Ciągle to do mnie nie dociera - rozmowa z Weroniką Nowakowską Ziemniak

Na pewno było to najpiękniejsze 48 godzin w mojej sportowej karierze - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Weronika Nowakowska Ziemniak.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Bugno: W sobotę zdobyła pani srebrny medal w sprincie, a w niedzielę brązowy krążek w biegupościgowym. Czy 48 godzin podczas minionego weekendu było najpiękniejszymi chwilami w pani życiu?

Weronika Nowakowska Ziemniak: Na pewno było to najpiękniejsze 48 godzin w mojej sportowej karierze. A ogólnie w życiu? Z pewnością jedne z najpiękniejszych.

Po jakim czasie dotarło do pani to, co się wydarzyło?

- Tak naprawdę ciągle do końca to do mnie nie dociera. O tym, że stało się coś wielkiego, najlepiej świadczą moje zapchane skrzynki - mailowa i na Facebooku. Dostaję też mnóstwo SMS-ów i szczerze mówiąc, nie mam nawet czasu ich wszystkich przeczytać. Na razie nie pozwoliłam sobie jednak na pełną radość, bo show ciągle trwa. Znajdujemy się w trybie startowym i musimy skoncentrować się na kolejnych biegach. Poza skromnym szampanem czy lampką wina nie było czasu na świętowanie. Myślę, że jak wrócę do Polski, to poczuję, co się wydarzyło. Wiem, że Polski Związek Biathlonu planuje w moim rodzinnym mieście jakąś uroczystość, ale szczegóły nie są mi na razie znane.

Skoro Facebook huczy, to pewnie już teraz odczuwa pani olbrzymi wzrost popularności?

- Oczywiście. Jest spora grupa kibiców, którzy kibicują mi od bardzo dawna. Bardzo ich sobie cenię. Po ostatnich sukcesach zyskałam jednak wielu nowych fanów. Niezmiernie się z tego cieszę, tylko na razie nie do końca jeszcze się z tym wszystkim zaznajomiłam. Nie do końca tę popularność poczułam.
[ad=rectangle]
A poczuła pani, że zapisała się pani historii biathlonu? Nigdy wcześniej żaden reprezentant Polski w tej dyscyplinie nie zdobył dwóch medali na jednych MŚ.

- Dowiedziałam się o tym od dziennikarzy. Wcześniej nie przeszło mi to przez myśl. No cóż… Jest przynajmniej jedna dziedzina w biathlonie, w której pobiłam Tomasza Sikorę.

Z czego wynika to, że przez całą karierę nigdy nie udawało się pani zająć miejsca na podium Pucharu Świata, a nagle przyszły MŚ i w dwóch pierwszych startach zdobyła pani dwa medale oraz tytuł wicemistrzyni świata?

- O tym, że fizycznie stać mnie na zdobywanie najwyższych miejsc w najważniejszych imprezach wiem od dwóch lub trzech sezonów. Myślę, że dotychczasowy problem leżał w głowie. Musiałam się odblokować i w końcu to nastąpiło. Cieszę się, zwłaszcza, że stało się to podczas MŚ. Duża w tym zasługa mojego trenera personalnego, który bardzo mi pomógł.

Ma pani na myśli trenerkę mentalną Katarzynę Grzybowską-Tomaszek. Na temat waszej współpracy rozmawiałem z Tomaszem Sikorą, który stwierdził, że bardzo się pani zmieniła i nauczyła zachowywać spokój. Pani również zauważa duże zmiany w swoim zachowaniu i sposobie myślenia?

- Kasia dużo we mnie zmienia i dotyczy to nie tylko sportu, ale także życia. Chodzi o to, żeby nie przejmować się pewnymi rzeczami, przekierować energię w pozytywną stronę, umieć doceniać siebie, potrafić poklepać siebie po ramieniu i powiedzieć sobie po treningu: „dobra robota”. Nawet, kiedy wynik nie świadczy o tym, że było super - tak jak podczas środowego biegu indywidualnego (Weronika Nowakowska-Ziemniak zajęła w nim trzynaste miejsce – przyp. WP.PL). Wiem jednak, że zrobiłam dobrą robotę i potrafię to docenić. A kiedyś tego nie umiałam. Kasia uczy mnie takich rzeczy i stąd bierze się spokój, umiejętność zachowania energii oraz przekierowania jej na jasne strony życia i sportu.
[nextpage]Sporo czasu poświęcacie na wspólne rozmowy?

- Podczas startów bywa, że rozmawiamy przez Skype’a codziennie. Normalnie dyskutujemy raz w tygodniu. W takich momentach jak teraz, kiedy startuję w MŚ, Kasia stara się poświęcić mi jak najwięcej czasu. A kiedy nadarza się okazja, spotykamy się twarzą w twarz. To najlepsza opcja, choć przy moim trybie życia bardzo trudna.

W ostatnich latach kilkakrotnie rozważała pani zakończenie kariery biathlonistki. Rozumiem, że w tej chwili temat jest całkowicie zamknięty. Pojawiają się myśli o igrzyskach olimpijskich w Pjongchangu?

- Nie chciałabym teraz deklarować, że na pewno się tam pojawię. W ubiegłym roku powiedziałam sobie, że chciałabym potrenować jeszcze rok lub dwa, dać sobie szansę i spróbować zajmować miejsca na podium PŚ. Chciałam pokazać, że to, na co pracowałam przez wiele lat, w końcu znajdzie odzwierciedlenie w wynikach. I właśnie się doczekałam. Wcześniej pojawiały się myśli, że być może powinnam robić w życiu coś innego. Na szczęście otrzymałam informację zwrotną, że znajduję się w dobrym miejscu. Dało mi to dużo pewności i motywacji do dalszej pracy. Dziś jestem pełna ochoty do dalszych treningów. A co do igrzysk – nie chciałabym już dziś deklarować swojego udziału. Mogę powiedzieć tylko, że na pewno będę startować w kolejnym sezonie.

W jakim stopniu pomagają pani zajęcia z trenerem strzelectwa Krzysztofem Rymskim?

- Daje mi dużo wskazówek, ale to bardzo osobiste sprawy. Czasem wystarczą dosłownie dwa lub trzy zdania, które trafią głęboko do głowy czy serca, a nosi się je przez całe lata. Pamiętam słowa mojego trenera z czasów juniorskich – Henryka Przybyszewskiego, który zawsze powtarzał mi: „Malutka, mistrzem Polski ktoś musi być, ale na świecie niekoniecznie musi mieszać Polka”. Bardzo wzięłam je sobie do serca. Mimo, że nie pracujemy już razem, to cały czas mam je w sobie. Mam też swoje własne określenie, którego używam podczas zawodów. Może nie powinnam tego mówić, ale kiedy nie idzie mi na strzelnicy, powtarzam sobie: „f…ck it, go on!”. To bardzo brzydkie słowa, ale szalenie mobilizują mnie do tego, żeby iść na trasę i walczyć o kolejne sekundy oraz strzelania.

W piątek startujecie w sztafecie. Jaki wynik dla pani byłby satysfakcjonujący?

- Chciałabym po zawodach spotkać się z moimi babami w sytuacji, kiedy każda wie, że zrobiła super robotę. Jeżeli faktycznie każda będzie mogła tak o sobie powiedzieć, to myślę, że kibice również będą mieli dużo radości.

Wygląda na to, że ma pani spory apetyt na kolejny sukces. Na swojej stronie internetowej napisała pani: „baby moje kochane, pokażmy na co nas stać!”.

- Tak, po prostu. Jeżeli każda pokaże maksimum swoich możliwości, to wynik na pewno będzie bardzo satysfakcjonujący. Od kilku lat powtarzam, że mamy zgrany zespół. Te MŚ w pewnym sensie należą do mnie, ale poziom dziewczyn też jest bardzo dobry. Nigdy nie osiągnęłabym takich wyników, gdybym nie trenowała w ich gronie. Bo przecież tak naprawdę na zgrupowaniach w pewnym sensie codziennie mierzymy się ze sobą. Oczywiście nie każdy trening jest wyścigiem, ale po dziewczynach widzę pewność strzelecką. Znamy się jak łyse konie. Każda z nich ma cechy, które podziwiam. Obserwuję je i sama też się od nich uczę. Każdą z dziewczyn stać na wspaniały wynik. A skoro jest nas cztery „supermenki”, to znaczy, że w sztafecie też powinno być dobrze.

Widzi pani perspektywy na to, żeby w najbliższych latach w Polsce podniósł się poziom męskiego biathlonu?

- Bardzo bym chciała, żeby poziom chłopców się podniósł i z całego serca im tego życzę. Są szanse, że faktycznie tak się stanie. Nie chciałabym na nikogo nakładać presji, ale są młodzi zawodnicy, którzy mają bardzo dobre wyniki badań wydolnościowych i całkiem dobrze rokują. Bardzo chcą i są charakterni. To jest super. Nie wiem, czy stanie się to za rok, dwa, czy za pięć lat, ale widzę takie szanse.

Czy poza karabinem i nartami starcza pani jeszcze czasu na jakiekolwiek pozasportowe pasje w życiu?

- Mam bardzo dużo pasji, ale problem polega na braku czasu. Staram się rozwijać – również poza sportem. Ukończyłam studia z animacji społeczno-kulturalnej na Uniwersytecie Wrocławskim. W tej chwili w indywidualnym trybie studiuję drugi kierunek na AWF Katowice. Poza tym moją pasją jest nauka językówobcych. Staram się wkomponować to w moje codzienne życie.

Zna pani język angielski, czeski i rosyjski?

- Nie chciałabym otwarcie deklarować, bo podobno jestem teraz coraz popularniejsza i za chwilę wezmą mi jakiegoś tłumacza, żeby udowodnił że jednak nie znam.

Albo to panią spróbują wcielić w rolę tłumacza.

- Dokładnie. Prawda jest taka, że posługuję się angielskim. Dogadam się też po włosku i po rosyjsku. Myślę, że mogę powiedzieć, że mówię również po czesku, aczkolwiek nie mam na to żadnych papierów. I zupełnie do niczego mi nie są potrzebne, bo robię to z pasji. To nie jest tak, że widzę swoją karierę w przyszłości jako tłumacz języków obcych. Zajmuję się tym dla przyjemności.

Źródło artykułu: