Cztery lata temu miał wypadek, był w śpiączce. Dziś niemiecki piłkarz jest odizolowany od świata

Michał Fabian

Przez osiem tygodni był w śpiączce. Po wybudzeniu ciężko pracował nad powrotem do normalnego życia. Marzy, by znów zagrać w piłkę. O dramacie, jaki przeżył Boris Vukcević, nie chce jednak nikomu opowiadać. Unika publicznych wystąpień.

28 września 2012 r. kibice TSG 1899 Hoffenheim usłyszeli tragiczne wieści. Boris Vukcević, wówczas 22-letni pomocnik drużyny z Rhein-Neckar-Arena (rozegrał w niej 78 meczów, strzelił 6 goli), uległ koszmarnemu wypadkowi w drodze na trening. Na drodze B 45 w okolicach Bammental mercedes prowadzony przez piłkarza zjechał na przeciwległy pas i zderzył się czołowo z 40-tonową ciężarówką.

To cud, że przeżył

Auto należące do reprezentanta niemieckiej młodzieżówki (rozegrał sześć spotkań w kadrze U-21) było doszczętnie zniszczone. Trudno było rozpoznać, co to za marka i model. - To, że wydobyto z niego żywego człowieka, jest cudem - pisał "Bild". Vukcevicia przetransportowano helikopterem do szpitala w Heidelbergu.

Tak wyglądał jego mercedes po czołowym zderzeniu z ciężarówką.

Fot. PAP/EPA/GERHARD LINK
To zdjęcie - i inne fotografie z miejsca wypadku - zszokowały kibiców. Lekarze rozpoczęli walkę o życie piłkarza, wprowadzając go w śpiączkę farmakologiczną. Stan zawodnika, który doznał poważnych obrażeń głowy, określali jako krytyczny.

W szoku byli nie tylko kibice, ale także koledzy Borisa z zespołu. Dzień po feralnym piątku mieli do rozegrania mecz ligowy z Augsburgiem. Niektórzy potrzebowali pomocy psychologa. Ówczesny trener Hoffenheim, Markus Babbel , miał powiedzieć w szatni przed meczem tylko dwa słowa: "Dla Borisa". Piłkarze wyszli na boisko w białych koszulkach z numerem 7, który należał do Vukcevicia. Zremisowali 0:0.

Wszystko przez hipoglikemię

Wszyscy myślami byli z walczącym o życie kolegą. Po dwóch tygodniach stan Vukcevicia nieco się ustabilizował. Wiadomo było, że najgorsze minęło. - Sytuacja jest nadal bardzo niepokojąca, ale mamy wielką nadzieję, że Boris z tego wyjdzie - podkreślał menedżer Hoffenheim, Andreas Mueller.

Rodzice poszkodowanego sportowca - Sonja i Dragan Vukceviciowie (rodzina pochodzi z Chorwacji, krótko po narodzinach Borisa przeprowadziła się do Niemiec) - czuwali przy łóżku syna, dziękowali klubowi i kibicom za wsparcie. Wreszcie po ośmiu tygodniach doczekali się lepszych wieści. Boris został wybudzony ze śpiączki. Rozpoznał swoich bliskich, był w stanie z nimi rozmawiać. - Cieszymy się, że robi postępy - komentowali jego rodzice.

Gdy Vukcević znajdował się jeszcze w śpiączce, media informowały o zakończeniu śledztwa w sprawie wypadku. Okazało się, że powodem tragedii była hipoglikemia. Piłkarz Hoffenheim chorował na cukrzycę. 28 września 2012 r. poziom cukru w jego organizmie spadł poniżej bezpiecznego poziomu. Niemiec nie był w stanie kontrolować swoich reakcji. To dlatego skierował samochód na przeciwległy pas, wprost pod koła ciężarówki.

Przy okazji wyszło na jaw, że już wcześniej - w październiku 2010 r. - Vukcević spowodował wypadek z tego samego powodu. Na autostradzie A 6 z Mannheim do Norymbergi najpierw kilkakrotnie uderzył w bariery ochronne, a następnie wjechał w przyczepę ciężarówki. Doznał lekkich obrażeń, a w szpitalu stwierdzono u niego hipoglikemię. Klub o wszystkim wiedział, ale sprawę zatuszowano. Skończyło się na wykroczeniu, a Vukcević zachował prawo jazdy.

Chciał poczuć atmosferę Bundesligi

Po opuszczeniu kliniki zawodnik Hoffenheim rozpoczął żmudną rehabilitację. Uczył się na nowo chodzić. Jego rodzice rok po wypadku mówili w jednym z wywiadów - Nic już nie jest takie, jak było dawniej. Musieliśmy zmienić nasze życie, by być przy Borisie.

Ich syn nie chciał pokazywać się publicznie. Zrobił jednak kilka wyjątków. Pierwszy - na początku kwietnia 2014 r., gdy odwiedził kolegów z drużyny na treningu. Dwa tygodnie później przyszedł na Rhein-Neckar-Arena, na mecz ligowy z Augsburgiem.

NA KOLEJNEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., DLACZEGO VUKCEVIĆ NIE CHCE UDZIELAĆ WYWIADÓW I CO STAŁO SIĘ Z JEGO KOSZULKĄ Z NUMEREM 7.

[nextpage]

Publiczność zgotowała mu owację na stojąco, skandowała jego nazwisko. Boris był wyraźnie poruszony. - Rehabilitacja zajmuje jeszcze bardzo dużo czasu i wysiłku, czasami jest mi naprawdę bardzo ciężko. Ale są także postępy, które motywują mnie, by dalej podążać w tym kierunku - mówił. Jego koledzy wygrali tamten mecz 2:0. - To wielka rzecz, że był z nami. Dedykujemy mu tę wygraną - mówił bramkarz TSG Hoffenheim, Jens Grahl.

- Chciałem znowu przyzwyczaić się do atmosfery panującej w Bundeslidze. Moim największym pragnieniem jest móc znów kiedyś zagrać w piłkę. Pracuję nad tym - dodał Vukcević.

Boris Vukcević na meczu Hoffenheim - Augsburg w kwietniu 2014 r. Fot. PAP/EPA/UWE ANSPACH
Po raz trzeci Vukcević pokazał się publicznie po wypadku w listopadzie 2014 r. Przyjął zaproszenie niemieckiej federacji (DFB) i wziął udział w losowaniu międzynarodowego turnieju piłkarskiego w Sindelfingen. Miał do tych zawodów duży sentyment, kiedyś - jako junior VfB Stuttgart - sam w nich występował.

Strona nieczynna, Boris odizolowany od świata

Od tamtej ceremonii Vukcević wycofał się z życia publicznego. Słuch o nim zaginął. Na jego stronie internetowej od dawna widnieje ten sam komunikat. "Ze względu na obecną sytuację i w porozumieniu z Borisem Vukceviciem prosimy wszystkich fanów o zrozumienie, że strona została czasowo zamknięta".

We wrześniu 2015 r. dziennikarze "Badische Zeitung" rozmawiali z jego menedżerem, Maurizio Gaudino (były reprezentant Niemiec). - Zdecydowaliśmy, że Boris nie będzie udzielać wywiadów, nie jest jeszcze na to gotowy - powiedział Gaudino, który wcześniej odbył długą rozmowę z piłkarzem i jego rodziną. Dodał: - Boris też by tego nie chciał.

Po zakończeniu sezonu 2013/14 Vukceviciowi wygasł kontrakt z Hoffenheim. Klub go nie przedłużył, ale obiecał nadal wspierać zawodnika. I zostawił mu otwarte drzwi. - Gdy Boris będzie mógł znów grać w piłkę, dostanie u nas kontrakt - zapewnił szef klub Peter Rettig. Na to się jednak nie zanosi.

"Bild" przekazał niedawno nowe informacje o Vukceviciu, który mieszka z rodzicami w Sindelfingen w pobliżu Stuttgartu. Bardzo skąpe. - Żyje w odosobnieniu. Publicznie praktycznie się nie pokazuje. Jego rodzice odizolowali go od świata - pisał tabloid we wrześniu br. 26-latek codziennie chodzi na rehabilitację, robi systematyczne postępy, uprawia jogging, potrafi także żonglować piłką. Ale o powrocie do zawodowego sportu nie ma mowy.

Ostatni mecz Boris Vukcević rozegrał 26 września 2012 r., w Stuttgarcie. Dwa dni przed wypadkiem. Fot. EXPA/Newspix.pl

Jego "siódemka" znalazła następcę

Jak podkreślił menedżer zawodnika, Vukcević dostał kilka propozycji pracy, np. z drużynami młodzieżowymi. Musiał je jednak odrzucić. - Na to jest po prostu za wcześnie - mówił przed rokiem Maurizio Gaudino. O finanse były piłkarz Hoffenheim ponoć nie musi się martwić. - Był dobrze ubezpieczony - dodał Gaudino.

W drużynie z Hoffenheim z szacunku dla Vukcevicia nie przyznawano koszulki z numerem 7. Zmieniło się to dopiero przed tym sezonem. Lukas Rupp, który latem dołączył do drużyny, przejął "siódemkę". Odbyło się to w porozumieniu z rodzicami Vukcevicia.

- Siedem to mój ulubiony numer. Cieszę się, że go dostałem. Wiem, że dla niektórych fanów nie było to łatwe. Będę nosić tę koszulkę z pełnym szacunkiem, starać się grać tak dobrze jak Boris i zyskać sympatię kibiców - mówił Rupp, który już w debiucie strzelił gola i wystąpił na razie we wszystkich meczach ekipy z Rhein-Neckar-Arena.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ma 9 lat, a już sporo potrafi. Zobacz popisy syna Kluiverta
 

< Przejdź na wp.pl