PAP / Piłkarze Montpellier

Louis Nicollin - "król śmieciarzy", który nie zdążył zostać mnichem

Grzegorz Wojnarowski

"Król śmieciarzy", bliski przyjaciel Michela Platiniego, złotousty i bezkompromisowy właściciel siedmiu tysięcy piłkarskich koszulek - taki był Louis Nicollin, kontrowersyjny prezydent Montpellier. Zmarł kilka dni temu, w dniu swoich 74. urodzin.

- Przez trzydzieści lat był moim najbliższym przyjacielem w świecie piłki nożnej. Kochałem w nim wszystko, kochałem go jak brata. Wraz z nim umarła część mnie - napisał po śmierci Nicollina sam Michel Platini.

Prezesa Montpellier opłakiwali w całym kraju nie tylko ci, którzy znali się na piłce lub mieli z nią do czynienia. Nie tylko Platini, Olivier Giroud, czy najbardziej pożądany dzieciak na świecie Kylian Mbappe Lottin, ale i chociażby były premier Nicolas Sarkozy.

"Biznesmen, lider, kibic, człowiek z pasją. Louis Nicollin nikomu nie był obojętny. Był moim przyjacielem. Takim go kochałem - napisał Sarkozy na Twitterze.

Francja kochała swojego "króla śmieciarzy", bo właściciel świetnie prosperującego przedsiębiorstwa zajmującego się wywozem śmieci był człowiekiem jedynym w swoim rodzaju. Kontrowersyjnym, bezkompromisowym, barwnym, z talentem i zamiłowaniem do robienia niezwykłych rzeczy. Aż do końca, bo zmarł też w niezwykłych okolicznościach, świętując z najbliższymi swoje 74. urodziny na uroczystym obiedzie.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: zakpił z piłkarza Realu. Film zrobił furorę (WIDEO) 

Od "króla śmieciarzy" do "króla Ligue 1"

W Montpellier Nicollin rządził od 1974 roku. Jako prezes przeprowadził klub przez wszystkie szczeble rozgrywek we Francji i w 1987 roku wprowadził go do ekstraklasy. Na przełomie lat 80. i 90. w klubie Nicollina grali tacy piłkarze jak Eric CantonaLaurent Blanc, Carlos Valderrama, czy reprezentant Polski Jacek Ziober, a przez krótki czas trenerem drużyny był sam Aime Jacquet.

- Uwielbiał ludzi z jajami, z charakterem, sam zresztą taki był. Rozumiałem się z nim znakomicie i nawzajem się ceniliśmy - mówi nam o Nicollinie Ziober, piłkarz Montpellier w latach 1990-1993. - Montpellier powstało dzięki niemu. Dźwigał klub na własnych barkach. Zainwestował w niego miliony franków, potem euro. To było jego życie - dodaje.

Za czasów Cantony, Blanca i Ziobera mimo mocnej ekipy drużynie z Oksytanii nie udało się zdobyć mistrzostwa Francji. Później przyszedł kryzys i kilkuletnie zesłanie do Ligue 2, a nawet do Ligue 3. Nicollin zdołał jednak raz jeszcze wprowadzić swoje ukochane dziecko do elity - w roku 2008. A co nie powiodło się z Cantoną, Blankiem i Zioberem, udało się cztery lata później z takimi graczami jak Giroud, Younes Belhanda, John Utaka czy Mapou Yanga-Mbiwa. Wtedy "król śmieciarzy" został też królem Ligue 1.

- Mieliśmy bardzo dobry zespół, ale nie udawało się nam zdobyć mistrzostwa, seryjnie zdobywała je Marsylia i była nie do ruszenia. Pragnienie mistrzostwa siedziało jednak w Nicollinie nieustannie, musiał je zdobyć i w końcu mu się udało. Kiedy mu gratulowałem, powiedział tylko, że żal mu braku mistrzostwa czy Pucharu Francji dla naszej ekipy z początku lat 90. - wspomina 46-krotny reprezentant Polski.

Siedem tysięcy koszulek

Triumf w Ligue 1 w 2012 roku był zwieńczeniem długoletnich rządów Nicollina w klubie. Prężny biznesmen był już wówczas postacią znaną w całej Francji i to nie tylko ze względu na swoje zamiłowanie do futbolu.

- Miał wielkie posiadłości, winnice, fermę byków, no i przede wszystkim tę potężną firmę wywożącą śmieci - mówi Ziober. Group Nicollin to przedsiębiorstwo o obrotach rzędu 300 milionów euro, ponad 4 tysiące pracowników i 250 kontraktów w wielu miastach Francji, a także za granicą.

Właściciel takiego biznesu przydomek "król śmieciarzy" nosił z dumą. - Przylgnął do niego, gdy biznes zaczął się kręcić, ale on się nie obrażał, wiedział, jaki interes prowadzi - zaznacza były piłkarz Montpellier, Osasuny Pampeluna i ŁKS-u Łódź.

Nicollin miał wspaniałą kolekcję zabytkowych aut i jeszcze bardziej imponujące muzeum piłkarskich pamiątek. W 1990 roku, gdy Montpellier zdobyło Puchar Francji, jeden z piłkarzy, Franck Lucchesi, podarował mu swój trykot. I tak się zaczęło. Z czasem kolekcja stała się tak wielka, że aby ją pomieścić potrzeba było trzech budynków, a "Loulou" zaczął poruszać się po muzeum meleksem. Samych koszulek miał około siedem tysięcy, do tego zbierał też piłkarskie buty. Szczególnie ważne były dla niego pamiątki podarowane przez Platiniego, miał też trykoty Pelego czy Diego Maradony, i prawie wszystkich zdobywców "Złotej Piłki".

- W muzeum są koszulki wszystkich zawodników, którzy u niego grali, i buty, w których wystąpili w ostatnim spotkaniu w barwach Montpellier. Ja zawsze przywoziłem mu swój strój ze spotkań reprezentacji Polski. Prosił też, byśmy wymieniali się z naszymi przeciwnikami. Koniecznie musiał mieć meczowy trykot, jeszcze spocony, ściągnięty z czyichś pleców, a nie czyściutką replikę ze sklepu - opowiada Ziober.

[nextpage]

Złotousty

Nicollin w świecie francuskiej piłki był znany ze swoich bezkompromisowych, niekiedy bardzo kontrowersyjnych i homofobicznych wypowiedzi. Zdarzyło mu się nazwać kapitana Auxerre Benoit Pedrettiego "pedałem". Przeprosił, gdy sprawą zainteresowały się organizacje zwalczające homofobię, jednak Narodowa Komisja Etyki i tak zawiesiła go na cztery miesiące w pełnieniu funkcji publicznych.

Później dostał nawet nagrodę za walkę z dyskryminacją mniejszości seksualnych, ale stracił ją kilka tygodni później. A to dlatego, że gdy w Radiu Monte Carlo zapytano go, dlaczego przegapił jeden z meczów swojej drużyny, odpowiedział: - To był dla mnie za duży stres. W porządku, jestem ciotą, przyznaję, że w ostatnim momencie się wystraszyłem. Kontrowersyjny biznesmen zapewniał jednak, że nie ma nic do homoseksualistów. - Dzięki nim więcej ptaszyn zostaje dla nas - wyjaśnił.

Był uważany za prostego człowieka i nie starał się udowodnić, że jest inaczej. Otwarcie przyznawał, że muzyka klasyczna potwornie go nudzi i woli obejrzeć mecz curlingowy, niż słuchać Mozarta.

Gdy trenerem Paris Saint-Germain był Carlo Ancelotti, otwarcie mówił, że jego zdaniem lepszy jest Rolland Courbis, prowadzący wówczas właśnie Montpellier. - Wielcy trenerzy to ci, którzy potrafią zdobywać tytuły z przeciętnymi piłkarzami. Z Courbisem wywalczyliśmy awans do Ligue 1 mając pół-mongoloidalny zespół - wypalił.

A kiedy kilka sezonów wcześniej Courbisa oskarżano o uratowanie Montpellier przed spadkiem z Ligue 2 przez ustawienie meczu z Ajaccio, Nicollin stwierdził, że jeśli jego działania mają wprowadzić klub do ekstraklasy, to w ogóle go to nie obchodzi. - Gdyby sprzedawał narkotyki, albo gwałcił młode dziewczyny, tego bym nie zaakceptował. Ale takimi głupotami się nie przejmuję - powiedział.

Kiedy z Montpellier łączono występującego wówczas w Queens Park Rangers Djibrila Cisse, "Loulou" zbył te plotki mówiąc, że klubu nie stać na tak drogiego DJ-a. A łysego jak kolano wiceprezydenta Milanu Adriano Gallianiego nazwał "Kojakiem" i wyśmiał jego ofertę za Yangę-Mbiwę. - Sami sprzedali gościa za 45 milionów euro (chodziło o transfer Thiago Silvy do PSG), a teraz chcą ukraść jednego z naszych. Gdyby zaproponowali 25, 30 milionów to rozumiem, ale oni chcieli dać ledwie 5 czy 6 milionów. Zamiast zawracać nam głowę, niech lepiej "Kojak" idzie grać w filmach - skomentował ofertę z Mediolanu.

Jedne z jego najsłynniejszych słów dotyczyły mistrzostwa Francji dla Montpellier i padły jeszcze zanim "La Paillade" w 2012 roku osiągnęło historyczny sukces. - Montpellier mistrzem Francji? Na miejscu Marsylii, Paryża, Lyonu, Lille czy Rennes wetknąłbym sobie wtedy kiełbasę w tyłek! Cóż to by było dla nich za upokorzenie.

A kiedy jego drużynie udało się upokorzyć najsilniejsze francuskie ekipy, Nicollin zrobił sobie irokeza i ufarbował włosy w niebiesko-pomarańczowe barwy klubu - obiecał to jednemu ze swoich piłkarzy, Remy’emu Cabelli i po spełnieniu warunku, mistrzowskiego tytułu, słowa dotrzymał. Z taką fryzurą pojawił się na pierwszej stronie słynnego dziennika "L'Equipe".

Okładka "L'Equipe". Na pierwszym planie Louis Nicollin.
Nie zdążył zostać mnichem

Był ekscentryczny, kontrowersyjny, nie znał pojęcia politycznej poprawności, ale jak podkreśla Ziober, do swoich zawodników odnosił się z wielkim szacunkiem i bardzo o nich dbał. Zresztą nie tylko wtedy, gdy dla niego grali.

- Wielu z nich po zakończeniu kariery pracowało i pracuje w klubie lub w jego firmie. "Patron", bo tak wszyscy do niego mówili, dobrze wiedział, jakie bywają losy piłkarza po zawieszeniu butów na kołku i zawsze wyciągał rękę do swoich graczy - mówi były napastnik Montpellier.

Na jubileusze Nicollin zapraszał wszystkich swoich byłych zawodników. Ziober: - Tam na jego koszt spędzaliśmy w Montpellier wspaniałe chwile. Pamiętam, że bardzo się ucieszył, kiedy zobaczył mnie z synem na 40-leciu klubu. Innym razem powiedział mi, że wystarczyły trzy mecze, żeby Montpellier zapomniało o Eriku Cantonie. To było miłe, bo w miejsce Cantony do drużyny przyszedłem właśnie ja.

Były reprezentant Polski podkreśla też, że za rządów Nicollina Montpellier stało się bardzo cenionym ośrodkiem szkolenia młodych piłkarzy. - Kiedy byliśmy u niego w 2015 roku, zobaczyliśmy imponujący ośrodek. Piłkarze przyjeżdżają do tamtejszej szkółki z całej Francji. Mają tam wszystko, czego im potrzeba - mówi. Jego słowa potwierdzają fakty - kiedy "La Paillade" pięć lat temu zdobywało mistrzostwo Ligue 1, w kadrze było aż dziewięciu wychowanków.

Wracając do nietypowych obietnic, jakie zwykł składać kontrowersyjny "król śmieciarzy", jednej z nich spełnić nie zdążył. - Jeśli francuski klub wygra Ligę Mistrzów, zostanę mnichem. Jak prawdziwy mnich, nie będę nosił nic pod habitem, w zimę nie założę nawet skarpet - zadeklarował. Cóż, może to i dobrze, że w tym wypadku Nicollin nie dotrzyma słowa. Rola zakonnika surowej reguły zwyczajnie by do niego nie pasowała.
Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

< Przejdź na wp.pl