Sportowcy w Kanadzie czy Australii muszą uważać na siebie, gdy idą trenować do lasu. Brzmi absurdalnie, choć z całą pewnością nie dla rodziny kanadyjskiej biathlonistki. 24-letnia zawodniczka wyszła potrenować właśnie do lasu, i nigdy nie wróciła.
Mary Beth-Miller należała do kanadyjskiej kadry. Miała nadzieję na wyjazd na igrzyska olimpijskie w Salt Like City w 2002 roku. Urodzona w Ontario przeprowadziła się do miasteczka Yellowknife koło Quebecu. Wychodząc 2 lipca 2000 roku na trening, znała historię nauczycielki, 50-letniej Glendy Ann Bradley. Miesiąc wcześniej wędrowała z mężem po okolicznych lasach. Mąż oddalił się na dwie godziny, żeby połowić ryby. Po powrocie znalazł plecak żony, ale kobieta zniknęła.
Znaleziono ją 100 metrów dalej, w otoczeniu dwóch niedźwiedzi. Zmarła z wykrwawienia, ale koroner potwierdził, że zwierzęta karmiły się jej ciałem. Potrzeba było dwóch Rangerów i 19 strzałów z broni palnej, żeby je zabić. Nic dziwnego, że w lasach stoją tabliczki z ostrzeżeniami: "Jesteście w krainie niedźwiedzi".
Złamany kark
Taka sama tragedia spotkała Miller. O 9 rano wyszła na trening. Miała słuchawki na uszach, więc nie była w stanie spostrzec, kiedy z boku zaatakował ją niedźwiedź. Miller, wysportowana młoda kobieta, zaczęła uciekać, ale zwierzę bez problemu ją dogoniło. Nie miała zalecanego przy wyprawach do lasu pieprzu w sprayu, którym byłaby w stanie się obronić.
Pośmiertne badanie wykazało, że niedźwiedź zadawał bardzo mocne ciosy łapami w głowę i szyję dziewczyny. Yvan Turmel, koroner, stwierdził: - Nie miała szans na ucieczkę. Nawet jak na znane nam przypadki ten atak był wyjątkowo agresywny. Wskazują na to m.in. ślady głębokich pogryzień, rany szarpane i złamany kark.
Po czterech dniach zwierzę odpowiedzialne za śmierć zostało złapane i zabite. Co roku maksymalnie cztery osoby padają ofiarami niedźwiedzi w ogromnych lasach USA i Kanady. Historia Miller była tragiczna, ale nie odosobniona.
Na tym sprawa by się zakończyła, gdyby nie niedawne ustalenia śledczych. Może się okazać, że śmierć biathlonistki została zaplanowana.
Rzadki przypadek
Dziennikarze "Ontario Express" dotarli do zaskakujących ustaleń. Policja zatrzymała niejakiego Rodneya Sweemsa. Wcześniej był notowany za drobne przestępstwa. Teraz jednak przewija się w historii Beth-Miller.
Zdaniem gazety, Sweems znał Miller. W dniu śmierci dziewczyny miał ją śledzić i pobiec za nią do lasu. Tam - choć to tylko przypuszczenia - zaatakował ją i uderzył czymś w głowę. To by oznaczało, że to nie niedźwiedź pierwszy zaatakował dziewczynę, a być może dopadł ją dopiero w momencie, gdy nie była w stanie uciekać.
Nie wiadomo jednak, jak doszło do zabójstwa. Ślady znalezione u Miller na pewno należały do zwierzęcia. Głowa była jednak tak zmasakrowana, że być może patolodzy nie byli w stanie wskazać na ranę po ciosie zadanym przez podejrzanego, choć to tylko przypuszczenia.
Sweems został zatrzymany, bo był podejrzany o kradzież auta. Podczas przesłuchania w sierpniu tego roku wygadał się, że jest zamieszany w śmierć biathlonistki, choć nie wiadomo, dlaczego zaczął nagle o tym mówić. Dla policji było to kompletne zaskoczenie. Cały czas obowiązuje wersja, że do tragedii sportsmenki nie przyczyniły się osoby trzecie.
- Nie chce nam się wierzyć, że ktoś mógłby maczać palce w śmierć Mary. Mam nadzieję, że jej śmierć była przypadkowo - powiedziała Jeannie Wainwright, przyjaciółka Miller.
Wątpliwości są tym bardziej uzasadnione, że Norman Saindon, strażnik leśny, który zajmował się tą sprawą, stwierdził, że czarny niedźwiedź - a taki zabił Kanadyjkę - bardzo rzadko atakuje ludzi. - Ostatni śmiertelny wypadek wydarzył się 28 lat przed jej śmiercią. Później też nie słyszałem, żeby ktoś zginął w ten sposób - powiedział.
Policja odmawia na razie jakichkolwiek komentarzy. Pod uwagę bierze również wersję, że Sweems wszystko wymyślił, żeby zyskać na popularności w światku przestępczym.