Getty Images / Rajd Dakar

Rajd Paryż - Dakar: Tu śmierć jest jednym z zawodników

Maciej Rowiński

W styczniu 1982 roku media na całym świecie żyły jednym wydarzeniem - zaginął syn premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher. Odnaleziono go wycieńczonego, po kilku dniach spędzonych na pustyni. Tak Rajd Paryż - Dakar przedstawił się światu.

Po trzech dniach ścigania w piekielnym upale w samochodzie załogi Anne-Charlotte Verney i jej pilota Marka Thatchera pękła tylna oś. Stanęli na środku pustyni w południowej Algierii. Nie znali swojego położenia, przez pięć dni czekali na pomoc przy temperaturze sięgającej 40°C w cieniu. Tracili siły i nadzieję na odnalezienie. Pili wodę z chłodnicy. Do Afryki wyruszył zrozpaczony ojciec Marka, szukać syna na własną rękę. Załogę uratowali algierscy żołnierze. - Dwa dni dłużej na pustyni i znaleźliby nasze ciała - wspomina Verney.

Zawody dla szaleńców

W 1977 roku francuski motocyklista Thierry Sabine zgubił się na libijskiej pustyni podczas rajdu z Abidżanu do Nicei. Zanim odnalazł drogę przez kilka dni błądził po pustyni. Podobno wtedy wpadł na pomysł zorganizowania zawodów, w których to natura będzie rozdawała karty, a zawodnicy będą ryzykowali życiem, aby przeżyć niezapomnianą przygodę.

Rok później na ulicach Paryża zebrała się grupka zapaleńców, mając przed sobą do pokonania 9 tysięcy kilometrów przez Saharę do Dakaru, stolicy Senegalu. Po dotarciu do portu w Marsylii zawodnicy wysiedli w Algierze, gdzie Sabine dał każdemu stworzony przez siebie opis tras. "Jedź prosto", "jedź w kierunku wioski", "brak znaków drogowych", "uwaga, żyrafa" - tak wyglądały wskazówki w ówczesnej mapie drogowej rajdu, który niedługo potem zyskał miano najtrudniejszego na świecie. Piloci do nawigacji mieli jedynie busolę.

Trasa była podzielona na 600-kilometrowe odcinki. Po dotarciu do mety etapu, uczestnicy spali na wspólnym biwaku, który nie był zamkniętą twierdzą, jak teraz. Każdy musiał zatroszczyć się o siebie. Zorganizować posiłki, zaopatrzyć w wodę i kupić wystarczającą ilość paliwa od miejscowych. Nie było służb ratunkowych, więc na Saharze każdy był zdany na siebie.

ZOBACZ WIDEO Powodzie i górskie lawiny znów powstrzymały Rajd Dakar (źródło: TVP SA) 

Ze 181 uczestników, tylko 74 minęło metę rajdu. Zawody okazały się wielkim sukcesem, chociaż pochłonęły jedną ofiarę. W wypadku zginął motocyklista, który jechał bez kasku.

Zawsze wygrywa pustynia

Kolejne edycje przyniosły imprezie rozgłos we Francji, a dzięki szczęśliwemu odnalezieniu syna premier Wielkiej Brytanii o rajdzie dowiedział się cały świat. Sabin nie przejmował się opiniami, że rajd jest zbyt niebezpieczny i na edycję w 1983 roku przygotował jeszcze trudniejszą trasę.

Odcinki specjalne prowadziły przez pustynię Tenere o powierzchni 400 tys. km². To tam miały miejsce najbardziej dramatyczne chwile zawodów. W trakcie rywalizacji nadciągnęła burza piaskowa. Zrobiło się ciemno, kierowcy nie mieli żadnego punktu odniesienia, a wydmy był tak wysokie, że mogły pochłonąć całe miasto. 40 uczestników zgubiło się na pustyni, a ci, którzy znaleźli drogę do mety, dziękowali Bogu, że wydostali się z burzy piaskowej. 

Sytuacja 40 zaginionych zawodników była beznadziejna, szukano ich przez cztery dni. Były wśród nich dwie kobiety, które uratował przypadkowo spotkany tuareg, wędrujący z wielbłądami. Przez trzy dni podróżowały z nim, aż doprowadził je do miasta. Pozostałych też udało się odnaleźć.

Pytany później przez dziennikarzy, o to, kto w takich warunkach ma największe szanse na zwycięstwo w rajdzie, Sabin odpowiadał: "To pustynia zawsze wygrywa".

[nextpage]

Śmierć wieńczy przygodę

Rajd nieustannie zyskiwał na popularności. W porównaniu do pierwszej edycji rajdu, Sabine dostawał cztery razy więcej zgłoszeń od chętnych zawodników. W 1986 roku twórca imprezy liczył na wyjątkowe ściganie. Tradycyjnie angażował się w każdą działalność zawodów, od logistyki po układanie trasy. 14 stycznia leciał śmigłowcem nad pustynią, doglądając przebiegu rajdu. Pilota zaskoczyła burza piaskowa, śmigłowiec nie zdążył uciec i roztrzaskał się o wydmę w Mali.

Sabine zginął na miejscu wraz z całą załogą. Ciała przetransportowano do Paryża, prochy twórcy rajdu rozrzucono na pustyni, a ściganie wznowiono, ponieważ uznano, że tego życzyłby sobie Sabine. Zmagania w 1986 roku przeszły do historii jako krwawy rajd. Życie straciło jeszcze dwóch motocyklistów, a trzeci w wyniku wypadku zapadł w śpiączkę, z której wybudził się po 23 latach.

Po śmierci Sabine przyszłość rajdu stanęła pod znakiem zapytania. Jego przetrwanie zapewniło zaangażowanie się koncernu Peugeot, który po sukcesach w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Świata (WRC) postanowił zdobyć pustynię. Marka potrzebowała sukcesu, dlatego zatrudniła Ariego Vatanena, rajdowego mistrza świata.

Koncern spod znaku "Lwa" sprofesjonalizował rajd, który do tej pory był areną zmagań amatorów i prywatnych kierowców. Organizacyjnie byli nie do pokonania, na pustyni stawiali olbrzymie warsztaty, stać ich było na każdą naprawę, dzięki czemu zdominowali rajd na kilka najbliższych lat, chociaż Vatanen przyznał później, że zwycięstwa nie przychodziły mu łatwo. - Pustynia uczy pokory każdego, kto ma zbyt duże mniemanie o sobie - podkreślał Fin

Strzały na trasie i kryzys

Proporcjonalnie do rozgłosu, jakie zyskiwał rajd, rosły starania przywódców państw Afryki Północnej o zostanie jednym z gospodarzy imprezy. W 1989 roku, libijski pułkownik Mu'ammar Kaddafi obiecał nawet darmowe paliwo dla uczestników, aby tylko dakarowa karawana przejechała przez Libię. Region był jednak bardzo niestabilny politycznie i już dwa lata później, konflikty zbrojne postawiły organizatorów przed trudną decyzją: jechać czy odwołać rajd? Postanowiono zaryzykować.

Joel Guyomarch i Charles Cabannes nie byli zawodnikami. Prowadzili ciężarówkę serwisową Ariego Vatanena. Jadąc przez ogarnięte walkami sił rządowych z buntownikami Mali, zostali ostrzelani przez żołnierzy. Jedna z kul dosięgła Cabannesa. - Wszystkiego się spodziewaliśmy, ale nie tego, że będą nas zabijać - mówił Joel Guyomarch. Dzień po tragedii, zawodnicy opuścili Mali pod eskortą wojska. 

Po dramacie rajd znalazł się w kryzysie. Przestraszeni zawodnicy już nie tak chętnie jechali ścigać się na pustyni. Śmierć w wypadku była czymś, co jeszcze potrafili zaakceptować, ale śmierć od kuli nie mieściła im się w głowie. Liczba zgłoszeń zmalała o 75 procent.

Rajd z zapaści postanowiła wyciągnąć francuska firma Amaury Sport Organisation (ASO), która zarządzała już takimi imprezami, jak Tour de France, czy Roland Garros. Zatrudniono legendę Rajdu Paryż - Dakar, Huberta Auriola. Postawiono przed nim jedno zadanie - poprawa wizerunku rajdu i przywrócenie mu ducha przygody.

Auriol trzykrotnie wygrywał rajd, a jego jazda ze złamanymi obiema nogami na stałe zapisała się w historii imprezy. Francuz nałożył limity budżetowe na zespoły, dzięki czemu rajd znów zaczął przyciągać amatorów. Atmosfera wokół zwodów poprawiła się. W 1999 roku wygrał Jean-Louis Schlesser, po raz pierwszy od 10 lat najlepszy okazał się prywatny kierowca.

Poprawiono też przepisy bezpieczeństwa, ale rajdowi nadal towarzyszyła śmierć. Pojawiły się też kłopoty z lokalną społecznością afrykańską.

Krytyka papieża i groźby Bin Ladena

Sabine tworzył najniebezpieczniejsze zawody na świecie, ale też kochał Afrykę. Pomagał miejscowym. Wioski, przy których przebiegał rajd zaopatrywał w pompy wodne i dbał, aby ich mieszkańcy mogli sprzedawać swoje towary podczas imprezy. Tubylcy w tydzień potrafili zarobić na roczne utrzymanie. Po śmierci Sabine, rajd stał się komercyjną rozrywką obarczoną wielkim ryzykiem.

Dookoła biwaku, w którym mieszkali zawodnicy zbudowano płot. Mieszkańcy pobliskich wiosek nie mieli tam wstępu, zostali odcięci od zysków. Miejscowi uznali, że obcy korzystają z afrykańskiej ziemi, ale w zamian nic nie dają. Francuscy politycy krytykowali organizatorów, twierdząc, że zniszczono etos rajdu. 

W 2005 roku, podczas rajdu zginęło pięć kolejnych osób, w tym miejscowa dziewczynka, śledząca zmagania wzdłuż drogi. Śmierć dziecka na nowo rozpoczęła dyskusję o sens organizowania zawodów, które niosą ze sobą tragedię. Głos zabrał nawet papież Benedykt XVI nazywając rajd "krwawym wyścigiem bezmyślności".

Sytuację jeszcze bardziej pogorszyła polityka. W 2007 roku na planowanej trasie działałi islamscy terroryści z organizacji Al-Kaida. Po rzezi w Mauretanii, Osama bin Laden na celownik wziął Rajd Paryż - Dakar. Był to decydujący argument, aby odwołać imprezę i przenieść ją do Ameryki Południowej.

W Argentynie, Chile i Boliwii zawodnicy ścigają się już od ośmiu lat, ale rajd nadal nazywa się Dakarem. Po cichu wszyscy liczą, że prędzej, czy później impreza wróci na Saharę i w stolicy Senegalu będą świętować jedno z największych wyzwań, jakie postawił przed sobą człowiek.

Maciej Rowiński

< Przejdź na wp.pl