YouTube

Nie wiedziała o swojej chorobie. Tragiczna śmierć gwiazdy lat 80. nie poszła na marne

Grzegorz Wojnarowski

Florence Hyman miała tylko 31 lat, gdy w czasie meczu swojej drużyny straciła przytomność i już jej nie odzyskała. Przez całe swoje życie nie wiedziała, że jest chora. Jej rodzina z nazwą "zespół Marfana" zetknęła się dopiero po śmierci siatkarki.

24 stycznia 1986 roku. W japońskim Matsue drużyna Daiei mierzy się z ligowym potentatem, Hitachi. Jeśli ktoś ma sprawić, że Daiei pokona ekipę, która w pięciu poprzednich sezonach sięgała po mistrzostwo kraju, to tylko Flo Hyman.

Blisko dwumetrowa amerykańska gwiazda zespołu w trzecim secie potrzebuje jednak chwili odpoczynku. Siada na ławce rezerwowych. Z tego miejsca wspiera koleżanki, zagrzewa je do walki, udziela wskazówek. Nagle dzieje się coś dziwnego. Hyman traci przytomność i bezwładnie osuwa się na ziemię. Chwilę później japońska telewizja pokazuje, jak siatkarka opuszcza halę na noszach, a ambulans zabiera ją do szpitala.

Rita Crockett, druga z Amerykanek w drużynie Daiei, widziała już wcześniej, jak jej przyjaciółka mdleje. Dlatego myślała, że nic takiego się nie stało, że to tylko zasłabnięcie i wszystko będzie w porządku. Jednak kiedy po meczu kierownik drużyny wyciągnął ją z klubowego autobusu, mogła przeczuwać, że coś jest nie tak. "Czy z Flo jest OK?" - zapytała. Odpowiedzią było przeczące kręcenie głową. I płacz.

W szpitalu lekarze nie byli w stanie wyczuć u Hyman pulsu. Podłączyli ją pod respirator, próbowali przywrócić akcję serca. Bezskutecznie. O godzinie 21:36 stwierdzono zgon. 

ZOBACZ WIDEO Serie A: Perugia bez szans w Trydencie 

Tragiczna śmierć zaledwie 31-letniej zawodniczki na początku była dla wszystkich zagadką. Kiedy udało się ją rozwikłać, wiele osób po raz pierwszy w życiu zetknęło się z tajemniczą nazwą "zespół Marfana".

Najwyższa z gwiazd

Florence Hyman, na przełomie lat 70. i 80. jedna z najlepszych siatkarek na świecie, od dziecka wyróżniała się bardzo wysokim wzrostem. Jako 12-latka mierzyła 183 centymetry. Cztery lata później - 196. Wydawało się, że jest wręcz stworzona do siatkówki. Wyższa od większości mężczyzn zawodowo uprawiających ten sport, smukła, z długimi ramionami i palcami, przez dekadę była liderką reprezentacji USA, prowadzonej w tamtym czasie przez legendarnego Arie Selingera, Izraelczyka urodzonego w Krakowie.

Życiowy sukces, wicemistrzostwo olimpijskie, osiągnęła w 1984 roku na igrzyskach w Los Angeles. W ich finale Amerykanki nie dały rady Chinkom, które do złota poprowadziła inna wielka gwiazda tamtych czasów, Lang Ping.

Po turnieju popularność Hyman sięgnęła szczytu. Zaproponowano jej nawet rolę w filmie, komediowym thrillerze klasy B "Cień czarnego orła". Grupa bohaterów powstrzymuje w nim neo-nazistów przed obudzeniem Adolfa Hitlera z kriogenicznego snu. Hyman zagrała w nim władającą nożami najemniczkę o pseudonimie Spike (w języku angielskim tym słowem oznacza się siatkarski atak, zbicie).

Popularność starała się wykorzystać w walce o równouprawnienie, większe pieniądze w sporcie kobiet. Uważała, że w innych krajach sytuacja jest pod tym względem lepsza, niż w USA. Ideę równości płci promowała razem z astronautką Sally Ride i pierwszą kobietą-kandydatką na wiceprezydenta, Geraldine Ferraro.

"Widziałam, jak umierasz"

Flo, mimo że była zawodniczką światowej klasy, w USA nie miała najmniejszych szans, żeby zarabiać choćby połowę tego, co koszykarze czy baseballiści. I dlatego jeszcze w tym samym roku, w którym zdobyła olimpijskie srebro, wyjechała do Japonii, gdzie najlepszym siatkarkom wypłacano dobre pensje. Do Stanów chciała wrócić po sezonie 1985/1986. Nie wróciła już nigdy. To jej starsza siostra Suzanne musiała zabrać Flo z Japonii, żeby pochować ją w rodzinnych stronach.

Inna z sióstr, Barbara, po latach opowiedziała dziennikowi "Houston Chronicle" o swoim śnie sprzed lat. Zaraz po przebudzeniu wzięła wtedy telefon i wybrała japoński numer Flo, nie zważając na różnicę czasu.

- Powiedziałam jej: "Mam przeczucie, że stanie ci się coś złego. Widziałam jak umierasz. Schyliłaś się i krzyknęłaś: Naprzód, drużyno. A potem umarłaś" - wyznała. To było pół roku przed śmiercią wicemistrzyni olimpijskiej z Los Angeles.

Na początku uważano, że Hyman zmarła z powodu ataku serca. Jej rodzina nie dawała temu wiary, przecież Flo często przechodziła badania kardiologiczne, a te nie wykazywały niczego niepokojącego. Nazwa "zespół Marfana" bliskim siatkarki była zupełnie obca, usłyszeli ją dopiero od patologa, któremu już w Kalifornii zlecili wskazanie prawdziwej przyczyny zgonu. To właśnie ta choroba doprowadziła do rozwarstwienia naczyń krwionośnych i fatalnego w skutkach pęknięcia aorty.

Nikt nie dostrzegł choroby

Za życia Hyman, lekarze nawet nie podejrzewali u niej tego schorzenia, uważając je za niezwykle rzadkie. Niepokojące sygnały, przede wszystkim omdlenia, były lekceważone zarówno przez nich, jak i przez samą zawodniczkę.

- Uważała, że nie da się dojść do doskonałości bez urazów i bólu. Gdyby nie była sportowcem, być może zainteresowałaby się omdleniami - mówiła jej koleżanka z kadry, Laurel Iversen.

Siostry próbowały namówić Flo na dokładniejsze badania, ona jednak odmawiała. Ich zdaniem nie chciała tego zrobić, bo być może wyszłoby coś, co zmusiłoby ją do zakończenia kariery. A za bardzo kochała siatkówkę.

Dopiero po tragicznej śmierci siatkarskiej gwiazdy w wieku zaledwie 31 lat na zespół Marfana zaczęto zwracać większą uwagę. Do tej pory tylko bardzo nieliczni specjaliści wiedzieli, że wysoki wzrost (kobiety z tą wadą genetyczną mają średnio 175 centymetrów, mężczyźni 191), smukła postura, długie ręce i palce u dłoni i stóp (tzw. arachnodaktylia, czyli pająkowatość palców), pociągła twarz i stosunkowo wąska szczęka mogą być jego objawem.

Medycyna opisuje zespół Marfana jako wielonarządową chorobę tkanki łącznej, która prowadzi do zaburzeń układu kostnego, krwionośnego i narządu wzroku. Zwykle jest dziedziczna, ale u 1/4 pacjentów pojawia się samoistnie, jako nowa mutacja. Najgroźniejsze jest rozwarstwienie naczyń krwionośnych, które może doprowadzić do pęknięcia aorty czy powstania tętniaka, a w rezultacie - do nagłej śmierci.

Na zespół Marfana chorować mieli Juliusz Cezar, jeden z najsłynniejszych prezydentów USA Abraham Lincoln, niezrównany skrzypek Niccolo Paganini, który być może nigdy nie byłby w stanie tak genialnie operować smyczkiem, gdyby nie jego długie, cienkie palce, czy wybitny rosyjski kompozytor, pianista i dyrygent Siergiej Rachmaninow.

Choroba pojawia się średnio raz na pięć tysięcy urodzeń. Jeszcze do lat 60. XX wieku osoby z tym zespołem wad genetycznych dożywały zwykle co najwyżej trzydziestu lat. Postęp medycyny i lepsze rozpoznanie sprawiło, że chorzy żyją dłużej, choć śmiertelność jest wśród nich nadal dwadzieścia do czterdziestu razy wyższa niż u zdrowych osób w tym samym wieku.

Dług wdzięczności wobec Flo

27 lat po tym, jak zmarła Hyman, świadomość istnienia takiej choroby wśród lekarzy sportowych była już zdecydowanie większa. To pozwoliło wykryć ją u Isaiaha Austina. Trzy lata temu Austin był poważnym kandydatem do wyboru w pierwszej rundzie draftu NBA. Mierzący aż 216 centymetrów zawodnik byłby pierwszym częściowo niewidomym graczem w historii ligi - jako młody chłopak dostał piłką w oko i mimo kilku operacji stracił w nim wzrok.

Przed draftem Austin musiał przejść rutynowe badania. I właśnie wtedy połączono kłopoty ze wzrokiem z jego wyjątkowo wysokim wzrostem i bardzo smukłą sylwetką. Zdiagnozowano u niego zespół Marfana i zalecono unikanie wysiłku, bo przemęczenie mogłoby doprowadzić do tragedii.

Austin porzucił marzenie o grze w najsilniejszej koszykarskiej lidze świata i zakończył karierę. Zaangażował się w działalność na rzecz chorych na tę przypadłość, chciał, by zwykli ludzie wiedzieli o niej jak najwięcej. Niedawno usłyszał, że wcale nie musi rzucać zawodowej koszykówki raz na zawsze. Po konsultacji z lekarzami, którzy regularnie badają jego ciśnienie krwi (wraz z jego wzrostem zwiększa się ryzyko rozwarstwienia aorty), pod koniec ubiegłego roku wznowił karierę. Na razie musi się zadowolić ligą serbską.

Jonathan Drezner jest ekspertem w dziedzinie chorób serca wśród sportowców, pracował m.in. jako lekarz drużyny futbolu amerykańskiego Seattle Seahawks. Jego zdaniem Isaiah Austin i wielu innych ma wobec Florence Hyman dług wdzięczności. Po śmierci siatkarki wiedza o tej chorobie w amerykańskim środowisku sportowym stała się nieporównanie większa.

- Flo była game-changerem - mówiła Carolyn Leverin z Fundacji Marfana, gdy w USA głośno było o przypadku Austina. Dodała, że kiedy rozmawiała z ludźmi o chorobie, ci często wspominali właśnie wicemistrzynię olimpijską z Los Angeles. To ona dała innym szansę na dłuższe i zdrowsze życie.

Od 1987 do 2004 roku Fundacja Sportu Kobiet (Women's Sports Foundation) przyznawała nagrodę imienia Flo Hyman. Otrzymywała ją sportsmenka, którą uznano za uosobienie wartości wyznawanych przez patronkę wyróżnienia - godności, ducha walki, dążenia do doskonałości. Pierwszą laureatką była Martina Navratilova. Ostatnią łyżwiarka figurowa Kristi Yamaguchi.

Znany amerykański dziennikarz i pisarz George Vecsey już w 1988 roku napisał, że w nagrodzie imienia Flo Hyman tylko jedno jest nie w porządku - swoją nazwę otrzymała zdecydowanie za wcześnie. Przecież w roku, w którym przyznano ją po raz ostatni, nie powinno być jeszcze ani jednej jej laureatki.

< Przejdź na wp.pl