PAP / Stanisław Rozpędzik

Rio 2016: droga Brazylii do złota. W fazie grupowej bardzo wyboista

Ola Piskorska

Reprezentacja Brazylii zdobyła w Rio złoto olimpijskie, wygrywając finał bez straty seta. Ale bardzo niewiele zabrakło, żeby w ogóle nie wyszła z grupy.

W fazie grupowej reprezentacja Brazylii miała pięciu rywali, z których tylko Meksyk wydawał się niegroźny, ale wszyscy oczekiwali, że wicemistrzowie olimpijscy z Londynu i srebrni medaliści tegorocznej Ligi Światowej nie będą mieli problemów za zajęciem pierwszego miejsca, nawet w "grupie śmierci". Było jednak zupełnie inaczej.

Brazylia - Meksyk 3:1 (23:25, 25:19, 25:14, 25:18)

Już debiut na igrzyskach w Rio zapowiadał problemy podopiecznych trenera Bernardo Rezende. Z nieliczącym się outsiderem, najsłabszym w grupie, stracili seta i to od razu na początku spotkania. Co prawda pierwsze mecze są zawsze trudne, a w następnych trzech setach nie mieli już żadnych problemów z przeciwnikiem i zdobyli trzy punkty, ale ten falstart pokazał, że faworyt nie jest aż taki mocny.

Brazylia - Kanada 3:1 (24:26, 25:18, 25:22, 25:17)

Korzystając z niepisanego prawa gospodarza, Brazylijczycy ułożyli sobie rywali grupowych od najsłabszego do najmocniejszego, licząc na to, że przed ostatnim spotkaniem będą mieli już zapewniony awans. Dlatego jako drugich mieli Kanadyjczyków, z którymi uporali się dość łatwo, bowiem ekipy grające bardzo siłową i bardzo prostą siatkówkę nigdy nie sprawiały problemów Canarinhos. Oddali tylko seta i to na przewagi, a przecież w pierwszym meczu Kanadyjczycy nie przegrali nawet jednej partii z Amerykanami. Wszystko układało się po myśli gospodarzy, choć trener ostrzegał, że najtrudniejsze mecze przed nimi i zwłaszcza boi się walczących "o życie" siatkarzy z USA.

ZOBACZ WIDEO "Nie wiem czy zostanę". Antiga w samochodzie SPORT.TVP.PL (źródło TVP) 

Brazylia - USA 1:3 (20:25, 23:25, 25:20, 20:25)

I bał się słusznie, bowiem USA zawiesiła Brazylijczykom poprzeczkę znacznie wyżej niż ich poprzednicy. Gospodarze mieli nadzieję na wygranie trzeciego meczu i zapewnienie sobie awansu do ćwierćfinałów, a tymczasem zostali zbici przed doskonale grającego przeciwnika. Amerykanie, bardzo zdeterminowani i zmobilizowani po przegraniu dwóch spotkań, rzucili na szalę wszystkie swoje atuty. Byli lepsi od gospodarzy w każdym elemencie i wywarli ogromną presję zagrywką, zmuszając Brazylijczyków do licznych błędów. Nie do zatrzymania był tego dnia Matthew Anderson.

Brazylia - Włochy 1:3 (25:23, 23:25, 22:25, 15:25)

Sytuacja podopiecznych trenera Rezende się o tyle skomplikowała, że po porażce z USA o awans do następnej fazy musieli walczyć ze świetnie dysponowanymi Włochami. Ci nie przegrali ani jednego meczu, byli liderami grupy i grali zdecydowanie najbardziej poukładaną siatkówkę na turnieju na tym etapie. I wszystko to udowodnili w meczu z Brazylijczykami. Jeszcze pierwszego seta gospodarze wygrali, ale w dalszej części spotkania zostali całkowicie zdominowani przez przeciwnika. Włosi mieli 6 asów do ani jednego po stronie gospodarzy, stosunek bloków to 13 do 8 dla gości. Ostatnia partia była już całkowicie jednostronna, co tysiące kibiców oglądało w ponurym milczeniu i ze łzami w oczach.

[nextpage]

Po tym meczu Canarinhos mieli na koncie dwie wygrane i dwie porażki, co stawiało ich w bardzo złej sytuacji. Jeżeli Kanada pokonałaby w ostatniej kolejce pewnych już pierwszego miejsca Włochów, to tylko zwycięstwo nad Francją dawałoby Brazylii awans. W przypadku przegranej wielcy faworyci turnieju i wicemistrzowie olimpijscy zakończyliby zmagania na fazie grupowej.

Brazylia - Francja 3:1 (25:22, 22:25, 25:20, 25:23)

Kanada wygrała z Włochami, więc ten mecz między dwiema siatkarskimi potęgami, starą i młodą, był na wagę awansu do ćwierćfinału. Obie były nad przepaścią i trzeba przyznać, że pojedynek między nimi był jednym z najpiękniejszych spotkań całego turnieju. Każda akcja to był siatkarski majstersztyk, a każdy punkt trzeba było rywalowi wydrzeć. Wszyscy zagrali na swoim najwyższym poziomie i stoczyli bój godny nawet olimpijskiego finału. Jednak ostatecznie to gospodarze triumfowali, bo zachowali więcej zimnej krwi w końcówkach i umieli stawić czoła ogromnej presji. Tym samym awansowali do ćwierćfinałów z czwartego miejsca w grupie, ostatniego.

ćwierćfinał: Brazylia - Argentyna 3:1 (25:22, 17:25, 25:19, 25:23)

Mocno skoncentrowani gospodarze oddali tylko jednego seta w pierwszym meczu fazy pucharowej, mimo że z powodu lekkiej kontuzji wypadł im z gry Ricardo Lucarelli. Choć Argentyńczycy grali jak na siebie wspaniale, to przeciwko tak potężnemu rywalowi nie byli w stanie ugrać więcej niż partię. To już była inna Brazylia niż w fazie grupowej, znacznie pewniejsza siebie i lepiej grająca.

półfinał: Brazylia - Rosja 3:0 (25:21, 25:20, 25:17)

Bardzo możliwe, że pokonanie Rosji w półfinale w trzech setach dało Brazylijczykom równie dużą satysfakcję jak wygranie złotego medalu dwa dni później. Drużyna, która odebrała im nieomalże wygrany finał w Londynie, prowadzona przez tego samego szkoleniowca, którego sprytne roszady taktyczne odwróciły losy meczu - wymarzony rywal dla gospodarzy. Pewnie marzyli o rewanżu przez całe cztery lata i wykorzystali swoją szansę w pełni. Od pierwszego do ostatniego gwizdka kontrolowali spotkanie, grając doskonale. Rosjanie w tym meczu nie istnieli i nie odmieniły tego tym razem żadne zmiany.

finał: Brazylia - Włochy 3:0 (25:22, 30:28, 26:24)

Wielki finał olimpijski nie był wcale jednostronnym widowiskiem. Włosi, mający za sobą niezwykle udany turniej, walczyli w każdym secie do końca. Zadecydował bardzo dobry serwis gospodarzy, brak tegoż u przeciwnika, detale siatkarskie oraz zimna krew w końcówkach. Te kilka piłek, które zadecydowały o zwycięstwie, Brazylijczycy zagrali staranniej, potrafili obronić czy nie popełnili błędu w kontrataku. Pokazali w tym spotkaniu, ze zasłużyli na złoty medal, mimo bardzo słabego początku turnieju.

< Przejdź na wp.pl