia faktu, że coraz częściej przekonuję się do powiedzenia, które gdzieś przeczytałem. Mianowicie takiego, że po czterdziestce przychodzi w życiu każdego taki dzień, w którym zaczynasz mieć przeświadczenie, że coraz więcej ludzi może cię pocałować w dupę. I coś w tym jest...

< Przejdź na wp.pl