Będziemy chcieli pociągnąć ten wózek - I część rozmowy z Dawidem Nilssonem, zawodnikiem Spójni Wybrzeże

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Dawid Nilsson wrócił do Gdańska. To jedna z najbarwniejszych postaci w I lidze. W I części rozmowy z portalem SportoweFakty.pl powiedział o swojej roli w gdańskim klubie i o powrocie do Polski.

Michał Gałęzewski: Co zadecydowało o twoim powrocie do Gdańska? Dawid Nilsson: Od dłuższego czasu nosiliśmy się z zamiarem powrotu do Trójmiasta. Ostatni rok był dla całej mojej rodziny bardzo ciężki. Córka poszła do pierwszej klasy we Francji i mimo że znakomicie radzi sobie z językiem francuskim, chciałem, aby kształciła się dalej w Polsce. Do tego namówił mnie do gry Damian Wleklak (śmiech, dop. red.). W Gdańsku powstał klub, który przedstawił mi fajną wizję rozwoju i promocji piłki ręcznej. Wyjeżdżając z Gdańska byłem mistrzem Polski. Teraz jesteśmy w I lidze i mam nadzieję, że awansujemy do PGNiG Superligi. Coś zaczyna się tu dziać i można zorganizować coś dobrego. Ciężko ci było opuścić macierzysty klub? - Jak najbardziej. Spędziłem w Gdańsku siedem, czy osiem lat i zżyłem się z zespołem. Mamy do tej pory całą masę przyjaciół, z którymi utrzymujemy kontakt mimo tych jedenastu lat. Przez pierwsze pół roku było nam ciężko się zaaklimatyzować. W Gdańsku czujemy się jak w domu. W Spójni Wybrzeże jest kilku doświadczonych zawodników, ale większość to młodzi szczypiorniści. Ta mieszanka przyniesie oczekiwane efekty? - Sport jest sportem, ale jak się popatrzy na zespoły liczące się na europejskim rynku, to mieszanki rutyny z młodzieżą. Ci najmłodsi też muszą się od kogoś uczyć. W meczach często mniej doświadczonych zawodników ponosi młodzieńcza fantazja i nie wychodzi jak by się chciało. Ważne, aby w takim momencie ktoś starszy przejął ciężar na siebie i pokazał którędy droga.

(fot. archiwum prywatne Dawida Nilssona)
(fot. archiwum prywatne Dawida Nilssona)

Czyli chłopacy ze starego Wybrzeża pociągną zespół do przodu? - Mam taką nadzieję, że wszystko zafunkcjonuje. Są duże plany. Każdy wychodzi z ambicją wejścia do PGNiG Superligi i dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe. Ja wyjeżdżając miałem 23 lata, Michał Waszkiewicz dopiero wchodził do tego wszystkiego, ale ma doświadczenie bo grał całe życie w ekstraklasie. Do tego są Marcin Markuszewski i Marcin Głębocki. To chłopacy z którymi grałem i jak najbardziej będziemy chcieli pociągnąć ten wózek, aby to funkcjonowało. Musimy być jednością, bo to jest bardzo dużo. Sam dobry trener nie wystarczy i musi mieć wsparcie wśród doświadczonych zawodników na boisku? - Jak najbardziej tak. Trener jest jednak człowiekiem pełniącym bardzo ważną funkcję w zespole. W swojej karierze miałem już kilku szkoleniowców i podziwiam tych ludzi. To sztuka zgrać 18-20 różnych charakterów. Każdy zawodnik jest inny i ma inne poglądy. Oni muszą zafunkcjonować jako jedność na boisku. To jest sztuka. Macie skład, którego zadaniem jest awans do PGNiG Superligi. Nikt sobie nie wyobraża tego, żeby grać kolejny rok w I lidze, bo trzeba iść do przodu. Nie obawiasz się, że ta presja was porazi? - Zawsze odczuwa się jakąś presję. Mamy jakieś założenie i będę się tego trzymał. Wszystko się jednak może zdarzyć, bo jak odpadnie 3-4 zawodników, to najlepszy zespół na świecie nie wygra. Wszyscy jesteśmy zmotywowani i chcemy, żeby piłka ręczna wróciła do elity. Jak będziemy mieli troszeczkę szczęścia i uda się przebrnąć sezon bez kontuzji, to na pewno będzie wesoło. Przejdą ci przez gardło słowa panie trenerze w stosunku do Damiana Wleklaka? - Nie wiem czy mi to przejdzie przez gardło (śmiech, dop. red.). Mówiąc serio, to nie jest pierwszy raz, gdzie któryś z moich kolegów jest moim trenerem. W Danii Christian Berger prowadził zespół, a poza boiskiem byliśmy kumplami. Podczas meczu i treningu trzeba to rozdzielić. Każdy ma swoje zadania i wykonuje swoją pracę. Nie będzie problemu z tym, żebyśmy się dogadali.

(fot. archiwum prywatne Dawida Nilssona)
(fot. archiwum prywatne Dawida Nilssona)

Masz ogromne doświadczenie. W I lidze na pewno nie ma drugiego zawodnika, który grałby w tylu ligach zagranicznych, co ty… - O tym zadecydowały różne aspekty. O zmianie klubów decydowały czasami problemy finansowe. Dwa razy mieszkałem w Hiszpanii i moje kluby borykały się z dużymi kłopotami. Przez to zmieniałem pracodawcę. Nie wiem, czy na pierwszoligowym parkiecie znajdziemy zawodnika, który grałby w pięciu krajach, może nie (śmiech, dop. red.). Była to naprawdę fajna przygoda. Człowiek poznaje nowe kultury i nowe języki. Naprawdę tego nie żałuje. Kolejni zawodnicy będą chcieli wrócić? Mówi się o Marcinie Lijewskim… - Fajnie by było. Marcin mógł wrócić i w tym roku, ale dostał propozycję przedłużenia kontraktu z Hamburga i o dziwo wybrał ten klub, nie wiem dlaczego (śmiech, dop. red.). Jak byłaby PGNiG Superliga, to na pewno by się pokusił na 2-3 lata gry w Gdańsku. Wszystko zależy od zdrowia. Nie jesteśmy ani młodzieniaszkami, ani zaawansowanymi wiekowo zawodnikami, którzy powinni dać sobie spokój. W moim przypadku o powrocie zaważyły aspekty rodzinne i to, że nie bawiło mnie granie w jakimś zespole z zagranicy, walczącym w środku tabeli. Moja żona tak czy inaczej by wróciła. Ja zastanawiałem się nad tym, aby zagrać jeszcze rok zagranicą. Taka idea była około jesieni, w lutym-marcu klamka zapadła, że wracamy. Sam nie chcesz być tylko zawodnikiem zespołu, ale i pomóc w innych kwestiach. - Jeżeli klub ma według mnie takie oczekiwania, to nie ma problemu. Jestem otwarty na wszystkie propozycje i jak najbardziej pomogę wszystko zorganizować. Zrobię co mogę, żeby kogoś odciążyć i pomóc. W drugiej części rozmowy, Dawid Nilsson opowie o grze zagranicą i podzieli się swoimi obserwacjami odnośnie organizacji klubów w ligach, w których grał. Podzieli się też swoimi spostrzeżeniami odnośnie planów na przyszłość i o szansach na rozwój polskiej piłki ręcznej, dzięki organizacji mistrzostw Europy.

Źródło artykułu: