Coria wrócił do gry w Bangkoku

Krzysztof Straszak

Od porażki w pierwszej rundzie challengera ATP w Bangkoku (pula nagród 50 tys. dol.) wznowił karierę Guillermo Coria, były nr. 3 światowej listy.

30-letni Harel Levy (ATP 219), bohater reprezentacji Izraela, której po ciężkiej walce dał trzeci, zwycięski punkt w wyjazdowym spotkaniu ze Szwecją w pierwszej rundzie Pucharu Davisa, pokonał (byłego) gwiazdora argentyńskiego tenisa 6:3, 6:2.

Coria, dziś 679. w notowaniu ATP, ostatni mecz zagrał w lipcu 2008 roku, kiedy w Kitzbuehel skreczował w starciu z Austriakiem Alexandrem Peyą. Ostatnie jego zwycięstwo miało miejsce w maju 2008 roku, przeciw Kanadyjczykowi Peterowi Polanskiego.

Walka o powrót

Długo i intensywnie przygotowywał się do powrotu na kort. Nie udzielał wywiadów, zatrudnił nowego trenera (byłego deblistę Martina Garcię). Na terenach Vilas Club tuż przed wylotem do Tajlandii praktykował wspólnie z José Acasuso, Guillermo Cañasem i Juanem Martínem del Potro.

Fanatyk River Plate, nietrudno go spotkać ubranego właśnie w biało-czerwono-czarne barwy marki Adidas, którego jest twarzą.

Wygrał 9 turniejów, od Sopotu do Masters Series w Hamburgu i Monte Carlo. Nie mając jeszcze 20 lat miał już na koncie wpadkę dopingową z popularnym na początku wieku nandrolonem.

Prawdziwą zmorą okazały się jednak dla niego kontuzje. W 2006 roku narzekając na uraz łokcia wycofał się z Rolland Garros i Wimbledonu, a w US Open skreczował w pierwszym meczu. Wypadł wtedy z rywalizacji w cyklu ATP Tour na 17 miesięcy.

Nieudane próby

Powrót do rzeczywistości nie udał mu się w październiku 2007 roku. Z powodu kontuzji pleców na challengerze w Belo Horizonte oddał po pierwszym secie zwycięstwo rodakowi Juanowi Pablo Brzezickiemu, którego nazwiska pewnie wymówić się poprawnie nigdy nie nauczył.

W styczniu 2008 roku znów pojawił się w turnieju ATP. Przegrał z Pablo Cuevasem, ale przetrwał trzy sety. W lutym tego samego roku wygrywając w Costa do Sauipe z Francesco Aldim odniósł pierwsze po 19 miesiącach zwycięstwo.

Na kolejne poczekał do challengera w Aarhus, a potem w Casablance. Tam, przegrywając w drugiej rundzie po trzech setach z notowanym wtedy na 59. miejscu na świecie Francuzem Markiem Gicquel uwierzył, że może znów pomarzyć o Rolland Garros, swoim niespełnionym śnie.

W 2004 roku na korcie Philippe'a Chartier w finale francuskiego szlema uległ rodakowi, Gastónowi Gaudio. Miał wtedy 22 lata, był trzecim tenisistą świata.

W Bangkoku "Mag" zrobił kolejny krok w swoim powrocie do wielkiego tenisa. Sukces odniesie, gdy nie będzie musiał już wspomagać się "dzikimi kartami", którymi organizatorzy chętnie go premiują widząc szansę na spore zainteresowanie swoimi turniejami.

< Przejdź na wp.pl