W PRL-u był królem życia, potem trafił do więzienia. Poznaj historię legendy Legii

Przemek Sibera

To on miał być gwiazdą reprezentacji Polski, a nie Jan Tomaszewski. Pozaboiskowe afery sprawiły jednak, że nie zrobił wielkiej kariery.

Fot. Newspix/Mieczysław Świderski

Starsi kibice Legii Warszawa na pewno go pamiętają. Władysław Grotyński trafił do stołecznego klubu w 1964 roku i przez siedem lat bronił barw zespołu. Między słupkami nie miał sobie równych. Jest autorem fenomenalnego rekordu 759 minut bez straty gola w meczach ligowych.

Wielkim fanem talentu "Śruby" - bo taki przydomek nosił - był Kazimierz Górski, który widział go w roli pierwszego bramkarza reprezentacji Polski. Niestety, słynna "afera dolarowa", a potem przemyt złota, zahamowały jego karierę. Po wyjściu z więzienia nigdy nie wrócił do gry na najwyższym poziomie. Zmarł w 2002 roku na zawał serca.

[nextpage]

Fot. PAP/Seko Kazimierz

Grotyński zaczynał przygodę z futbolem w Mazurze Karczew. Był bardzo wysportowany. Wcześniej grał m.in. w hokeja, piłkę ręczną i rzucał dyskiem (w tej ostatniej dyscyplinie był mistrzem Polski juniorów), co później potrafił wykorzystać na boisku.

Życie Grotyńskiego zmieniło się po meczu Mazura z Legią w Pucharze Polski w 1963 roku. Bramkarz z Karczewa puścił wtedy aż pięć bramek, ale ówczesny trener ekipy z Warszawy, Longin Janeczek, był pod tak wielkim wrażeniem jego umiejętności, że ściągnął go do swojego zespołu.

"Śruba" miał 18 lat, kiedy trafił do drużyny młodzieżowej "Wojskowych". W ekipie seniorów zadebiutował 17 marca 1965 roku w spotkaniu rewanżowym z TSV 1860 Monachium. Nie puścił w Niemczech ani jednego gola i został okrzyknięty bohaterem. Od tego czasu miał pewne miejsce w składzie.

Legia zdobyła z Grotyńskim m.in. mistrzostwo Polski (1969, 1970), Puchar Polski (1966) i dotarła do półfinału Pucharu Europy.

[nextpage]

Fot. Newspix/Egueniusz Warmiński

Grotyńskiemu nie było dane zrobić wielkiej kariery w kadrze, chociaż ówczesny selekcjoner Kazimierz Górski widział w nim większy talent niż u Jana Tomaszewskiego (który był jego zmiennikiem w Legii).

"Śruba" zagrał w czterech meczach z orzełkiem na piersi. Po raz pierwszy w spotkaniu towarzyskim z Irlandią w Dublinie (2:0). Potem z Czechosłowacją (2:2) i Szwajcarią (4:2) również w sparingach oraz Albanią (1:1) w eliminacjach do Euro 1972.

Marzenia Grotyńskiego o wyjeździe na igrzyska olimpijskie do Monachium oraz mistrzostwa świata dwa lata później legły w gruzach. Został wtedy przyłapany, razem z Januszem Żmijewskim, na przemycaniu dolarów po meczu z Feyenoordem Rotterdam w Pucharze Europy.

[nextpage]

Legia zremisowała u siebie 0:0 i z nadziejami jechała na rewanż do Holandii. Atmosferę w drużynie popsuła afera na lotnisku. Ktoś doniósł, że Grotyński razem ze Żmijewskim kupili łącznie 2,5 tysiąca dolarów i próbują je wywieźć z kraju.

Celnicy skonfiskowali pieniądze i warunkowo puścili piłkarzy na mecz w asyście żołnierzy. "Śruba" i jego kolega w takich okolicznościach nie mogli skupić się na grze, dlatego Legia przegrała 0:2, żegnając się tym samym z marzeniami o grze w finale.

Po powrocie do kraju Żmijewski został zawieszony przez PZPN. Grotyński mógł grać dalej, ale za chwilę wplątał się w kolejne brudne interesy i wylądował za kratkami.

[nextpage]

Fot. Newspix/Mieczysław Szymkowski

W Warszawie wszyscy wiedzieli, kim jest Grotyński. Bramkarz Legii uwielbiał się wyróżniać. Po mieście jeździł białym Fordem Mustangiem, nosił markowe ubrania, często bawił się w restauracji "Adria". W końcu jednak trafił do środowiska przestępczego.

"Śruba" został złapany na szmuglowaniu złota. Przed sądem usłyszał wyrok dwóch lat więzienia. Piłkarz, w obawie przed stratą majątku, wpadł na pomysł, jak nie stracić swojego cennego samochodu. Zaparkował go na parkingu amerykańskiej ambasady.

Za murami Grotyński radził sobie równie dobrze, co w życiu na wolności. Miał posłuch wśród współwięźniów, ponoć należał nawet do tzw. grypsery. Całej kary jednak nie odsiedział, dzięki pomocy Jacka Gmocha, który był wtedy konsultantem w Zagłębiu Sosnowiec.

[nextpage]

Fot. Newspix/Mieczysław Świderski

Grotyński, dzięki uporowi działaczy Zagłębia, został przeniesiony z zakładu karnego w Krzywańcu do Wojkowic. Na początku na mecze był wożony z więzienia, później wyszedł na wolność i wrócił do swojego dawnego życia, pełnego futbolu i dobrej zabawy.

- W Sosnowcu stał się bożyszczem kibiców. Znowu królował w najlepszych restauracjach w "Savoyu" czy w "Reksie". Na boisku bronił jak maszyna. W młodości był mistrzem Polski juniorów w rzucie dyskiem, więc bez trudu przerzucał piłkę z jednego pola karnego na drugie - opowiadał na łamach katowickiej "Gazety Wyborczej" Krzysztof Smulski, wieloletni działacz Zagłębia.

A kobiety? "Śruba" miał wielkie powodzenie. Zwłaszcza u siatkarek Płomienia, klubu z sosnowieckiej dzielnicy Milowice. Ludzie podobno nawet licytowali się, ileż to z nich miało z nim dziecko.

[nextpage]

Fot. Newspix/Mieczysław Świderski

Zagłębie było ostatnim znaczącym klubem, w którym grał Grotyński. Pod koniec kariery bramkarz wrócił jeszcze na chwilę do Mazura Karczew, ale niczego wielkiego nie zwojował. Potem próbował wyjechać do USA, chciał grać w New York Cosmos. Jego plany jednak nie wypaliły.

- Władza zwodziła go tak jak przed laty. Nigdy nie dostał paszportu - wyjaśnił Smulski.

Aby powiązać koniec z końcem, "Śruba" wylądował pod warszawskim "Domem Chłopa", gdzie jako cinkciarz handlował dolarami. W tym samym czasie zaczął nałogowo pić alkohol i to zaprowadziło go do grobu.

Grotyński miał 57 lat, gdy znaleziono go na ławce w jednym z warszawskich pubów. Lekarze mówili, że zmarł na zawał serca. Polski bramkarz został pochowany w Starej Miłośnie na obrzeżach Warszawy.

Opracował PS

< Przejdź na wp.pl